Sophia
przechadzała się po celi swojego więźnia. Była zadowolona z faktu, że plan
idzie po jej myśli, a informacje wydobyte z Sata były niezwykle użyteczne.
Podeszła do mężczyzny i chwyciła dłonią za jego twarz.
- Jestem z
Ciebie taka dumna – odparła, uśmiechając się. – Cieszę się, że to akurat Ty
wpadłeś w moje sidła.
- Po co Ty to w
ogóle robisz? – zapytał, wpatrując się w jej zielone oczy.
- Dawno temu,
Nikki odebrała mi coś bardzo cennego. Zamierzam to odzyskać.
Mężczyzna
prychnął i spojrzał w kierunku małego okienka. Było już południe.
- Wcześniej
powiedziałaś, że sprawisz, że Nikki nigdy się nie urodzi. Jak niby tego
dokonasz? Nie da się cofnąć czasu.
- Mylisz się –
spoważniała. - Jestem zdolna do wszystkiego. Gdybym nie wyruszyła na Korshaan,
nie zdobyłabym tablicy z zaklęciem. Potrzebuję tylko kilku składników, a tak
się składa, że w karczmie jest ktoś kto pomoże mi je zdobyć.
- O kim ty
mówisz?
- Dowiesz się w
swoim czasie – wyciągnęła z kieszeni jabłko i rzuciła je na ziemię. – Smacznego,
Sat – dodała i opuściła celę, śmiejąc się złowieszczo.