środa, 31 sierpnia 2016

Opowiadanie X "Podróż wspomnień"



Minęło kilka dni od ostatnich świąt spędzonych w Śniętej Piranii. Nikki przez wszystkie te dni zachwycała się prezentem otrzymanym od Bane’a: futrem z wilczych skór. Nie przepadała za zimą, a podarunek był idealny na te mrozy. Postanowiła jak najszybciej je wypróbować, gdy tylko śnieg przestanie padać.
- Złap mnie! – krzyknęła Nikki, przemierzając biały las na koniu. Tuż za nią był Bane, który dosiadał Szarlotki. – Jestem szybsza!
W pewnym momencie, zatrzymała się przy ruinach jakiegoś budynku i zeskoczyła na ziemię. Śniegu było po kolana i powoli znów zaczynało padać. Złodziejka oparła się o mur i wpatrywała w nadjeżdżającego kochanka. Najemnik podjechał i zeskoczył z klaczy i zbliżył do kobiety. Objął ją w talii i pocałował namiętnie w usta. Złodziejka złączyła swoje dłonie wokół jego szyi i odwzajemniała pocałunki.
- Chodź do środka – oderwała się od niego i zaczęła ciągnąć go za rękę, w stronę pozostałości po jakimś budynku, który jeszcze miał jakiś dach.
 - Ale tu i teraz? – zapytał, idąc jej śladami. – Może wrócimy do karczmy i tam dokończymy?
- Nie! Mam ochotę teraz – znajdowali się na środku jakiego placu, który ewidentnie był wcześniej częścią większej posiadłości. Teraz nie było tu dachu. Śnieg coraz bardziej dawał o sobie znać. Szli powoli, wpatrując się w mały, murowany domek.
W pewnym momencie, usłyszeli jakby coś się zawalało i poczuli, że ziemia pod nimi zapada się. Oboje spadli do średniej wielkości pomieszczenia, które wcześniej było piwnicą. Nikki wylądowała na stercie cegieł, które zawaliły się pod nimi, natomiast Bane tuż obok niej. On podniósł się jako pierwszy i spojrzał na, podnoszącą się z cegieł, kobietę.
- Wszystko dobrze? – zapytał, podciągając się do złodziejki, która w pewnym momencie złapała się za kostkę.
- Cholera! Chyba nie – dotykając stopy, czuła ogromny ból.
- Dasz radę wstać? – mężczyzna podniósł się i złapał Nikki za rękę. Podciągnął ją do siebie, lecz ta nie była w stanie postawić uszkodzonej nogi na ziemi.
Pomógł jej dotrzeć do ściany i usiadła na ziemi opierając się o nią. Bane wyszedł na środek pomieszczenia i spojrzał do góry, na dziurę, którą się tu dostali. To była wysoka piwniczka. Miała może z cztery metry wysokości. Nie było szansy na wydostanie się stąd. Żadnej drabiny, mebli czy czegokolwiek, co mogłoby im pomóc.
- Chyba mamy problem – odparł wpatrując się w Nikki.
- Co jest?
- Nie widzę możliwości ucieczki stąd – mężczyzna przyłożył dwa palce do ust i gwizdnął. – Ale mam pomysł – tuż nad nim pojawiła się Szarlotka. – Wróć do karczmy i wezwij pomoc! – krzyknął, po czym koń zniknął z pola widzenia.
- Mamy liczyć na konia? – oburzyła się złodziejka. – Wiesz, może byś się sam jakoś stąd wydostał. Wykorzystaj te cegły.
- Jest ich za mało, a Szarlotka jest całkiem mądra – Bane zbliżył się do kobiety i usiadł obok niej. – Oby się tylko bardziej nie rozpadało – dodał, patrząc jak płatki śniegu wpadają do piwnicy.
Minęła godzina, a pogoda tylko się pogorszyła. Nikki zaczęła to odczuwać. Zawsze miała niższą granicę tolerancji na zimno. Oparła głowę o ramię Bane’a i wpatrywała się w rosnącą kupkę śniegu na środku pomieszczenia. Mężczyzna mógł wyczuć, że delikatnie drży. Objął ją.
- Nie siedźmy tu tak cicho – zaproponował. – Opowiedz coś. Myślę, że jak ktoś będzie nas szukał to usłyszy nasze głosy.
- Zgoda – złodziejka kiwnęła głową i zaczęła zastanawiać się nad historią, którą mogłaby się z nim podzielić. – Mam już. Pamiętasz jak odwiedził mnie mój bratanek?
 
***
Był to jeden z tych dni, kiedy to Nikki nie miała ochoty na robienie czegokolwiek. Siedziała razem z Banem przy jednym ze stolików i popijała swoje ulubione wino. Jak zawsze, narzekała na to co jej się przydarzyło, na innych ludzi, na Śniętą Piranię oraz na wszystko to, na co dało się narzekać. Mogłoby się zdawać, że Nikki jest taka wymagająca, jednak robiła to tylko po to, by zwrócić na siebie uwagę. Tak, Nikki uwielbiała być w centrum zainteresowania, a pragnienie to uwielbiała zaspokajać w każdym możliwym momencie.
Pijąc tak wino, złodziejka nie zauważyła dwójki młodych osób, które weszły do karczmy. Bane siedział przodem do wejścia, więc miał na nieznajomych dobry widok.
- Myślę nad tym, żeby poprosić Doredha o wyburzenie jednej ścianki i połączenie mojego pokoju z siódemką – mówiła, gdy ten wpatrywał się w idącą w ich stronę parę. – Ta moja obecna klitka jest żartem. No i przydałyby się lepsze meble, a nie to coś. Gdzie on je znalazł? Wiesz, może i on wyśpi się na wszystkim, ale niektórzy potrzebują odpowiednich warunków. Poza tym, jak…
- Nikki? – odezwał się młodzieńczy głos chłopaka, stojącego tuż za nią.
- Taaa… - burknęła i odwróciła się. Widząc znajomą twarz, podniosła się gwałtownie. – Benjamin? A co ty tu, u licha, robisz?
- Też się cieszę, że Ciebie widzę, ciociu – chłopak uśmiechnął się i wskazał na dziewczynę stojącą obok niego. – To Karelia. Moja dziewczyna.
- No i? – Nikki zlustrowała dziewczynę od głowy do stóp.
- Uciekłem z domu. Mam już dość ojca – wyjaśnił chłopak.
- Co? Ze wszystkich przyjaciół i krewnych musiałeś przyjść z tym do mnie – Nikki założyła ręce i zrobiła naburmuszoną minę. - Za jakie grzechy?
- Wiem, ale jesteś jedyną rozsądną osobą, z którą mam kontakt.
Złodziejka uśmiechnęła się i z podniesioną głową spojrzała na Bane’a. Było w nich widać zadowolenie, wyższość, a także dumę.
- Widzisz, jestem rozsądna – powiedziała w jego stronę, po czym znów przeniosła wzrok na bratanka. – Ale co ja mogę zrobić? Jako rozsądna osoba powiem, że taka ucieczka z domu nie jest dobrym wyjściem i lepiej, żebyś tam wrócił.
- Nie mogę wrócić. On mnie zabije. Ciociu, pomóż nam znaleźć jakiś dom i pracę.
- A co wam tak na tym zależy? – Nikki oparła się o blat stolika i rzuciła okiem na dziewczynę. – Nie jesteś przypadkiem w ciąży?
- Chyba nie… - odparła Karelia.
- Ben, co to znaczy „chyba”? Nie braliście specjalnych mikstur?
- Nie zawsze mieliśmy na nie złoto – chłopak spojrzał na ukochaną i wskazał jej krzesło, na które miała usiąść. - Poza tym, nie dają stu procentowej pewności.
- Nie? – zdziwiła się Nikki. - A myślałam, że dociągnę na nich do końca. Dobra, nieważne. Powiem Wam tak: nieważne jak się to skończy, ale musicie wrócić do domów. Po drugie, zróbcie sobie przerwę od tej waszej miłości. To jest bardziej zarezerwowane dla dorosłych. Poza tym, lepiej jest skupić się na nauce niż na tych zabawach. Tak, powiedziałam to głośno i wyraźnie, jakby ktoś pytał.
- Liczyłem na jakąś inną pomoc – odparł zrezygnowany Ben, po czym zerknął na Nikki. – Nic się nie da zrobić?
- Co było do zrobienia, już zrobiłeś – złodziejka oderwała się od stolika i chwyciła siostrzeńca za ramię. – Nie będę Was jednak wysyłała do domu po nocy. Prześpicie się tutaj i jutro opuszczacie to miejsce. Zrozumieli?
- Tak, a czy będziemy mieć wspól…
- Oddzielnie! – krzyknęła Nikki i zaprowadziła nastolatków do karczmarza. – Gdyby twój ojciec dowiedziałby się o ciąży, miałbyś niezłe kłopoty. Gdyby dowiedział się, że mogłam temu zapobiec, a tego nie zrobiłam to wtedy ja bym żyć nie mogła. Wybacz, Ben, ale przede wszystkim dbam o siebie.
***
- I jak się to skończyło? – zapytał, wspominając ten dzień.
- Wrócili do Silden i tam się rozstali – wyjaśniła. – Na szczęście, nie była w ciąży, więc obyło się bez problemów.
Nikki czuła, że robi się coraz zimniej. Widziała, że Bane’owi pogoda też się nie podoba, ale on jakoś to znosił. Do tego jeszcze ten ból kostki. Przykryła się bardziej swoim futrem i spojrzała na ukochanego. Ich spojrzenia spotkały się.
- To teraz ja coś opowiem – powiedział, przeczesując wspomnienia w poszukiwaniu dobrej historii. – Pamiętasz to wesele na którym byliśmy?
***
- Ta kamizelka jest za ciasna - poskarżył się, gdy wchodzili do świątyni. Bane wsadził palec pod guziki, starając się nieco poluzować ubranie. Na próżno. Było tak samo niewygodne, jak wcześniej.
- Bo masz za wielki brzuch - odpowiedziała głosem bez emocji Nikki.
- Jak ja bym Ci tak powiedział, to przez następny tydzień musiałbym się martwić o swoje życie - mruknął pod nosem... Tak, by kobieta nie usłyszała. W końcu po co psuć ślub jeszcze przed małżeńską przysięgą?
Bane był zaskoczony otrzymanym zaproszeniem. Ze swoją rodziną nie utrzymywał kontaktów od lat. Do rodzinnej wioski zaglądał raz na dwa, trzy lata, a i nigdy nie zostawał dłużej, niż tydzień. I, szczerze mówiąc, mało kto na to narzekał. Większość rodziny uważała go za podrzędnego najemnika i alkoholika, który sprawia tylko kłopoty. Przynajmniej starsza część rodziny, bowiem dzieci znały go jako "Wujka Bane'a, który zawsze przynosi prezenty".  Z tym, że dzieci, które znały go jako młodego wujka Bane'a zestarzały się wraz z nim i teraz wcale już dziećmi nie były. I jedno z nich postanowiło o nim nie zapomnieć i zaprosić go na najważniejszy dzień w swoim życiu. Co samo w sobie było sporym wyzwaniem, bo mógł włóczyć się w każdej części kontynentu. Na szczęście (lub nieszczęście) akurat przebywał wtedy w pobliżu, w Faring, podróżując z Nordmaru do Myrthany.
Tak więc szczęśliwy posłaniec miał okazję spotkać go w pierwszej większej twierdzy w okolicy, gdy akurat pił piwo i tłumaczył Saturasowi dlaczego złym pomysłem byłoby siłą przebijać się przez umieszczony na przełęczy, żądający od nich opłaty za przejście królewski garnizon. A gdy posłaniec szczęśliwy miał już wolne i mógł odpocząć, najemnik stanął przed sporym wyzwaniem. W czym miał iść na ślub? Jak tam dotrzeć? I, co najważniejsze, z kim? Na szczęście odpowiedź na ostatnie pytanie po pięciu minutach zeszła na dół ze swojego pokoju, walnęła nogi na stół i z godnością zaczęła pić wino.
Tak więc teraz Bane był tutaj, w rodzinnej wsi, z Nikki u boku. To był zły pomysł, by tu przychodzić.
Pierwszym problemem był strój. Najemnik zmuszony był zmienić swoje ulubione, wygodne ubranie na coś znacznie bardziej eleganckiego. Dlatego wyglądał jak nie on. Włosy i brodę umył oraz przyciął, tak, by nie wyglądać jak gdyby wypełzł z najbliższego rowu. Ćwiekowaną, skórzaną zbroję zmienił na bawełnianą koszulę z długimi rękawami, w niebieskim kolorze, z czarną kamizelą nałożoną na nią. Zamiast zwykłych spodni ubrał czarne, lniane. Całkiem wygodne, do tańca i do walki. Plecy zakrywała mu długa, czerwona peleryna. Buty i rękawice zostały z jego codziennego stroju, wyczyścił je tylko. Na szyi zaś nosił sznurek z malutkim akwamarynem w kształcie kropli, symbol wiary w Adanosa. Jedynym uzbrojeniem, jakie mu zostało był myśliwski nóż schowany w bucie i ostre riposty.
Drugim problemem był wzrok innych. Większość rodziny, gdy zauważała, że to on przyjechał, od razu zaczynała szeptać. Gdy widzieli Nikki, młodszą o dwadzieścia lat, szepty przeradzały się w całkiem głośne plotkowanie. Postanowił to jednak ignorować, nie miał zamiaru bić starszych ciotek tylko dlatego, że chciały poplotkować o jego stylu życia. Wiedział, że mało kto go lubił. Dla nich był uciekinierem, wygnańcem, czarną owcą, która porzuciła rodzinną wieś.
Wynagradzał mu to nieco widok rodzinnego domu i Nikki. To pierwsze zawsze było dobrze widzieć. Wieś, w której się urodził, nie była zbyt imponująca. Kilkanaście chat w centrum, razem z małą kamienną kaplicą, otoczone przez kilkadziesiąt gospodarstw zajmujących się hodowlą owiec i kóz oraz uprawą zbóż. Ale dobrze było widać, że tutaj nic się nie zmienia. Że ludzie wciąż żyją jak żyli, mimo wszystkiego, co działo się na świecie.
Zaś Nikki... Wyglądała zwyczajnie bosko. Po raz drugi w życiu widział ją w sukni. I to nie byle jakiej. Granatowa, zdobiona srebrną nicią, sięgała aż do kostek. Góra była razem z gorsetem i posiadała dekolt, od którego Bane'owi ciężko było oderwać wzrok. Do tego dochodziły gustowne rękawiczki z jedwabiu i buty z miękkiej skóry, stworzone wręcz do tańca. Z szyi kobiety zwisał naszyjnik z ametystem.
Usiedli obok siebie w kaplicy, bardziej z przodu niż z tyłu. Było to miejsce zarezerwowane dla rodziny, podczas gdy z tyłu siadali sąsiedzi i przyjaciele. Ludzie w większości wyglądali podobnie. Ubrani w swoje jedyne, odświętne stroje, wyczyszczeni i eleganccy, całkowicie różniący się od typowego obrazu mieszkańców pogranicza. Lecz teraz nie byli tutaj, by pracować, siać czy polować, lecz by się bawić i pokazać z najlepszej strony. Więc każdy ubrał się jak na święto, wydobywając z głębin rodzimych chat starą biżuterię czy ozdoby.
- Witaj, wujku - powiedział do mężczyzny obok którego usiedli.
Starszy mężczyzna odwrócił wzrok w jego kierunku. Miał około siedemdziesięciu lat. Obok niego siedziała po kolei żona, trzech synów i jedna córka, wszyscy z partnerami i kilkuletnimi dziećmi.
- Bane. Niech mnie Beliar piorunem trafi. Jednak przyszedłeś. Myślałem, że Cię cieniostwory zjadły - burknął starszy mężczyzna.
- Jeszcze nie miałem tyle szczęścia. Czyli Casavir wreszcie się żeni. Jak się z tym czujesz? - Zapytał go najemnik, starając się zachować neutralną minę. Jego rodzina zaś, jednogłośnie, westchnęła.
- Jak to jak? Postanowił się ożenić z tępą dziewuchą od Mosfieldów. Mosfieldów, karwa fa. Tępa rodzina, powiadam Ci, od pradziadka po najmłodszego niemowlaka. A mój syn poleciał na ładną buźkę i parę wielki...
- Oryku, jesteśmy w świątyni - upomniała go żona. - Zachowaj te swoje słowa na później.
- Jakie słowa? To szczere słowa. Wszystko to, to jedna, wielka...
- Oczywiście, wuju - przerwał mu Bane, nie kryjąc już uśmiechu. Lubił wuja za to, że był wredny i zgryźliwy do wszystkich, tak samo, a nie tylko do niego. W pewnym sensie traktował go na równi z resztą rodziny. - A tak w ogóle, poznajcie się. Oto Nikki, moja towarzyszka. Nikki, oto wujek Oryk, ciocia Ofelia, Kardin... - Po tym nastąpiła długa introdukcja członków tej gałęzi rodu. Przerwana przez głośne szepty innych gości.
- Idzie, idzie, pan młody idzie - szeptali do siebie ludzie.
- No wreszcie. Ktoś mógłby pomyśleć, że ten młodzik zapomniał zdolności chodzenia razem z umiejętnością myślenia. - Ostatnie słowa Oryka zanikły w tłumie innych głosów.
Pan młody przybył. Wyglądał podobnie jak Bane, w czasach młodości, tylko oczy miał niebieskie, a włosy krótkie. Nic zresztą dziwnego. Byli kuzynami, nawet, jeśli różniło ich kilkadziesiąt lat.
Wujek Oryk zachował chęć do powiększania swego rodu przez długi czas.
W końcu, wkrótce po panu młodym zjawiła się jego prawie-już-żona.
W białej sukni, z długim welonem ciągniętym przez dwie małe dziewczynki, szła z uśmiechem na ustach. Jej narzeczony, na jej widok, wstrzymał oddech. Jednego Bane był pewien. Na pewno się kochali. Nie było to aranżowane małżeństwo. I dobrze. Przynajmniej tutaj, na końcu świata, ludzie byli szczerzy.
Cała ceremonia nie była długa. Starszawy kapłan Adanosa dopełnił jednak wszystkich potrzebnych obrządków. Pobłogosławił młodym, wysłuchał ich przysięgi, złożył bogowi równowagi należną mu ofiarę i związał dłonie młodej pary wstążką. Po wszystkim Casavir i jego nowo poślubiona żona wyszli jako pierwsi.
- Zdawało mi się, czy uroniłaś łzę? - Zapytał Bane, prowadząc Nikki za rękę, gdy wychodzili ze świątyni.
- Zdawało Ci się, głupku - odparła.
Stanęli w długiej, ciągnącej się kolejce do najważniejszych tego dnia osób.
- Jesteś pewien, że nasze prezenty się im spodobają? - Spytała go kobieta.
- Na pewno. Znam Casavira od kiedy był jeszcze niemowlakiem u piersi cioci Ofelii. Zawsze zazdrościł mi tego, że wędruję po świecie. Zaufaj mi - obiecał Nikki, poprawiając nieco przedmiot który trzymał w dłoniach. W końcu nadeszła ich kolej.
- Bane! Kuzynie! Jak dobrze Cię widzieć! - Od razu rzekł pan młody. Na twarzy najemnika wykwitł szczery uśmiech.
- Ciebie też, Casavir. Naprawdę dobrze. Gratuluję wam waszego szczęścia i życzę powodzenia, na nowej drodze życia. Razem z Nikki, oczywiście. Jesteśmy naprawdę szczęśliwi, że możemy tutaj być - rzekł całkiem szczerze. I wyciągnął przed siebie prezent. Był to miecz w miękkiej, skórzanej pochwie. Wykuty z dobrej, myrthańskiej stali. - Nie raz powtarzałeś, że mężczyzna powinien mieć miecz. Więc weź go i broń swojej rodziny - powiedział mu. A następnie kiwnął głową w stronę Nikki. Ta wręczyła pannie młodej srebrny naszyjnik z rubinem. Drogi i cenny prezent. Mogący wzbudzić zazdrość w całej wsi lub też wyżywić rodzinę w wypadku chudych lat, gdyby został sprzedany. Prezenty zarówno hojne, jak i przydatne.
Gdyby nie to, że za nimi wciąż była druga połowa oczekujących, to Casavir spędziłby resztę dnia dziękując im za prezenty.
Reszta dnia minęła mu szybko. Bane zapamiętał z tego tylko pewne obrazy. Wielka polana, zastawiona stołami, krzesłami i ogniskami. Stoły były zastawione najróżniejszymi pysznościami. Pieczenie wieprzowe i baranie, kwaśnica z jagnięciny, półmiski z kiełbasami i krupniokiem, misy z warzywami i owocami... No i oczywiście alkohole. Przede wszystkim piwo i wódka, ale dla bardziej wybrednych były też nieliczne dzbany z winem.
Pamiętał też Nikki. Jak tańczyli razem, gdy miejscowi grajkowie zaczęli grać. Pamiętał, jak jej suknia kręciła się, gdy kobieta obracała się wokół jego ręki w tańcu, jak śmiała się przy dobrej zabawie. Jak na moment poczuł się o dwadzieścia lat młodszy, jak gdyby wcale nie był wyrzutkiem we własnym domu, tylko jak gdyby należał do tego miejsca. Tak, dobrze było przez chwilę to poczuć. Pamiętał też wuja Henrego, który po kilku(nastu) kieliszkach wódki prosił do tańca każdą kobietę na weselu, od najmłodszej, trzyletniej Lidii, po sędziwą, osiemdziesięcioletnią babcię panny młodej. Skończyło się, gdy przesadził i zaczął jedną z kobiet obmacywać, co niezbyt spodobało się jej mężowi i jego braciom, przez co mężczyzna wylądował w wykopanych na potrzeby wesela latrynach.
Pamiętał też, jak razem z Nikki wyszli na chwilę poza polanę, poza tą wielką grupę ludzi, bawiących się ze sobą.
- Nie wydajesz się rozmawiać ze zbyt wieloma krewniakami - zauważyła, podchodząc do niego. Stali na granicy światła i cienia, zaraz za ostatnimi promieniami ognia z płonących pochodni. Był już wieczór.
- Niewielu z nich ma na to ochotę - odparł. I popatrzył na nią. Rozmawiał już z nią kiedyś o tym. Opowiedział wszystko.
- Cóż... Prawdę mówiąc, to spodziewałam się czegoś większego. To znaczy, co do miejsca, z którego pochodzisz - powiedziała i oparła się o to samo drzewo, o które opierał się on. Zaśmiał się.
- Mówisz, jak gdyby Silden było wielkim miastem - odparł, powstrzymując w końcu swój śmiech.
- Fakt, to nie jest metropolia, ale jest większa od tej wioski - prychnęła. Bane wzruszył tylko ramionami.
- To moja wioska. Zresztą, nie zaglądam tu zbyt często - rzekł i wpatrzył się w tych ludzi, którzy wciąż tańczyli, nie leżąc jeszcze pod stołem lub w domu.
- Nawet ukraść nie ma tu co. Sprawdzałam kieszenie paru ludzi i nic z tego nie wynikło. Parę drobniaków - zachichotała. Bane zmarszczył czoło.
- Miałem nadzieję, że chociaż tutaj nie będziesz nikomu sprawdzać kieszeni - mruknął. Musiał się chyba jedynie zadowolić tym, że nie próbowała żadnych mężczyzn uwodzić, by coś osiągnąć. Z drugiej strony, mało co mogła w ten sposób tutaj uzyskać. Nie tutaj, chyba, żeby kraść biżuterię. A to byłoby trudne z szyi lub palców. Z drugiej strony, jeśli ktoś potrafił to zrobić, to na pewno Nikki. Kiedyś założył się z nią, że nie da rady mu ukraść mieszka ze złotem. Pięć minut później odkrył, że nie ma czym zapłacić za piwo, a Nikki zniknęła na dwa dni.
Doredh się wściekł, że znowu nie płacił i musiał mu obiecać kolejną przysługę. A przysługi Doredha z reguły polegały na podróży w różne niebezpieczne miejsca i na załatwianiu dla niego jakichś spraw związanych z Nordmarem. Kiepsko.
- To mój zawód. Równie dobrze mogłabym przestać oddychać. Albo Ty mógłbyś przestać... W sumie, mam pytanie. Dlaczego ostatnio tak mało pijesz? - Zapytała go z zaskoczenia. Popatrzył na nią, nie rozumiejąc. - Pamiętam, jak się poznaliśmy. I później. Średnio co tydzień kończyłeś nieprzytomny. A dzisiaj wypiłeś tylko trzy kufle piwa. Zaczynam się martwić, że coś się z Tobą dzieje - uśmiechnęła się. Nie odpowiedział na to nic. Oboje znali odpowiedź. Był z nią teraz szczęśliwy. I nie miał powodów, by tyle pić. - A tak właściwie, to dlaczego stąd uciekłeś? - Zadała kolejne pytanie, a on się wzdrygnął.
- Nie uciekłem stąd - zaznaczył dobitnie, akcentując każdy wyraz.
- Bądźmy szczerzy, Bane. Połowa rodzina ma Cię tu dość, widać to i czuć. Ty od kiedy wyruszyliśmy tutaj mówisz o tym, jak to mogę się spodziewać zimnego przyjęcia. Dlaczego stąd uciekłeś? - Zapytała po raz kolejny.
- Po śmierci ojca nie miałem tu czego szukać. Nie chciałem zostać i pracować na farmie - odparł zimno.
- Czyli uciekłeś od odpowiedzialności farmera by sprzedawać swój miecz temu, kto zapłaci najwięcej - skwitowała. Dopiero teraz zrozumiał. Nikki nie była w pełni trzeźwa. Nie było tego po niej widać, ale rzadko zdarzało jej się być aż tak arogancką.
- Ja uciekam od odpowiedzialności? - Zapytał. - To co w takim razie mam powiedzieć o Tobie? Czy przypadkiem nie zrobiłaś tego samego, zostawiając rodzinę w Silden? Zostawiając tam Charliego, by włóczyć się  po świecie i okradać przypadkowych ludzi? - Zapytał ją. I rozpętał piekło.
- Nie waż mi mówić się o Charliem! Nic nie rozumiesz! - Syknęła. - To coś całkowicie innego!
- Masz rację. Ja nie miałem tutaj ani rodzeństwa, ani ojca, ani własnego dziecka, tylko kuzynów i wujostwo - skinął głową. Bane poznał syna Nikki. Polubił chłopaka, naprawdę polubił. Był gotów oddać za niego własny palec (i oddał, póki nie został mu on przyszyty na nowo i magicznie scalony). I nie rozumiał, czemu Nikki go tak traktowała. - Podczas gdy Ty zostawiłaś tam własnego ojca, brata i syna.
- Jesteś... Jesteś... - Nikki Zaczęła szukać odpowiedniego słowa. I zamilkła. -  Masz rację.
Milczeli. Przez dłuższą chwilę, nie odzywając się do siebie.
- Masz rację - powtórzyła Nikki. - Oboje uciekliśmy od odpowiedzialności, by włóczyć się po świecie. I co z tego? Co lepszego mieliśmy zrobić? Wyobrażasz sobie siebie jako farmera tutaj, a mnie jako dobrą żonę i matkę? Naprawdę chciałbyś podjąć wtedy inną decyzję? - Zapytała. Starając się zwalczyć łzy lub zgrzytając zębami w ciemności, było za ciemno, by mógł stwierdzić.
- Nie. I w tym jest chyba cały problem - rzekł i przytulił ją. Mimo tego wszystkiego nie odepchnęła go, tylko wtuliła się w niego. A on sam przestał żałować, że kiedyś uciekł z tej dziury.
Gdyby nie to, to nigdy nie poznałby Nikki.
***
- Ciekawie było, co? – Bane zaśmiał się wspominając wesele. – Ale przyznaj, dobrze się tam bawiliśmy.
- Było całkiem, całkiem – odparła i poprawiła swoje ubranie. – Brrr… Nie cierpię zimy. Dobrze, że dostałam to futro – pocałowała mężczyznę w policzek w ramach podziękowania. – Pewnie jeszcze tu posiedzimy, więc opowiem Ci historię poznania Amura. Tego koczownika, o którym kiedyś Ci wspominałam.
***
Nikki siedziała przy wielkim stole tuż obok barczystego mężczyzny, ubranego w bogate szaty. Znajdowali się w jadalni, będącej częścią jakiejś pokaźnej posiadłości. Mężczyzna zajadał się pieczonym udźcem jakiegoś zwierzęcia, natomiast złodziejka smakowała zupę.
- Ten kucharz, którego polecił mi Karim jest genialny – odezwał się do dziewczyny, przełykając kawałki mięsa. Był cały ubrudzony tłuszczem. – Jak myślisz, Victorio?
- Po prostu mistrz, Talionie – odparła Nikki i uśmiechnęła się do mężczyzny.
- Tak w ogóle to mam coś dal Ciebie – Talion wytarł ręce i twarz w chustę i wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko. Postawił je na blacie stołu, przesunął w stronę dziewiętnastoletniej dziewczyny i otworzył. W środku znajdował się pierścionek. – Wyjdziesz za mnie?
Nikki spojrzała na błyskotkę i uśmiechnęła się. Wyciągnęła pierścionek i nałożyła go na palec. Była zaskoczona jego propozycją.
- Tak – rzekła i położyła swoją dłoń na jego dłoni.
- Wiem, że długo musiałaś czekać, ale to wszystko przez… - mężczyzna złapał się za gardło i momentalnie zrobił się siny. Starał się wziąć oddech, lecz nie był w stanie. Dusił się.
- Blaine! – krzyknęła Nikki, która podniosła się z krzesła i stanęła nad narzeczonym. Nie wiedziała co ma robić. To działo się tak szybko.
W końcu do pomieszczenia wpadł mężczyzna, którego wołała złodziejka. Miał średniej długości blond włosy i niebieskie oczy. Do tego, był dobrze zbudowany. To był Mason. Podszedł on do Taliona i złapał go za rękę, sprawdzając puls.
- Nie żyje – odparł.
Nikki nachyliła się nad zmarłym i rozpięła jego koszulę, wyciągając stamtąd kluczyk na łańcuszku.
- Mogłeś przynajmniej zrobić tak, żebym nie musiała siedzieć blisko tego zatrutego jedzenia – rzuciła i ruszyła w stronę sypialni właściciela posiadłości. Mason poszedł w jej ślady.
Gdy dotarli na miejsce, oboje przesunęli szafę i ujrzeli sejf, tkwiący w ścianie. Nikki otworzyła go i uśmiechnęła się, widząc jego wnętrze.
- Jasna cholera – powiedziała, wyciągając ze środka jakieś papiery. – No to czas odwiedzić naszego ulubionego koczownika, który nam to przetłumaczy – zwróciła się do ukochanego.
- Pewnie. Aldo nam pomoże – odpowiedział i, razem z dziewczyną, uciekł jak najprędzej z posiadłości.
Po kilku tygodniach znaleźli się na pustyni Varant. Niedaleko mieściny nazywanej Bragą. Znajomy Masona był koczownikiem, który bardzo chętnie pomagał swoim zaufanym przyjaciołom.
Kiedy to dotarli na miejsce, Aldo ich nie przywitał. W obozie panowała dziwna atmosfera. Było tu cicho, jakby ktoś umarł. Zawsze zewsząd było słychać odgłosy zabawy i śmiechów. Mason nigdy nie widział ich w takiej sytuacji.
- Kim jesteście? – zwrócił się do pary wysoki koczownik, cały okryty szatami. Widoczna była tylko jego twarz. Był ciemnej karnacji, a jego oczy były brązowe. – Czego tu chcecie?
- Jestem Mason, a to Nikki – zaczął blondyn. – Przyszedłem spotkać się ze swoim przyjacielem Aldo.
Mężczyzna zaśmiał się i zbliżył do złodziei. Spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się do niej. Spodobała mu się.
- A czemu to chcecie spotkać się z moim bratem? – zapytał. – Nie wiem czy wiecie, ale ostatnio zdarzył mu się niemiły wypadek.
Wiadomość ta zaszokowała Masona, który wyraźnie się tym przejął.
- Co mu się stało? Gdzie on teraz jest? – Nikki zaczęła się dopytywać. – Zawsze pomagał nam tłumaczyć pisma.
- No tak… - mężczyzna odwrócił się i zaczął iść w stronę swojego namiotu. – Aldo zawsze miał smykałkę do języków obcych. Tak samo jak ja. Jednak teraz Wam już nie pomoże. Jeśli chcecie wiedzieć co mu się stało, chodźcie za mną.
Nikki i Mason ruszyli za nowym znajomym. Wprowadził ich do namiotu Aldo i skierował do części sypialnianej. Oboje ujrzeli szczupłego koczownika, leżącego na łóżku z owiniętym bandażem dookoła głowy, na wysokości oczu.
- Nikki? – zapytał Aldo.
- Rety… Poznałeś mnie po odgłosach butów? – zdziwiła się złodziejka, zbliżając do łóżka.
- Nie – rzekł. – Wyczułem Twoje perfumy jak tylko wjechałaś do obozu.
Mason spojrzał na ukochaną i uśmiechnął się. Usiadł na łóżku rannego i złapał go za rękę.
- Co się stało? – zapytał.
- Witaj, Masonie – koczownik uśmiechnął się. – Asasyni… Zaatakowali nas, a jakiś ich mag rzucił w prosto w oczy miksturą. Od tamtej pory nie widzę.
- Okropne… - Mason spojrzał na Nikki, która nie była zadowolona z faktu, że Aldo nie będzie mógł im pomóc.
- Jakoś się nam żyje – do tej części namiotu weszła wysoka, szczupła kobieta o długich, rozpuszczonych, czarnych włosach. Nie były one w najlepszym stanie. Tak jak jej ubiór. Wszystko, co miała na sobie było zniszczone.
- Alma! – Nikki spojrzała na żonę Aldo i podeszła do niej, przyglądając się temu, co z niej zostało. Nie mogła uwierzyć, że piękna kiedyś kobieta, stała się taka. – Co się z Tobą stało? Te włosy, ubranie… Wiesz, Aldo może i jest ślepy, ale my nie.
- Nikki! – uspokoił ją Mason i podniósł się z łóżka. Przywitał się z kobietą. – Jak możemy Wam pomóc?
- Nie potrzebujemy pomocy – odparła. - Jakoś dajemy sobie radę. A w jakiej sprawie Wy przyjechaliście?
- Chcieliśmy, aby Aldo coś nam przetłumaczył, ale w obecnej sytuacji to niemożliwe – Mason wyciągnął zza pasa dokumenty i pokazał je Almie.
- Mój brat może Wam to przetłumaczyć – odparł Aldo. – Rozmówię się z nim i dostaniecie to, czego chcecie. Nie będzie łatwo, ale…Almo… - zwrócił się do żony. – Poproś tu Amura, a Wy poczekajcie na zewnątrz.
Nikki i Mason opuścili namiot i ruszyli w stronę koni, na których tu przybyli. Dziewczyna była ewidentnie niezadowolona.
- Co się dzieje, Nikki? – zapytał chłopak, kładąc dłoń na jej ramię. – Wiem, też mi się nie podoba ten Amur.
- O tak… Nawet jeśli nie zgodzi się na prośbę Aldo, trzeba będzie użyć planu”B”.
- Nie zdziwi mnie to. Sypiałaś z Talionem.
Nikki zatrzymała się i spojrzała na Masona. Nie była przyjaźnie nastawiona, gdy usłyszała jego słowa. Obraził ją tym.
- Wiesz dobrze, że robiłam to dla nas – odparła i odeszła gdzieś na bok. Mason wiedział, że teraz nie należało podchodzić do złodziejki. W takich sytuacjach była gorsza niż najbardziej jadowita żmija.
Po kilku godzinach, do pary zbliżył się Amur, który nie miał jakiejś szczęśliwej miny. Od kiedy go poznali, nigdy nie widzieli go zadowolonego. Może zawsze taki był?
- Zgodziłem się – rzucił. – Ale pod jednym warunkiem. Raz na jakiś czas będziemy współpracować. Słyszałem, że nieźli z Was złodzieje, a ja jestem kolekcjonerem różnych przedmiotów. Miło by było, jakbyście kiedyś coś mi dostarczyli.
- Zgoda – odparła bez zastanowienia Nikki. Zrobiłaby wszystko, byleby osiągnąć to, co pragnie.
***
- I co to były za dokumenty? – zapytał i spojrzał na Nikki, która była już delikatnie sina. Położył dłoń na jej policzku i pogładził ją. – Wszystko dobrze?
- Zimno mi… - odparła cicho.
Serce zabiło mu mocniej. Pomoc nie nadchodziła, a złodziejka nie najlepiej to znosiła. Przytulił ją mocniej do siebie.
- Musisz coś mówić. Nie możemy siedzieć tu cicho. Opowiedz coś jeszcze.
Nikki spojrzała na niego i od razu wpadła jej do głowy pewna myśl.
- Pytałeś mnie kiedyś o Dylan – powiedziała i uśmiechnęła się. – Czas, żebyś trochę o niej usłyszał.
***
To wydarzyło się wiele lat temu. Nikki miała wtedy jakieś trzynaście lat i mieszkała razem z ojcem, bratem i babcią w Silden. Była w takim wieku, że zawsze przydarzały się jej jakieś kłopoty. Raz na jakiś czas przyprowadzali ją do domu strażnicy skarżąc się, że dziewczyna ukradła sąsiadowi kosz z jabłkami, wspięła się z przyjaciółką na dach domu zarządcy czy malowała różne obrazki na ścianach budynków. Z Nikki nigdy nie było łatwo, dlatego Charles, ojciec dziewczyny, cieszył się, że miała ona taką przyjaciółkę jak Dylan.
Dylan może i nie była zupełnym przeciwieństwem Nikki, ale dobrze wiedziała, kiedy należy przestać, by nie mieć kłopotów. Często zdarzało się tak, że musiała ona powstrzymywać przyszłą złodziejkę przed zrobieniem czegoś głupiego.
Poza obowiązkami rodzinnymi, Dylan zgłosiła się do opieki nad dziećmi mieszkańców miasteczka, którzy w tym czasie pracowali w polu lub na jeziorze. Oczywiście, w pracę tą wciągnęła Nikki. Z trudem, ale udało się.
- Dzień dobry – odparła Dylan, gdy drzwi domu Nicollette otworzyła babcia dziewczyny. Była to siwa staruszka, ubrana w szarą suknię i wełniany sweterek. Kobieta była bardzo znana w mieście. Każdy mógł u niej zakupić mikstury na różne dolegliwości, a czasem i otrzymać poradę. – Przyszłam po Nikki.
- Już, skarbie, zaraz będzie gotowa – kobieta odwróciła się w stronę kuchni i spojrzała na, siedzącą przy stoliku, naburmuszoną wnuczkę. – Raz, dwa! Dylan na Ciebie czeka.
Nikki ześlizgnęła się ze stołka i ruszyła powoli w stronę drzwi. Po drodze, babcia wcisnęła jej do dłoni wiklinowy koszyczek.
- Jak będziesz wracać, nazbieraj mi trochę pokrzywy i wilczej jagody. Dziś się nauczymy nowej mikstury – posłała wnuczce ciepły uśmiech i sięgnęła po pelerynę wiszącą na haku.
- Nie chcę jej! – rzuciła Nikki, wpatrując się w pelerynę. – Jakby to nie było czerwone to może i bym to wzięła. Dobra, Dylan, idziemy! Do później, babciu!
- Pa, kochanie – kobieta pomachała jej na pożegnanie i zamknęła drzwi domu. Dziewczyny udały się razem do budynku, gdzie miały opiekować się dziećmi.
Praca ta bardzo podobała się Dylan, którą dzieciaki uwielbiały. W sumie było ich siedmioro. Odwrotnie było z Nikki. Ta niechętnie zajmowała się młodszymi i częściej im dokuczała niż bawiła się z nimi.
- Nikki, udawaj chociaż, że to lubisz – odparła Dylan, gdy ułożyły wszystkie dzieci na popołudniową drzemkę. Miały wtedy dla siebie czas, który zawsze wykorzystywały na rozmowy.
- Po co? – wybuchła Nikki. - W ogóle to nie mogłaś wybrać czegoś ciekawszego? Na przykład, poganianie chłopów na polu lub liczenie chmur na niebie?
- Podziękujesz mi za to.
- Yhy… - burknęła i spojrzała na dziecko, które wydało z siebie dziwny odgłos. – To nas tutaj pozabija. Jeszcze kilka razy i się podusimy.
- To dzieci. Jest ich tylko siedmioro – Dylan uśmiechnęła się do przyjaciółki, wiedząc, że tej nie podoba się praca.
- Ty widzisz siedmioro, a mnie w snach nawiedzają tysiącami – Nikki wzdrygnęła się i pokręciła głową. – Jutro chcę pospać dłużej.
- Jak sobie chcesz… Wiesz, przy tych dzieciach nauczysz się jak zajmować się własnym dzieckiem.
- Mam mieć w domu coś co tylko je i płacze, a potem znów je i jeszcze bardziej płacze? Nie, dziękuję.
- Możesz się jeszcze zdziwić, moja droga – Dylan poklepała ją po ramieniu i oparła się o nią.
Siedziały tak jeszcze do czasu, aż dzieci się obudziły i kontynuowały swoją pracę. Kończąc ją, dziewczyny razem udały się do lasu po składniki, które Nikki obiecała dostarczyć babci. Szybko udało im się znaleźć szukane przedmioty i wróciły domu.
Zbliżając się do domu Nikki, dziewczyny zauważyły jej ojca, który stał, ze spuszczoną głową, oparty o ścianę. Był ewidentnie smutny. Coś musiało się stać.
- Tato? – zapytała, zbliżając się do ojca. Dylan stała tuż za nią.
Mężczyzna uniósł wzrok i spojrzał na córkę. Oderwał się od ściany i podszedł do dziewczynki, przy której kucnął. Złapał jej twarz w dłonie.
- Przykro mi, kochanie, ale mam złą wiadomość – powiedział cicho. – Babcia zmarła.
Wiadomość ta bardzo uderzyła w Nikki. Dylan dobrze wiedziała, że była ona bardzo zżyta ze starszą kobietą. To ona nauczyła ją wszystkiego. Przyjaciółka kruczowłosej podeszła do niej i złapała ją za rękę, dając jej tym samym wiadomość, że zawsze będzie przy niej. O ile po drodze nie wydarzy się nic złego.
***
- Musze Ci powiedzieć, że to była moja jedyna prawdziwa przyjaciółka – oznajmiła. – Nigdy wcześniej, ani później nie spotkałam kogoś podobnego. Kochałam ją jak siostrę.
- Co się z nią później stało? – zapytał z ciekawości.
- Powiesiła się. Miała problemy, a ja nie mogłam jej pomóc – Nikki schowała twarz w kolanach i, z jej oczu, zaczęły lecieć łzy. – Wiesz… - podniosła głowę. – Staram się zaprzyjaźnić z kimś, ale chyba nie jestem do tego stworzona. Albo spotykam na swojej drodze jakieś bezpłciowe kobiety albo rude wariatki.
- Właśnie. Długo znasz Sophię? Poza tą historią o której mówiłaś coś się między wami wydarzyło?
- Było tego trochę, ale nigdy nie zapomnę dnia, kiedy ten jeden raz wygrała – złodziejka, wpatrzona w spadający śnieg, zaczęła wspominać tą historię.
***
Nikki biegła przez las, trzymając złoty świecznik w dłoni. Za sobą słyszała odgłosy osoby, która ją goniła. Spojrzała jeszcze raz na cenną zdobycz i przypomniała sobie słowa swojej rywalki: „Jest wiele wart, bo należał do pewnej piękności, która mieszkała w zamku, należącym do okropnej bestii.” Złodziejka znała tą legendę, ale nie sądziła, że jest prawdziwa.
- Zatrzymaj się, ty poczwaro! – krzyknęła Sophia, starając się nie spuścić oczu z Nikki. To ona jako pierwsza znalazła świecznik, ale czarnowłosej udało się go ukraść. Nie mogła pozwolić, by Nikki po raz kolejny wygrała. Nie po tym, co stało się w Varancie.
- Po moim trupie! – rzuciła Nikki, kierując się w stronę jakiejś opuszczonej wieży.  Było to jedyne miejsce, do którego mogła uciec. Po obu stronach był wąwóz, a za nią rudowłosa korsarka.
- To się da załatwić – Sophia nie mogła narzekać na brak kondycji. Mimo, że większość życia spędzała na morzu, to była nieźle wysportowana. Powoli doganiała Nikki.
Złodziejka wbiegła do wieży i zaczęła wspinać się po schodach, aż do najwyższej komnaty. W jej ślady poszła Sophia. W końcu obie kobiety spotkały się w tym pomieszczeniu. Nikki stała przy zamkniętym oknie, trzymając w dłoni świecznik.
- Oddaj mi go, to Cię może puszczę! – rozkazała ruda.
- Nie podoba mi się to „może” – odparła Nikki. – Czemu nie możesz się z tym pogodzić, że jestem lepsza?
- Zamknij się! Jestem dużo lepsza. Ja przynajmniej umiem składać facetom oferty, nie rozkładając czegoś innego – na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek.
- Starasz się mnie obrazić? W tym też jesteś kiepska, ruda – Nikki zaśmiała się. – Powiem Ci tylko jedno. Znamy się już tyle czasu i czuję, że bardzo się zżyłyśmy ze sobą. Jesteśmy jak siostry. Jedna ładna, druga ruda – puściła do niej oczko. – Powinnaś sobie znaleźć jakiegoś faceta. Dobrze by Ci to zrobiło. Krótka modlitwa w tej intencji nie zaszkodzi.
- Nie sądziłam, że jesteś taka religijna? A tak! Przecież jedyne o co się modlisz to powiększenie swojego biustu – Sophia sięgnęła do pasa i wyciągnęła kawałek patyka. – Koniec z tą gadką!
- No tak… Twój biust to sukces myrtańskiej techniki. A to co? Nie masz nawet najmniejszego sztyletu? – uśmiechnęła się Nikki, wpatrując się w to, co wyjęła jej rywalka.
- To różdżka. Czasem warto zbierać śmieci – korsarka zaczęła nią wymachiwać na boki.
- Phi… Przecież ty nie znasz się na magii – Nikki zaczęła się śmiać, widząc jak kobieta stara się coś zrobić. Po chwili, nie była taka zadowolona. Różdżka zaczęła się świecić. – Ale jak?
- Zdziwiona? Wiele nauczyłam się od ostatniego spotkania - Sophia skierowała swoją broń na okno, przy którym stała złodziejka i wyczarowała za nim portal. Był dość silny, że od razu rozbił szybę i zaczął wciągać do środka Nikki. Kobieta złapała się za parapet, puszczając przy tym świecznik na podłogę.
- Nie wygrałaś ze mną, ruda! – krzyknęła, starając się nie dać wciągnąć do portalu. – To jeszcze nie koniec! Jeszcze się spotkamy! – w tym momencie, kawałek parapetu ukruszył się i Nikki została wciągnięta do portalu.
Sophia podbiegła do okna, zabierając po drodze świecznik, i zaczęła się uśmiechać, widząc zamykające się przejście.
- Pirat zawsze wygrywa! – krzyknęła. – Ciesz się Nordmarem, Nikki!
***
- Uhh… Kiedy oni przyjadą? – Nikki czuła, że jest jej coraz zimniej. Była już bardzo blada. Mimo to, że miała na sobie ciepłe odzienie, czuła się coraz gorzej.
- Już niedługo, kochana – Bane’owi też nie było najlepiej, ale on jakoś się trzymał. Był bardziej przyzwyczajony do mrozów. Widać nordmarskie geny kobiety nie wzięły przewagi nad tymi ciepłolubnymi. – Zaraz się zjawią.
Nikki uśmiechnęła się, wpatrując w jego twarz. Przypomniał jej się Mason. O tym, co mu zrobił, a także Charlie.
- Bane, jeśli ja tego nie przeżyję… - zaczęła cicho. – Nie mów Charliemu, że to Twoja wina.
- Co? Nic Ci nie będzie.
- Charlie mi coś kiedyś obiecał – to był czas na kolejną opowieść Nikki.
***
To był jeden z tych dni, które Nikki spędzała ze swoim synem. W ciągu całego roku, przebywała z nim raptem kilka tygodni, które oddzielone były od siebie miesiącami rozłąki. Nikki zawsze żałowała tej decyzji, ale nigdy nie była w stanie odmówić sobie przygód. Kochała je tak samo jak Charliego.
- Ha! Wygrywam! – zawołał chłopiec, przesuwając swój pionek o kilka pól do przodu. – Teraz Twoja kolej, mamo.
Nikki chwyciła kostkę w dłoń i rzuciła nią. Gdy tylko się zatrzymała, wypadła liczba czterech oczek. Złodziejka przesunęła swoją figurkę i spojrzała na synka.
- Jak Ci tu jest? – zapytała. – Dobrze się tu czujesz?
- Nooo… tak – odparł siedmioletni Charlie. – Wuj nie jest wcale taki zły, ale nie pozwala mi na wiele rzeczy. Dużo się bawię z Benem – chłopiec rzucił kostką i grał dalej. W pewnym momencie spojrzał z powagą na matkę. – Mamo, opowiesz mi o coś jeszcze tacie? Jaki on był?
- Yyyy… - pytanie zaskoczyło kobietę. Przez pierwszą chwilę nie wiedziała, co ma powiedzieć. – Wiesz, że Mason był bardzo podobny do Ciebie. Niebieskie oczy i blond włosy. Masz jego uśmiech. To był dobry człowiek. Pracował w tartaku. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia.
- A jak on umarł?
- Strzała przeszyła jego pierś – Nikki nachyliła się nad chłopcem i złapała go za twarz. – Nigdy nie zapomnę tej strzały o zielonych lotkach.
- Kiedy będę duży, znajdę jego zabójcę – obiecał Charlie, całując matkę w policzek. – Dostanę taki miecz, jaki mają strażnicy i będę z nim walczył.
- Dobrze, kochanie, ale zanim dorośniesz minie jeszcze sporo czasu – odparła i nie spuszczała wzroku ze swojego dziecka. Mimo, że był jeszcze młody, czuła, że mówił poważnie.
Patrzyła na niego i była dumna. Ona sama nie byłaby zdolna, by odszukać tego, kto zabił Masona, ale w głębi serca czuła, że gdy jej syn będzie w jej wieku, dokona tego i zemści się. Bała się tylko jednego: nie chciałaby, żeby zemsta za śmierć ojca, przysłoniłaby mu wszystko inne, przez co stałby się zupełnie innym człowiekiem. Człowiekiem, który przez takie coś zmarnowałby swoją szansę na szczęście.
***
- Nic Ci nie będzie, Nikki! Rozumiesz? – potrząsnął nią i zdał sobie sprawę, że się nie odzywa. Jej oczy były zamknięte, a oddech słaby. – Nie. Cholera! Gdzie oni są?! Szarlotka, proszę… - przytulił ją do siebie, starając się przekazać jej jak najwięcej ciepła, którego i tak było niewiele.
Pogrążona we śnie, spowodowanym osłabieniem, Nikki myślała tylko o jednym. O swoim pierwszym dniu w karczmie. Oto jak on wyglądał.
***
Nikki jechała na swoim koniu leśną drogą. Cały czas myślała o swoim zleceniu. Miała jakiś cel. To kolejne zadanie do zrealizowania. A jak wiadomo, jeśli Nikki się do czegoś bierze to zawsze robi to porządnie. Teoretycznie.
Zatrzymała się tuż przed pewną karczmą. „Śnięta Pirania” – przeczytała na szyldzie i odprowadziła konia do pobliskiej stajni.
- No to czas wziąć się do roboty – odparła i nacisnęła klamkę głównych drzwi.
Od razu poczuła ten zapach. Każda karczma tak pachniała, a raczej śmierdziała. Nieumyci bywalcy, tanie wino i byle jakie jedzenie. Ehh… Jak ona nie cierpiała takich miejsc. Kilka osób zwróciło na nią uwagę, co Nikki niezbyt się podobało. Uwielbiała robić większe wejścia, gdzie to ona będzie w centrum uwagi. Ruszyła powoli w stronę szynkwasu, wskazując dłońmi na boki. Był to znak dla osób stojących jej na drodze, by się natychmiast odsunęli.
- Jakieś dobre wino tutaj macie? – zapytała, spoglądając na karczmarza. Wyglądał na jakiegoś nordmarczyka. Nikki miała do tego nosa. Znała się na facetach. – Byle nie jakieś siki.
- Coś się znajdzie, dla takich jak ty – rzucił Doredh, po czym podał jej kielich wina.
Złodziejka rzuciła na ladę kilka monet, po czym ruszyła do wolnego stolika. Usiadła na krześle, zarzuciła nogi na blat i zaczęła delektować się trunkiem. Przy okazji wypatrywała też pewnej osoby, którą miała tu odnaleźć. Mężczyzny, który miał w swoim posiadaniu cenne diamenty.
- Nikki?! – w pewnym momencie usłyszała głos zdziwienia. Odwróciła wzrok i spojrzała na dwójkę mężczyzn, którzy stali tuż obok.
- O! Bane i nasz mały Vanilor! – uśmiechnęła się. – A tyle czasu Was szukałam.
- Myśleliśmy, że nie żyjesz. Co się stało? – zapytał Bane, który usiadł na krześle obok.
- Głupcy z Was… - rzuciła. – Widziałam to coś nazywane grobem. Naprawdę, Bane? Myślisz, że moja osoba zechciałaby zostać pochowana w takiej mogile? Zasługuję przecież na więcej – upiła łyk wina. – Ale kwiatek doceniam. Poza tym, jak to możliwe że myśleliście, że umarłam. Po prostu coś uderzyło mi w głowę i straciłam przytomność. Obudziłam się w jakichś krzakach.
- Wiesz... tam była dziewczyna, która wyglądała jak ty. Miała Twoją pelerynę – wyjaśnił Vanilor.
- Teraz sobie przypominam, że oddała ją komuś – Bane spojrzał na chłopaka, przypominając sobie wydarzenia sprzed jakiegoś czasu. – Tak, tak było.
- Ja komuś coś oddałam? – zapytała zdziwiona. - Widać, musiałam być wtedy chora i to bardzo. Nieważne… Co wy tu właściwie robicie? Znów robicie za „bohaterów”?
- Robimy to, co musimy, żeby przeżyć – odparł starszy najemnik, wpatrując się w Nikki pijącą wino. - Zawsze coś się znajdzie.
- Zawsze Cię podziwiałam, Bane – odstawiła kielich na stolik i spojrzała mu prosto w oczy. – Chce Ci się pomagać ludziom, za te marne grosze. Ja bym tak nie potrafiła. Ale wiesz, niektórzy znają swoją cenę, inni dają się wykorzystywać. A ty, Vanilor, dalej jesteś jego przydupasem?
- Wredna, jak zawsze – odpowiedział jej chłopak. – Ile ty jeszcze masz żyć?
- Nabrałeś poczucia humoru – zaśmiała się Nikki. – Świetnie. Lepiej późno niż wcale.
- Dobra, skończcie to – uspokoił ich Bane. – A Ciebie co sprowadza do tej tawerny?
- Oh, Bane… myślałam, że się tego kiedyś nauczysz. Złoto, oczywiście – powiedziała z uśmiechem, po czym podniosła się od stolika. Jej oczom ukazała się osoba, której od dawna nie widziała. Rozmawiała z jakimś mężczyzną, który wyglądał na maga. – Pogadamy później. Muszę lecieć. Pa, chłopcy – pomachała im na pożegnanie, po czym ruszyła w stronę znajomego.
Mężczyzna ten zdążył się oddalić. Wszedł na schody i zniknął, gdzieś na piętrze. Nikki podeszła do maga, celem zdobycia informacji na temat tajemniczego znajomego.
- Hej ty! – wskazała na mężczyznę. – Ten, z którym tu gadałeś, mieszka tutaj?
- A kto pyta? – mag był zdziwiony tym pytaniem. Obca kobieta podchodzi do niego i wypytuje się o znajomych.
- Jestem Nikki. To mój znajomy. Dawno się nie widzieliśmy. Chcę go zaskoczyć.
- No dobrze. Pierwsze piętro, ostatni pokój po lewej – odparł i powędrował wzrokiem za złodziejką. – A ja jestem Nef – rzucił, ale ją to chyba nie obchodziło.
W końcu dotarła pod drzwi mężczyzny, z którym chciała porozmawiać. Zapukała i czekała, aż te otworzą się. Drzwi się uchyliły, a kobieta powitała znajomego szerokim uśmiechem.
- Witaj, Lukix – powiedziała, widząc jego minę. – Zaskoczony, prawda? Też się zdziwiłam, że los znów nas łączy – Nikki odepchnęła dłonią drzwi i weszła do środka.
- Nikki… Charakter kiepski, ale za to widoki jak najlepsze – stwierdził, cały czas trzymając się klamki drzwi.
- Jak ja tęskniłam, za tymi Twoimi komplementami – złodziejka oparła się o ścianę i spojrzała prosto w oczy rozmówcy. – Nie przyszłam tu na pogawędkę, ale po to by Cię ostrzec.
- Przed Tobą? – zaśmiał się Lukix.
- Proponuję Ci układ. Ja nie zdradzę nikomu Twoich tajemnic, a ty zostawisz mnie i moje sprawy w spokoju.
- A co jeśli się nie zgodzę? – mężczyzna puścił klamkę drzwi i podszedł do kobiety. Ich twarze dzieliły centymetry.
- Wtedy przypomnisz sobie, co robię gdy jestem zła – posłała mu uroczy uśmieszek, po czym położyła dłoń na jego ramieniu. – To jak? Zgadzasz się?
- Niech Ci będzie – westchnął.
- Świetnie, więc przypieczętujmy tą umowę tak jak zawsze – dodała i namiętnie go pocałowała, zamykając nogą drzwi do pokoju Lukixa.
***
- Hej! – Bane usłyszał znajomy głos. Należał on do właściciela karczmy. – Bane! Nikki!
Najemnik oderwał się od złodziejki, poszedł na sam środek piwnicy i spojrzał do góry.
- Tu jesteśmy! Pomóż nam! – krzyknął, a po chwili zobaczył trzy znajome twarze: Doredha, Lukixa i Saturasa.
- Nie bójcie się. Zaraz Wam pomożemy – Lukix i Sat przywiązali linę do drzewa i pomogli wyjść najpierw Bane’owi, a potem zajęli się Nikki.
Po dotarciu do karczmy, Bane natychmiast posadził kobietę obok rozpalonego kominka, by ta nie traciła już więcej sił. Z każdą minutą, ta czuła się lepiej i odzyskiwała świadomość. Aby jej pomóc dojść do siebie, Doredh przygotował jej specjalny trunek, który rozgrzeje ją od wewnątrz.
- Co to za paskudztwo? – wykrzywiła minę, gdy spróbowała napoju. Nie smakował jej. – Chcę wina, a nie tego – próbowała oddać kubek karczmarzowi, ale dłoń Bane’a stanęła na drodze.
- Musisz to wypić, Nikki – odparł. – To Ci pomoże.
- Akurat… - burknęła pod nosem i wzięła kolejny łyk. – Ehhh… Co ja się z Wami mam… - pokręciła głową na boki i spojrzała na Lukixa, który się uśmiechał. – A ty co?!
- Nic. Po prostu lubię patrzeć jak cierpisz – zaśmiał się. – Poza tym, jesteś nam winna przysługę, skoro Cię uratowaliśmy.
- Chrzańcie się – wykrzyknęła i odstawiła kubek na stolik. – Wielka mi pomoc. Pójść po śladach konia. Ode mnie żadnych podziękowań się nie doczekacie – podniosła się z krzesła i wyciągnęła dłoń w stronę Bane’a. – Daj mi swój miecz. Nikomu nic nie zrobię, daj mi go.
Mężczyzna niechętnie wyciągnął miecz i podał kobiecie, która wykorzystała go jako laskę. Wspomagając się na broni, odeszła w stronę schodów, a stamtąd do swojego pokoju.
- Nie mam pojęcia co ty w niej widzisz, ale musisz się zgodzić z jednym – zaczął Lukix. Jego słowa skierowane były do Bane’a. – Ta kobieta jest niemożliwa do opanowania.
- Poza tym… - wtrącił się Doredh. – Będę się śmiał, jeśli kiedyś wyląduje za barem. Wiesz, jako kara za jej grzechy.
- To by ją nieźle wkurzyło – uśmiechnął się blondwłosy najemnik i ruszył za Nikki po schodach.
***
Nikki otwiera oczy i widzi oślepiający ją blask, który z każdą chwilą znika. Zaczyna widzieć jakieś pojedyncze elementy, takie jak stoliki, krzesła, filary czy sylwetki ludzi. Jest w karczmie. Znów. Ostatnie, co pamięta to rozmowa z Bellą, która oddała całe jej złoto dzieciom z sierocińca.
- Więc tak wygląda to po drugiej stronie? – pomyślała, rozglądając się dalej.
Nie była to zwykła tawerna, lecz dobrze jej znana. Spędziła tu trzy lata swojego życia. To była Śnięta Pirania. Ale co ona tutaj robi? Zdziwił ją bardzo fakt, że znajduje się za szynkwasem, jakby to ona była tu karczmarką.
- Jeszcze raz to samo – odparł mężczyzna, który zbliżył się do niej, stawiając na ladzie pusty kufel.
- Słucham? – Nikki nie wiedziała, co się dzieje. Była w szoku. Nie miała pojęcia, co robić.
- Ehhh… nowa – rzucił facet, po czym oddalił się.
- Nie martw się. Przywykniesz – dopiero teraz Nikki zauważyła zakapturzoną postać siedzącą przy szynkwasie. Po głosie poznała, że to kobieta. – Nowi zawsze są zdezorientowani.
- Możesz mi powiedzieć, gdzie jestem? – Nikki oparła się o blat i starała przyjrzeć kobiecie, jednak nic nie zauważyła.
- Jakby to powiedzieć… - zamyśliła się. – Jesteśmy na moście łączącym dwa światy. Pierwszy jest za Tobą. To kraina żywych.
- A co jest na końcu mostu?
- To zależy – odparła tajemniczo kobieta. – Dla jednych jest wielkie szczęście i same przyjemności, a dla innych ognie piekielne. Widzisz, moja droga, każdy kto jest na tym „moście” nie może sobie od tak wybrać, gdzie pójdzie. Musimy dokończyć swoje ziemskie sprawy.
- Ale ja już uwolniłam się od tego – Nikki wspomniała o prośbie, którą skierowała w stronę Belli. – Pozbyłam się tego ciężaru.
- Widać byłaś uwięziona w tamtym świecie i nie mogłaś dostać się tutaj. Czasem tak bywa – kobieta sięgnęła po kielich wina i upiła łyk. – Zapewne masz jeszcze jakąś niedokończoną sprawę.
- Ale jaką? – zamyśliła się Nikki.
- Możesz myśleć nad tym całą wieczność. Czasu Ci starczy.
Nikki westchnęła i opadła na stołek, który stał obok niej. Przez jej umysł przewijało się teraz tyle myśli. Nie wiedziała od czego ma zacząć. Gdzie rozpocząć te poszukiwania.
- Powiedz mi, dlaczego ta karczma? – odparła po jakimś czasie. Poza tym, że była to Śnięta Pirania, różniła się ona od oryginału stanem technicznym. Ta, w której obecnie się znajdowała była w opłakanym stanie, a świat, który Nikki widziała za oknem, nie należał do najpiękniejszych. Drzewa były zniszczone, niebo pomarańczowe, a wszędzie roznosiła się mgła.
- Nie ja tworzyłam ten świat. Z tym pytaniem to do Bogów albo Bogini, albo w co ty tam wierzysz – nieznajoma spojrzała na złodziejkę i przesunęła pusty kielich w jej stronę. – Dolej mi.
- Rozumiem, że to taka kara, tak? – rzekła, gdy sięgnęła po butelkę wina i zaczęła nalewać do kielicha. – Bardzo śmieszne! – krzyknęła, wpatrując się w sufit. – Mam nadzieję, że mnie słyszycie!
- Nie tak głośno, Nikki – uspokoiła ją kobieta, która zaraz po otrzymaniu trunku, upiła go trochę. – Ludzie starają się tu myśleć.
- Skąd znasz moje imię? – złodziejka ponownie oparła się o ladę i starała wejrzeć pod kaptur. – My się znamy? – zapytała.
- Tak jakby – kobieta wyprostowała się i zsunęła kaptur. Nikki zobaczyła jej długie, czarne włosy oraz piękne niebieskie oczy. Mogła mieć tyle lat co ona, w chwili śmierci. Wydawała się znajoma. – Jestem Ellen – przedstawiła się i wyciągnęła rękę.
Nikki przeżyła szok. Nigdy nie przypuszczała, że dojdzie do tego spotkania. Uścisnęła dłoń kobiety i otworzyła usta, żeby coś powiedzieć. Nie była w stanie wydać z siebie najmniejszego dźwięku.
- Tak. Jestem Twoją matką – odpowiedziała na jej niezadane pytanie. – I wiem, że to ciężko opanować teraz emocje. Chcę Ci tylko powiedzieć, że nieważne co o mnie słyszałaś, zawsze pragnęłam mieć taką córkę. Kochałam Cię od momentu, gdy się tylko o Tobie dowiedziałam.
Oczy Nikki zaczęły zachodzić łzami. Nie mogła tego powstrzymać. Może nawet nie chciała. Wpatrywała się w matkę i chwyciła ją za dłonie.
- Ojciec opowiadał mi o Tobie same dobre rzeczy – jedną ręką otarła łzy. – A to, że robiłaś to co sprawiało Ci przyjemność to tylko Twoja sprawa. Chrzanić tych, którym się to nie podoba! – uśmiechnęła się. – Przynajmniej wiem, po kim to mam.
 Ellen uśmiechnęła się i podniosła się ze stołka. Ruszyła za szynkwas, gdzie zbliżyła się do córki i mocno ją uścisnęła.
- Wiesz, z Tobą tutaj można by wiele zdziałać. Podporządkujemy sobie wszystkich – kobieta uśmiechnęła się do złodziejki, ściskając jej twarz dłońmi.
- Ha! Coś czuję, że tu może być zabawnie – odparła Nikki. – Może oprowadzisz mnie po tym miejscu?
- Oczywiście…
- Przepraszam, co z moim piwem?! – odezwał się mężczyzna, który wcześniej podszedł do lady. – Czekam i czekam!
- Sam to sobie nalej! – krzyknęła Nikki, po czym opuściła karczmę razem z matką.
Wyszły na zewnątrz i od razu skierowały się do lasu. Ellen prowadziła ją dobrze znanymi jej ścieżkami. Po drodze mijały wiele osób. Niektóre witały się z Ellen, inne zupełnie milczały. Byli wśród nich dorośli i młodzi, mężczyźni i kobiety, bogaci i biedni.
- Spójrz na nią – wskazała palcem Ellen na siedzącą na pniu kobietę. – Ma na imię Elyse. Też jest tu od niedawna. Wytworzyła wokół siebie aurę, która sprawia, że tylko tam gdzie się znajduje, rośliny wyglądają na piękne i w pełni życia. Zawsze płacze i wspomina córkę. Tam, z kolei, widać Isabellę – wskazała w innym kierunku. – Pamiętasz jeszcze matkę Cindy?
- A są tu inni? Ci, których znałam? – Nikki miała nadzieję, że zobaczy tu swoją rodzinę i przyjaciół.
- Twój ojciec był tutaj, ale dość szybko poszedł dalej. Jest w lepszym świecie. Moja matka również, chociaż rozstawiała tu wszystkich po kątach. Bogowie chyba chcieli oszczędzić nam tych cierpień z jej strony.
Nikki uśmiechnęła się na myśl o babci, która nauczyła ją alchemii. Jednak w głowie miała przede wszystkim dwie osoby, które dawno ją opuściły.
- A może wiesz coś o Bane’ie? – zapytała. – Był tutaj? Wysoki, umięśniony blondyn o zielonych oczach. Trochę stary jak na mnie, ale lepszych kandydatów nie było.
- Wiem o kim mówisz, Nikki – odparła matka. – Nie widziałam go tutaj, ale to nie znaczy, że go tu nie ma. To ogromna kraina.
- A Mason? Czy on też tu jest? – Nikki spojrzała poważnie na Ellen. Obecność ojca Charliego byłaby dla niej ogromnym przeżyciem emocjonalnym.
- Mówiłaś o mnie? – to był męski glos, który złodziejka usłyszała za swoimi plecami. Znała go bardzo dobrze. Zamknęła oczy i odwróciła się. – Możesz je otworzyć, Nikki – tak też zrobiła. Przed nią stał wysoki blondyn o niebieskich oczach. Był młody. Miał jakieś 23 lata, ale to ze względu na jego wczesną śmierć.
- Mason – Nikki rzuciła się na niego, obejmując go. Mężczyzna pogładził ją dłonią po głowie. – Tak bardzo tęskniłam. Przepraszam, że ściągnęłam Cię wtedy do Bakareshu. To wszystko moja win…
- Cicho, kochana – uspokoił ją chłopak. – Daj mi się na siebie napatrzeć – oderwał ją od swojego ramienia i spojrzał na twarz. – Piękna jak zawsze.
- Jesteś taki młody, Mason.
- A ty stara… - zaśmiał się. Nikki jednak to nie zdenerwowało. Zaczęła śmiać się razem z nim. – Lepiej powiedz, jak ma się nasz syn?
- To cudowny chłopiec – zaczęła opowiadać o Charliem. - Jest taki jak ty. Teraz ma już 17 lat. Twój brat opiekuje się nim. Jestem taka dumna z niego. Z tego, kim się stał.
Mason uśmiechnął się i przytulił ponownie Nikki. Dawno nie czuła czegoś takiego. Takiej bliskości ukochanej osoby. Dopiero po śmierci ją odnalazła.
Wiele jeszcze ze sobą rozmawiali. Może to było kilka godzin, kilka dni lub lat. Tu czas nie leci, jest zawsze widno, a jedyną zmianą jest migracja dusz do i z tego świata.
Jakiś czas później, Nikki wróciła na swoje miejsce w karczmie. Przez cały, bliżej nieokreślony, okres zajmowała się nalewaniem trunków dla klientów karczmy oraz rozmyślaniem nad swoją niezakończoną sprawą. Co to mogło być?
Drzwi karczmy otworzyły się i do środka weszły dwie kobiety. Nikki spojrzała na nie. To była Girelia oraz Ella. Dopiero co tu przybyły i nie wyglądały, jakby za sobą przepadały. Rozglądały się na boki, tak jak ona pierwszego dnia.
- Uhh. Wyczuwam siostrzaną miłość – rzuciła do nich Nikki. – Stolik dla dwojga?
- Ty! – Ella zbliżyła się do szynkwasu i wyciągnęła dłoń w jej kierunku. Chciała coś zrobić, ale zdziwiła się, że nie może.
- Twoja magia tu nie działa. Jesteś teraz taka jak my – Nikki oparła się o blat i uśmiechnęła złośliwie do kobiety. – To jak będzie z tym stolikiem?
Czarownica odwróciła się i opuściła karczmę. Do złodziejki, będącej teraz karczmarką, podeszła Girelia. Wyglądała dosyć przyjaźnie. Usiadła na stołku i uśmiechnęła się do Nikki, która spojrzała na nią ze znudzeniem.
- Co podać? – zapytała.
- Nie chcę pić. Chcę odpowiedzi – wyjaśniła czarownica. – Opowiedz mi o tym świecie.
- Ehh... Powinnam za to opłaty pobierać. Każdy nowy się o to pyta – Nikki nie byłaby sobą, gdy nie pomarudziła. Po chwili, opowiedziała Girelii co i jak. Kobieta następnie podziękowała i opuściła tawernę. Była dziwnie zadowolona. Tak, jakby zawsze chciała tu trafić. Widać, niektórych nie można zrozumieć.
Stojąc tak za ladą, Nikki widziała wielu ludzi. Duchy ludzi, którzy byli częścią tamtego świata przypominali jej o życiu, które miała. Życiu, które pełne było goryczy i żalu, smutku i radości, cierpienia i zwycięstw. Duchy te myślały tylko o jednym i liczyły na to, że żywi przestaną przejmować się błahymi sprawami i zaczną skupiać się na tym, co najważniejsze.
Tak, Nikki również o tym myślała. Dopiero teraz dostrzegła, jak cudownie wyglądałoby jej życie, gdyby skupiła się na sprawach bliskich jej sercu. Ale to było jej życie – jedyne w swoim rodzaju.

1 komentarz:

  1. Piękne słowa Nikki, jak zawsze. Cieszę się, że to Ty z nami tworzyłaś tą historię <3

    OdpowiedzUsuń