Minęło kilka dni od
ostatnich świąt spędzonych w Śniętej Piranii. Nikki przez wszystkie te dni
zachwycała się prezentem otrzymanym od Bane’a: futrem z wilczych skór. Nie
przepadała za zimą, a podarunek był idealny na te mrozy. Postanowiła jak
najszybciej je wypróbować, gdy tylko śnieg przestanie padać.
- Złap mnie! –
krzyknęła Nikki, przemierzając biały las na koniu. Tuż za nią był Bane, który
dosiadał Szarlotki. – Jestem szybsza!
W pewnym momencie,
zatrzymała się przy ruinach jakiegoś budynku i zeskoczyła na ziemię. Śniegu
było po kolana i powoli znów zaczynało padać. Złodziejka oparła się o mur i
wpatrywała w nadjeżdżającego kochanka. Najemnik podjechał i zeskoczył z klaczy
i zbliżył do kobiety. Objął ją w talii i pocałował namiętnie w usta. Złodziejka
złączyła swoje dłonie wokół jego szyi i odwzajemniała pocałunki.
- Chodź do środka
– oderwała się od niego i zaczęła ciągnąć go za rękę, w stronę pozostałości po
jakimś budynku, który jeszcze miał jakiś dach.
- Ale tu i teraz? – zapytał, idąc jej śladami.
– Może wrócimy do karczmy i tam dokończymy?
- Nie! Mam ochotę
teraz – znajdowali się na środku jakiego placu, który ewidentnie był wcześniej częścią
większej posiadłości. Teraz nie było tu dachu. Śnieg coraz bardziej dawał o
sobie znać. Szli powoli, wpatrując się w mały, murowany domek.
W pewnym momencie,
usłyszeli jakby coś się zawalało i poczuli, że ziemia pod nimi zapada się. Oboje
spadli do średniej wielkości pomieszczenia, które wcześniej było piwnicą. Nikki
wylądowała na stercie cegieł, które zawaliły się pod nimi, natomiast Bane tuż
obok niej. On podniósł się jako pierwszy i spojrzał na, podnoszącą się z cegieł,
kobietę.
- Wszystko dobrze?
– zapytał, podciągając się do złodziejki, która w pewnym momencie złapała się
za kostkę.
- Cholera! Chyba
nie – dotykając stopy, czuła ogromny ból.
- Dasz radę wstać?
– mężczyzna podniósł się i złapał Nikki za rękę. Podciągnął ją do siebie, lecz
ta nie była w stanie postawić uszkodzonej nogi na ziemi.
Pomógł jej dotrzeć
do ściany i usiadła na ziemi opierając się o nią. Bane wyszedł na środek
pomieszczenia i spojrzał do góry, na dziurę, którą się tu dostali. To była
wysoka piwniczka. Miała może z cztery metry wysokości. Nie było szansy na
wydostanie się stąd. Żadnej drabiny, mebli czy czegokolwiek, co mogłoby im
pomóc.
- Chyba mamy
problem – odparł wpatrując się w Nikki.
- Co jest?
- Nie widzę
możliwości ucieczki stąd – mężczyzna przyłożył dwa palce do ust i gwizdnął. –
Ale mam pomysł – tuż nad nim pojawiła się Szarlotka. – Wróć do karczmy i wezwij
pomoc! – krzyknął, po czym koń zniknął z pola widzenia.
- Mamy liczyć na
konia? – oburzyła się złodziejka. – Wiesz, może byś się sam jakoś stąd
wydostał. Wykorzystaj te cegły.
- Jest ich za
mało, a Szarlotka jest całkiem mądra – Bane zbliżył się do kobiety i usiadł
obok niej. – Oby się tylko bardziej nie rozpadało – dodał, patrząc jak płatki
śniegu wpadają do piwnicy.
Minęła godzina, a
pogoda tylko się pogorszyła. Nikki zaczęła to odczuwać. Zawsze miała niższą granicę
tolerancji na zimno. Oparła głowę o ramię Bane’a i wpatrywała się w rosnącą
kupkę śniegu na środku pomieszczenia. Mężczyzna mógł wyczuć, że delikatnie
drży. Objął ją.
- Nie siedźmy tu
tak cicho – zaproponował. – Opowiedz coś. Myślę, że jak ktoś będzie nas szukał
to usłyszy nasze głosy.
- Zgoda –
złodziejka kiwnęła głową i zaczęła zastanawiać się nad historią, którą mogłaby
się z nim podzielić. – Mam już. Pamiętasz jak odwiedził mnie mój bratanek?
***
Był to jeden z
tych dni, kiedy to Nikki nie miała ochoty na robienie czegokolwiek. Siedziała
razem z Banem przy jednym ze stolików i popijała swoje ulubione wino. Jak
zawsze, narzekała na to co jej się przydarzyło, na innych ludzi, na Śniętą
Piranię oraz na wszystko to, na co dało się narzekać. Mogłoby się zdawać, że
Nikki jest taka wymagająca, jednak robiła to tylko po to, by zwrócić na siebie
uwagę. Tak, Nikki uwielbiała być w centrum zainteresowania, a pragnienie to
uwielbiała zaspokajać w każdym możliwym momencie.
Pijąc tak wino,
złodziejka nie zauważyła dwójki młodych osób, które weszły do karczmy. Bane
siedział przodem do wejścia, więc miał na nieznajomych dobry widok.
- Myślę nad tym,
żeby poprosić Doredha o wyburzenie jednej ścianki i połączenie mojego pokoju z
siódemką – mówiła, gdy ten wpatrywał się w idącą w ich stronę parę. – Ta moja
obecna klitka jest żartem. No i przydałyby się lepsze meble, a nie to coś.
Gdzie on je znalazł? Wiesz, może i on wyśpi się na wszystkim, ale niektórzy
potrzebują odpowiednich warunków. Poza tym, jak…
- Nikki? – odezwał
się młodzieńczy głos chłopaka, stojącego tuż za nią.
- Taaa… - burknęła
i odwróciła się. Widząc znajomą twarz, podniosła się gwałtownie. – Benjamin? A
co ty tu, u licha, robisz?
- Też się cieszę,
że Ciebie widzę, ciociu – chłopak uśmiechnął się i wskazał na dziewczynę
stojącą obok niego. – To Karelia. Moja dziewczyna.
- No i? – Nikki
zlustrowała dziewczynę od głowy do stóp.
- Uciekłem z domu.
Mam już dość ojca – wyjaśnił chłopak.
- Co? Ze
wszystkich przyjaciół i krewnych musiałeś przyjść z tym do mnie – Nikki
założyła ręce i zrobiła naburmuszoną minę. - Za jakie grzechy?
- Wiem, ale jesteś
jedyną rozsądną osobą, z którą mam kontakt.
Złodziejka
uśmiechnęła się i z podniesioną głową spojrzała na Bane’a. Było w nich widać
zadowolenie, wyższość, a także dumę.
- Widzisz, jestem
rozsądna – powiedziała w jego stronę, po czym znów przeniosła wzrok na
bratanka. – Ale co ja mogę zrobić? Jako rozsądna osoba powiem, że taka ucieczka
z domu nie jest dobrym wyjściem i lepiej, żebyś tam wrócił.
- Nie mogę wrócić.
On mnie zabije. Ciociu, pomóż nam znaleźć jakiś dom i pracę.
- A co wam tak na
tym zależy? – Nikki oparła się o blat stolika i rzuciła okiem na dziewczynę. –
Nie jesteś przypadkiem w ciąży?
- Chyba nie… -
odparła Karelia.
- Ben, co to
znaczy „chyba”? Nie braliście specjalnych mikstur?
- Nie zawsze
mieliśmy na nie złoto – chłopak spojrzał na ukochaną i wskazał jej krzesło, na
które miała usiąść. - Poza tym, nie dają stu procentowej pewności.
- Nie? – zdziwiła
się Nikki. - A myślałam, że dociągnę na nich do końca. Dobra, nieważne. Powiem
Wam tak: nieważne jak się to skończy, ale musicie wrócić do domów. Po drugie,
zróbcie sobie przerwę od tej waszej miłości. To jest bardziej zarezerwowane dla
dorosłych. Poza tym, lepiej jest skupić się na nauce niż na tych zabawach. Tak,
powiedziałam to głośno i wyraźnie, jakby ktoś pytał.
- Liczyłem na
jakąś inną pomoc – odparł zrezygnowany Ben, po czym zerknął na Nikki. – Nic się
nie da zrobić?
- Co było do
zrobienia, już zrobiłeś – złodziejka oderwała się od stolika i chwyciła siostrzeńca
za ramię. – Nie będę Was jednak wysyłała do domu po nocy. Prześpicie się tutaj
i jutro opuszczacie to miejsce. Zrozumieli?
- Tak, a czy
będziemy mieć wspól…
- Oddzielnie! –
krzyknęła Nikki i zaprowadziła nastolatków do karczmarza. – Gdyby twój ojciec
dowiedziałby się o ciąży, miałbyś niezłe kłopoty. Gdyby dowiedział się, że
mogłam temu zapobiec, a tego nie zrobiłam to wtedy ja bym żyć nie mogła.
Wybacz, Ben, ale przede wszystkim dbam o siebie.
***
- I jak się to
skończyło? – zapytał, wspominając ten dzień.
- Wrócili do
Silden i tam się rozstali – wyjaśniła. – Na szczęście, nie była w ciąży, więc
obyło się bez problemów.
Nikki czuła, że
robi się coraz zimniej. Widziała, że Bane’owi pogoda też się nie podoba, ale on
jakoś to znosił. Do tego jeszcze ten ból kostki. Przykryła się bardziej swoim
futrem i spojrzała na ukochanego. Ich spojrzenia spotkały się.
- To teraz ja coś
opowiem – powiedział, przeczesując wspomnienia w poszukiwaniu dobrej historii.
– Pamiętasz to wesele na którym byliśmy?
***
- Ta kamizelka
jest za ciasna - poskarżył się, gdy wchodzili do świątyni. Bane wsadził palec
pod guziki, starając się nieco poluzować ubranie. Na próżno. Było tak samo
niewygodne, jak wcześniej.
- Bo masz za wielki brzuch - odpowiedziała głosem bez emocji Nikki.
- Jak ja bym Ci tak powiedział, to przez następny tydzień musiałbym się martwić o swoje życie - mruknął pod nosem... Tak, by kobieta nie usłyszała. W końcu po co psuć ślub jeszcze przed małżeńską przysięgą?
- Bo masz za wielki brzuch - odpowiedziała głosem bez emocji Nikki.
- Jak ja bym Ci tak powiedział, to przez następny tydzień musiałbym się martwić o swoje życie - mruknął pod nosem... Tak, by kobieta nie usłyszała. W końcu po co psuć ślub jeszcze przed małżeńską przysięgą?
Bane był
zaskoczony otrzymanym zaproszeniem. Ze swoją rodziną nie utrzymywał kontaktów
od lat. Do rodzinnej wioski zaglądał raz na dwa, trzy lata, a i nigdy nie
zostawał dłużej, niż tydzień. I, szczerze mówiąc, mało kto na to narzekał. Większość
rodziny uważała go za podrzędnego najemnika i alkoholika, który sprawia tylko
kłopoty. Przynajmniej starsza część rodziny, bowiem dzieci znały go jako
"Wujka Bane'a, który zawsze przynosi prezenty". Z tym, że
dzieci, które znały go jako młodego wujka Bane'a zestarzały się wraz z nim i
teraz wcale już dziećmi nie były. I jedno z nich postanowiło o nim nie
zapomnieć i zaprosić go na najważniejszy dzień w swoim życiu. Co samo w sobie
było sporym wyzwaniem, bo mógł włóczyć się w każdej części kontynentu. Na
szczęście (lub nieszczęście) akurat przebywał wtedy w pobliżu, w Faring,
podróżując z Nordmaru do Myrthany.
Tak więc
szczęśliwy posłaniec miał okazję spotkać go w pierwszej większej twierdzy w
okolicy, gdy akurat pił piwo i tłumaczył Saturasowi dlaczego złym pomysłem
byłoby siłą przebijać się przez umieszczony na przełęczy, żądający od nich
opłaty za przejście królewski garnizon. A gdy posłaniec szczęśliwy miał już
wolne i mógł odpocząć, najemnik stanął przed sporym wyzwaniem. W czym miał iść
na ślub? Jak tam dotrzeć? I, co najważniejsze, z kim? Na szczęście odpowiedź na
ostatnie pytanie po pięciu minutach zeszła na dół ze swojego pokoju, walnęła
nogi na stół i z godnością zaczęła pić wino.
Tak więc teraz
Bane był tutaj, w rodzinnej wsi, z Nikki u boku. To był zły pomysł, by tu
przychodzić.
Pierwszym problemem był strój. Najemnik zmuszony był zmienić swoje ulubione, wygodne ubranie na coś znacznie bardziej eleganckiego. Dlatego wyglądał jak nie on. Włosy i brodę umył oraz przyciął, tak, by nie wyglądać jak gdyby wypełzł z najbliższego rowu. Ćwiekowaną, skórzaną zbroję zmienił na bawełnianą koszulę z długimi rękawami, w niebieskim kolorze, z czarną kamizelą nałożoną na nią. Zamiast zwykłych spodni ubrał czarne, lniane. Całkiem wygodne, do tańca i do walki. Plecy zakrywała mu długa, czerwona peleryna. Buty i rękawice zostały z jego codziennego stroju, wyczyścił je tylko. Na szyi zaś nosił sznurek z malutkim akwamarynem w kształcie kropli, symbol wiary w Adanosa. Jedynym uzbrojeniem, jakie mu zostało był myśliwski nóż schowany w bucie i ostre riposty.
Pierwszym problemem był strój. Najemnik zmuszony był zmienić swoje ulubione, wygodne ubranie na coś znacznie bardziej eleganckiego. Dlatego wyglądał jak nie on. Włosy i brodę umył oraz przyciął, tak, by nie wyglądać jak gdyby wypełzł z najbliższego rowu. Ćwiekowaną, skórzaną zbroję zmienił na bawełnianą koszulę z długimi rękawami, w niebieskim kolorze, z czarną kamizelą nałożoną na nią. Zamiast zwykłych spodni ubrał czarne, lniane. Całkiem wygodne, do tańca i do walki. Plecy zakrywała mu długa, czerwona peleryna. Buty i rękawice zostały z jego codziennego stroju, wyczyścił je tylko. Na szyi zaś nosił sznurek z malutkim akwamarynem w kształcie kropli, symbol wiary w Adanosa. Jedynym uzbrojeniem, jakie mu zostało był myśliwski nóż schowany w bucie i ostre riposty.
Drugim problemem
był wzrok innych. Większość rodziny, gdy zauważała, że to on przyjechał, od
razu zaczynała szeptać. Gdy widzieli Nikki, młodszą o dwadzieścia lat, szepty
przeradzały się w całkiem głośne plotkowanie. Postanowił to jednak ignorować,
nie miał zamiaru bić starszych ciotek tylko dlatego, że chciały poplotkować o
jego stylu życia. Wiedział, że mało kto go lubił. Dla nich był uciekinierem,
wygnańcem, czarną owcą, która porzuciła rodzinną wieś.
Wynagradzał mu to nieco widok rodzinnego domu i Nikki. To pierwsze zawsze było dobrze widzieć. Wieś, w której się urodził, nie była zbyt imponująca. Kilkanaście chat w centrum, razem z małą kamienną kaplicą, otoczone przez kilkadziesiąt gospodarstw zajmujących się hodowlą owiec i kóz oraz uprawą zbóż. Ale dobrze było widać, że tutaj nic się nie zmienia. Że ludzie wciąż żyją jak żyli, mimo wszystkiego, co działo się na świecie.
Zaś Nikki... Wyglądała zwyczajnie bosko. Po raz drugi w życiu widział ją w sukni. I to nie byle jakiej. Granatowa, zdobiona srebrną nicią, sięgała aż do kostek. Góra była razem z gorsetem i posiadała dekolt, od którego Bane'owi ciężko było oderwać wzrok. Do tego dochodziły gustowne rękawiczki z jedwabiu i buty z miękkiej skóry, stworzone wręcz do tańca. Z szyi kobiety zwisał naszyjnik z ametystem.
Wynagradzał mu to nieco widok rodzinnego domu i Nikki. To pierwsze zawsze było dobrze widzieć. Wieś, w której się urodził, nie była zbyt imponująca. Kilkanaście chat w centrum, razem z małą kamienną kaplicą, otoczone przez kilkadziesiąt gospodarstw zajmujących się hodowlą owiec i kóz oraz uprawą zbóż. Ale dobrze było widać, że tutaj nic się nie zmienia. Że ludzie wciąż żyją jak żyli, mimo wszystkiego, co działo się na świecie.
Zaś Nikki... Wyglądała zwyczajnie bosko. Po raz drugi w życiu widział ją w sukni. I to nie byle jakiej. Granatowa, zdobiona srebrną nicią, sięgała aż do kostek. Góra była razem z gorsetem i posiadała dekolt, od którego Bane'owi ciężko było oderwać wzrok. Do tego dochodziły gustowne rękawiczki z jedwabiu i buty z miękkiej skóry, stworzone wręcz do tańca. Z szyi kobiety zwisał naszyjnik z ametystem.
Usiedli obok
siebie w kaplicy, bardziej z przodu niż z tyłu. Było to miejsce zarezerwowane
dla rodziny, podczas gdy z tyłu siadali sąsiedzi i przyjaciele. Ludzie w
większości wyglądali podobnie. Ubrani w swoje jedyne, odświętne stroje,
wyczyszczeni i eleganccy, całkowicie różniący się od typowego obrazu
mieszkańców pogranicza. Lecz teraz nie byli tutaj, by pracować, siać czy
polować, lecz by się bawić i pokazać z najlepszej strony. Więc każdy ubrał się
jak na święto, wydobywając z głębin rodzimych chat starą biżuterię czy ozdoby.
- Witaj, wujku - powiedział do mężczyzny obok którego usiedli.
- Witaj, wujku - powiedział do mężczyzny obok którego usiedli.
Starszy mężczyzna
odwrócił wzrok w jego kierunku. Miał około siedemdziesięciu lat. Obok niego
siedziała po kolei żona, trzech synów i jedna córka, wszyscy z partnerami i
kilkuletnimi dziećmi.
- Bane. Niech mnie Beliar piorunem trafi. Jednak przyszedłeś. Myślałem, że Cię cieniostwory zjadły - burknął starszy mężczyzna.
- Bane. Niech mnie Beliar piorunem trafi. Jednak przyszedłeś. Myślałem, że Cię cieniostwory zjadły - burknął starszy mężczyzna.
- Jeszcze nie
miałem tyle szczęścia. Czyli Casavir wreszcie się żeni. Jak się z tym czujesz?
- Zapytał go najemnik, starając się zachować neutralną minę. Jego rodzina zaś,
jednogłośnie, westchnęła.
- Jak to jak? Postanowił się ożenić z tępą dziewuchą od Mosfieldów. Mosfieldów, karwa fa. Tępa rodzina, powiadam Ci, od pradziadka po najmłodszego niemowlaka. A mój syn poleciał na ładną buźkę i parę wielki...
- Jak to jak? Postanowił się ożenić z tępą dziewuchą od Mosfieldów. Mosfieldów, karwa fa. Tępa rodzina, powiadam Ci, od pradziadka po najmłodszego niemowlaka. A mój syn poleciał na ładną buźkę i parę wielki...
- Oryku, jesteśmy
w świątyni - upomniała go żona. - Zachowaj te swoje słowa na później.
- Jakie słowa? To szczere słowa. Wszystko to, to jedna, wielka...
- Jakie słowa? To szczere słowa. Wszystko to, to jedna, wielka...
- Oczywiście, wuju
- przerwał mu Bane, nie kryjąc już uśmiechu. Lubił wuja za to, że był wredny i
zgryźliwy do wszystkich, tak samo, a nie tylko do niego. W pewnym sensie
traktował go na równi z resztą rodziny. - A tak w ogóle, poznajcie się. Oto
Nikki, moja towarzyszka. Nikki, oto wujek Oryk, ciocia Ofelia, Kardin... - Po
tym nastąpiła długa introdukcja członków tej gałęzi rodu. Przerwana przez głośne
szepty innych gości.
- Idzie, idzie,
pan młody idzie - szeptali do siebie ludzie.
- No wreszcie.
Ktoś mógłby pomyśleć, że ten młodzik zapomniał zdolności chodzenia razem z
umiejętnością myślenia. - Ostatnie słowa Oryka zanikły w tłumie innych głosów.
Pan młody przybył. Wyglądał podobnie jak Bane, w czasach młodości, tylko oczy miał niebieskie, a włosy krótkie. Nic zresztą dziwnego. Byli kuzynami, nawet, jeśli różniło ich kilkadziesiąt lat.
Wujek Oryk zachował chęć do powiększania swego rodu przez długi czas.
W końcu, wkrótce po panu młodym zjawiła się jego prawie-już-żona.
Pan młody przybył. Wyglądał podobnie jak Bane, w czasach młodości, tylko oczy miał niebieskie, a włosy krótkie. Nic zresztą dziwnego. Byli kuzynami, nawet, jeśli różniło ich kilkadziesiąt lat.
Wujek Oryk zachował chęć do powiększania swego rodu przez długi czas.
W końcu, wkrótce po panu młodym zjawiła się jego prawie-już-żona.
W białej sukni, z
długim welonem ciągniętym przez dwie małe dziewczynki, szła z uśmiechem na
ustach. Jej narzeczony, na jej widok, wstrzymał oddech. Jednego Bane był
pewien. Na pewno się kochali. Nie było to aranżowane małżeństwo. I dobrze.
Przynajmniej tutaj, na końcu świata, ludzie byli szczerzy.
Cała ceremonia nie
była długa. Starszawy kapłan Adanosa dopełnił jednak wszystkich potrzebnych
obrządków. Pobłogosławił młodym, wysłuchał ich przysięgi, złożył bogowi
równowagi należną mu ofiarę i związał dłonie młodej pary wstążką. Po wszystkim
Casavir i jego nowo poślubiona żona wyszli jako pierwsi.
- Zdawało mi się,
czy uroniłaś łzę? - Zapytał Bane, prowadząc Nikki za rękę, gdy wychodzili ze
świątyni.
- Zdawało Ci się,
głupku - odparła.
Stanęli w długiej,
ciągnącej się kolejce do najważniejszych tego dnia osób.
- Jesteś pewien, że nasze prezenty się im spodobają? - Spytała go kobieta.
- Jesteś pewien, że nasze prezenty się im spodobają? - Spytała go kobieta.
- Na pewno. Znam
Casavira od kiedy był jeszcze niemowlakiem u piersi cioci Ofelii. Zawsze
zazdrościł mi tego, że wędruję po świecie. Zaufaj mi - obiecał Nikki, poprawiając
nieco przedmiot który trzymał w dłoniach. W końcu nadeszła ich kolej.
- Bane! Kuzynie! Jak dobrze Cię widzieć! - Od razu rzekł pan młody. Na twarzy najemnika wykwitł szczery uśmiech.
- Bane! Kuzynie! Jak dobrze Cię widzieć! - Od razu rzekł pan młody. Na twarzy najemnika wykwitł szczery uśmiech.
- Ciebie też,
Casavir. Naprawdę dobrze. Gratuluję wam waszego szczęścia i życzę powodzenia,
na nowej drodze życia. Razem z Nikki, oczywiście. Jesteśmy naprawdę szczęśliwi,
że możemy tutaj być - rzekł całkiem szczerze. I wyciągnął przed siebie prezent.
Był to miecz w miękkiej, skórzanej pochwie. Wykuty z dobrej, myrthańskiej
stali. - Nie raz powtarzałeś, że mężczyzna powinien mieć miecz. Więc weź go i
broń swojej rodziny - powiedział mu. A następnie kiwnął głową w stronę Nikki.
Ta wręczyła pannie młodej srebrny naszyjnik z rubinem. Drogi i cenny prezent.
Mogący wzbudzić zazdrość w całej wsi lub też wyżywić rodzinę w wypadku chudych
lat, gdyby został sprzedany. Prezenty zarówno hojne, jak i przydatne.
Gdyby nie to, że za nimi wciąż była druga połowa oczekujących, to Casavir spędziłby resztę dnia dziękując im za prezenty.
Gdyby nie to, że za nimi wciąż była druga połowa oczekujących, to Casavir spędziłby resztę dnia dziękując im za prezenty.
Reszta dnia minęła
mu szybko. Bane zapamiętał z tego tylko pewne obrazy. Wielka polana, zastawiona
stołami, krzesłami i ogniskami. Stoły były zastawione najróżniejszymi
pysznościami. Pieczenie wieprzowe i baranie, kwaśnica z jagnięciny, półmiski z
kiełbasami i krupniokiem, misy z warzywami i owocami... No i oczywiście
alkohole. Przede wszystkim piwo i wódka, ale dla bardziej wybrednych były też
nieliczne dzbany z winem.
Pamiętał też Nikki. Jak tańczyli razem, gdy miejscowi grajkowie zaczęli grać. Pamiętał, jak jej suknia kręciła się, gdy kobieta obracała się wokół jego ręki w tańcu, jak śmiała się przy dobrej zabawie. Jak na moment poczuł się o dwadzieścia lat młodszy, jak gdyby wcale nie był wyrzutkiem we własnym domu, tylko jak gdyby należał do tego miejsca. Tak, dobrze było przez chwilę to poczuć. Pamiętał też wuja Henrego, który po kilku(nastu) kieliszkach wódki prosił do tańca każdą kobietę na weselu, od najmłodszej, trzyletniej Lidii, po sędziwą, osiemdziesięcioletnią babcię panny młodej. Skończyło się, gdy przesadził i zaczął jedną z kobiet obmacywać, co niezbyt spodobało się jej mężowi i jego braciom, przez co mężczyzna wylądował w wykopanych na potrzeby wesela latrynach.
Pamiętał też Nikki. Jak tańczyli razem, gdy miejscowi grajkowie zaczęli grać. Pamiętał, jak jej suknia kręciła się, gdy kobieta obracała się wokół jego ręki w tańcu, jak śmiała się przy dobrej zabawie. Jak na moment poczuł się o dwadzieścia lat młodszy, jak gdyby wcale nie był wyrzutkiem we własnym domu, tylko jak gdyby należał do tego miejsca. Tak, dobrze było przez chwilę to poczuć. Pamiętał też wuja Henrego, który po kilku(nastu) kieliszkach wódki prosił do tańca każdą kobietę na weselu, od najmłodszej, trzyletniej Lidii, po sędziwą, osiemdziesięcioletnią babcię panny młodej. Skończyło się, gdy przesadził i zaczął jedną z kobiet obmacywać, co niezbyt spodobało się jej mężowi i jego braciom, przez co mężczyzna wylądował w wykopanych na potrzeby wesela latrynach.
Pamiętał też, jak
razem z Nikki wyszli na chwilę poza polanę, poza tą wielką grupę ludzi,
bawiących się ze sobą.
- Nie wydajesz się
rozmawiać ze zbyt wieloma krewniakami - zauważyła, podchodząc do niego. Stali
na granicy światła i cienia, zaraz za ostatnimi promieniami ognia z płonących
pochodni. Był już wieczór.
- Niewielu z nich
ma na to ochotę - odparł. I popatrzył na nią. Rozmawiał już z nią kiedyś o tym.
Opowiedział wszystko.
- Cóż... Prawdę
mówiąc, to spodziewałam się czegoś większego. To znaczy, co do miejsca, z
którego pochodzisz - powiedziała i oparła się o to samo drzewo, o które opierał
się on. Zaśmiał się.
- Mówisz, jak
gdyby Silden było wielkim miastem - odparł, powstrzymując w końcu swój śmiech.
- Fakt, to nie jest metropolia, ale jest większa od tej wioski - prychnęła. Bane wzruszył tylko ramionami.
- To moja wioska. Zresztą, nie zaglądam tu zbyt często - rzekł i wpatrzył się w tych ludzi, którzy wciąż tańczyli, nie leżąc jeszcze pod stołem lub w domu.
- Fakt, to nie jest metropolia, ale jest większa od tej wioski - prychnęła. Bane wzruszył tylko ramionami.
- To moja wioska. Zresztą, nie zaglądam tu zbyt często - rzekł i wpatrzył się w tych ludzi, którzy wciąż tańczyli, nie leżąc jeszcze pod stołem lub w domu.
- Nawet ukraść nie
ma tu co. Sprawdzałam kieszenie paru ludzi i nic z tego nie wynikło. Parę
drobniaków - zachichotała. Bane zmarszczył czoło.
- Miałem nadzieję,
że chociaż tutaj nie będziesz nikomu sprawdzać kieszeni - mruknął. Musiał się
chyba jedynie zadowolić tym, że nie próbowała żadnych mężczyzn uwodzić, by coś
osiągnąć. Z drugiej strony, mało co mogła w ten sposób tutaj uzyskać. Nie
tutaj, chyba, żeby kraść biżuterię. A to byłoby trudne z szyi lub palców. Z
drugiej strony, jeśli ktoś potrafił to zrobić, to na pewno Nikki. Kiedyś
założył się z nią, że nie da rady mu ukraść mieszka ze złotem. Pięć minut
później odkrył, że nie ma czym zapłacić za piwo, a Nikki zniknęła na dwa dni.
Doredh się wściekł, że znowu nie płacił i musiał mu obiecać kolejną przysługę. A przysługi Doredha z reguły polegały na podróży w różne niebezpieczne miejsca i na załatwianiu dla niego jakichś spraw związanych z Nordmarem. Kiepsko.
Doredh się wściekł, że znowu nie płacił i musiał mu obiecać kolejną przysługę. A przysługi Doredha z reguły polegały na podróży w różne niebezpieczne miejsca i na załatwianiu dla niego jakichś spraw związanych z Nordmarem. Kiepsko.
- To mój zawód.
Równie dobrze mogłabym przestać oddychać. Albo Ty mógłbyś przestać... W sumie,
mam pytanie. Dlaczego ostatnio tak mało pijesz? - Zapytała go z zaskoczenia.
Popatrzył na nią, nie rozumiejąc. - Pamiętam, jak się poznaliśmy. I później.
Średnio co tydzień kończyłeś nieprzytomny. A dzisiaj wypiłeś tylko trzy kufle
piwa. Zaczynam się martwić, że coś się z Tobą dzieje - uśmiechnęła się. Nie
odpowiedział na to nic. Oboje znali odpowiedź. Był z nią teraz szczęśliwy. I nie
miał powodów, by tyle pić. - A tak właściwie, to dlaczego stąd uciekłeś? -
Zadała kolejne pytanie, a on się wzdrygnął.
- Nie uciekłem
stąd - zaznaczył dobitnie, akcentując każdy wyraz.
- Bądźmy szczerzy, Bane. Połowa rodzina ma Cię tu dość, widać to i czuć. Ty od kiedy wyruszyliśmy tutaj mówisz o tym, jak to mogę się spodziewać zimnego przyjęcia. Dlaczego stąd uciekłeś? - Zapytała po raz kolejny.
- Bądźmy szczerzy, Bane. Połowa rodzina ma Cię tu dość, widać to i czuć. Ty od kiedy wyruszyliśmy tutaj mówisz o tym, jak to mogę się spodziewać zimnego przyjęcia. Dlaczego stąd uciekłeś? - Zapytała po raz kolejny.
- Po śmierci ojca
nie miałem tu czego szukać. Nie chciałem zostać i pracować na farmie - odparł
zimno.
- Czyli uciekłeś
od odpowiedzialności farmera by sprzedawać swój miecz temu, kto zapłaci
najwięcej - skwitowała. Dopiero teraz zrozumiał. Nikki nie była w pełni
trzeźwa. Nie było tego po niej widać, ale rzadko zdarzało jej się być aż tak
arogancką.
- Ja uciekam od
odpowiedzialności? - Zapytał. - To co w takim razie mam powiedzieć o Tobie? Czy
przypadkiem nie zrobiłaś tego samego, zostawiając rodzinę w Silden? Zostawiając
tam Charliego, by włóczyć się po świecie i okradać przypadkowych ludzi? -
Zapytał ją. I rozpętał piekło.
- Nie waż mi mówić się o Charliem! Nic nie rozumiesz! - Syknęła. - To coś całkowicie innego!
- Masz rację. Ja nie miałem tutaj ani rodzeństwa, ani ojca, ani własnego dziecka, tylko kuzynów i wujostwo - skinął głową. Bane poznał syna Nikki. Polubił chłopaka, naprawdę polubił. Był gotów oddać za niego własny palec (i oddał, póki nie został mu on przyszyty na nowo i magicznie scalony). I nie rozumiał, czemu Nikki go tak traktowała. - Podczas gdy Ty zostawiłaś tam własnego ojca, brata i syna.
- Nie waż mi mówić się o Charliem! Nic nie rozumiesz! - Syknęła. - To coś całkowicie innego!
- Masz rację. Ja nie miałem tutaj ani rodzeństwa, ani ojca, ani własnego dziecka, tylko kuzynów i wujostwo - skinął głową. Bane poznał syna Nikki. Polubił chłopaka, naprawdę polubił. Był gotów oddać za niego własny palec (i oddał, póki nie został mu on przyszyty na nowo i magicznie scalony). I nie rozumiał, czemu Nikki go tak traktowała. - Podczas gdy Ty zostawiłaś tam własnego ojca, brata i syna.
- Jesteś...
Jesteś... - Nikki Zaczęła szukać odpowiedniego słowa. I zamilkła. - Masz
rację.
Milczeli. Przez dłuższą chwilę, nie odzywając się do siebie.
Milczeli. Przez dłuższą chwilę, nie odzywając się do siebie.
- Masz rację -
powtórzyła Nikki. - Oboje uciekliśmy od odpowiedzialności, by włóczyć się po
świecie. I co z tego? Co lepszego mieliśmy zrobić? Wyobrażasz sobie siebie jako
farmera tutaj, a mnie jako dobrą żonę i matkę? Naprawdę chciałbyś podjąć wtedy
inną decyzję? - Zapytała. Starając się zwalczyć łzy lub zgrzytając zębami w
ciemności, było za ciemno, by mógł stwierdzić.
- Nie. I w tym jest chyba cały problem - rzekł i przytulił ją. Mimo tego wszystkiego nie odepchnęła go, tylko wtuliła się w niego. A on sam przestał żałować, że kiedyś uciekł z tej dziury.
Gdyby nie to, to nigdy nie poznałby Nikki.
- Nie. I w tym jest chyba cały problem - rzekł i przytulił ją. Mimo tego wszystkiego nie odepchnęła go, tylko wtuliła się w niego. A on sam przestał żałować, że kiedyś uciekł z tej dziury.
Gdyby nie to, to nigdy nie poznałby Nikki.
***
- Ciekawie było,
co? – Bane zaśmiał się wspominając wesele. – Ale przyznaj, dobrze się tam
bawiliśmy.
- Było całkiem,
całkiem – odparła i poprawiła swoje ubranie. – Brrr… Nie cierpię zimy. Dobrze,
że dostałam to futro – pocałowała mężczyznę w policzek w ramach podziękowania.
– Pewnie jeszcze tu posiedzimy, więc opowiem Ci historię poznania Amura. Tego
koczownika, o którym kiedyś Ci wspominałam.
***
Nikki siedziała
przy wielkim stole tuż obok barczystego mężczyzny, ubranego w bogate szaty.
Znajdowali się w jadalni, będącej częścią jakiejś pokaźnej posiadłości.
Mężczyzna zajadał się pieczonym udźcem jakiegoś zwierzęcia, natomiast
złodziejka smakowała zupę.
- Ten kucharz,
którego polecił mi Karim jest genialny – odezwał się do dziewczyny, przełykając
kawałki mięsa. Był cały ubrudzony tłuszczem. – Jak myślisz, Victorio?
- Po prostu
mistrz, Talionie – odparła Nikki i uśmiechnęła się do mężczyzny.
- Tak w ogóle to
mam coś dal Ciebie – Talion wytarł ręce i twarz w chustę i wyciągnął z kieszeni
małe pudełeczko. Postawił je na blacie stołu, przesunął w stronę
dziewiętnastoletniej dziewczyny i otworzył. W środku znajdował się pierścionek.
– Wyjdziesz za mnie?
Nikki spojrzała na
błyskotkę i uśmiechnęła się. Wyciągnęła pierścionek i nałożyła go na palec. Była
zaskoczona jego propozycją.
- Tak – rzekła i
położyła swoją dłoń na jego dłoni.
- Wiem, że długo
musiałaś czekać, ale to wszystko przez… - mężczyzna złapał się za gardło i
momentalnie zrobił się siny. Starał się wziąć oddech, lecz nie był w stanie. Dusił
się.
- Blaine! –
krzyknęła Nikki, która podniosła się z krzesła i stanęła nad narzeczonym. Nie
wiedziała co ma robić. To działo się tak szybko.
W końcu do
pomieszczenia wpadł mężczyzna, którego wołała złodziejka. Miał średniej
długości blond włosy i niebieskie oczy. Do tego, był dobrze zbudowany. To był
Mason. Podszedł on do Taliona i złapał go za rękę, sprawdzając puls.
- Nie żyje –
odparł.
Nikki nachyliła
się nad zmarłym i rozpięła jego koszulę, wyciągając stamtąd kluczyk na
łańcuszku.
- Mogłeś przynajmniej
zrobić tak, żebym nie musiała siedzieć blisko tego zatrutego jedzenia – rzuciła
i ruszyła w stronę sypialni właściciela posiadłości. Mason poszedł w jej ślady.
Gdy dotarli na
miejsce, oboje przesunęli szafę i ujrzeli sejf, tkwiący w ścianie. Nikki otworzyła
go i uśmiechnęła się, widząc jego wnętrze.
- Jasna cholera –
powiedziała, wyciągając ze środka jakieś papiery. – No to czas odwiedzić
naszego ulubionego koczownika, który nam to przetłumaczy – zwróciła się do
ukochanego.
- Pewnie. Aldo nam
pomoże – odpowiedział i, razem z dziewczyną, uciekł jak najprędzej z
posiadłości.
Po kilku
tygodniach znaleźli się na pustyni Varant. Niedaleko mieściny nazywanej Bragą.
Znajomy Masona był koczownikiem, który bardzo chętnie pomagał swoim zaufanym
przyjaciołom.
Kiedy to dotarli
na miejsce, Aldo ich nie przywitał. W obozie panowała dziwna atmosfera. Było tu
cicho, jakby ktoś umarł. Zawsze zewsząd było słychać odgłosy zabawy i śmiechów.
Mason nigdy nie widział ich w takiej sytuacji.
- Kim jesteście? –
zwrócił się do pary wysoki koczownik, cały okryty szatami. Widoczna była tylko
jego twarz. Był ciemnej karnacji, a jego oczy były brązowe. – Czego tu chcecie?
- Jestem Mason, a
to Nikki – zaczął blondyn. – Przyszedłem spotkać się ze swoim przyjacielem
Aldo.
Mężczyzna zaśmiał
się i zbliżył do złodziei. Spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się do niej.
Spodobała mu się.
- A czemu to
chcecie spotkać się z moim bratem? – zapytał. – Nie wiem czy wiecie, ale
ostatnio zdarzył mu się niemiły wypadek.
Wiadomość ta
zaszokowała Masona, który wyraźnie się tym przejął.
- Co mu się stało?
Gdzie on teraz jest? – Nikki zaczęła się dopytywać. – Zawsze pomagał nam
tłumaczyć pisma.
- No tak… -
mężczyzna odwrócił się i zaczął iść w stronę swojego namiotu. – Aldo zawsze
miał smykałkę do języków obcych. Tak samo jak ja. Jednak teraz Wam już nie
pomoże. Jeśli chcecie wiedzieć co mu się stało, chodźcie za mną.
Nikki i Mason
ruszyli za nowym znajomym. Wprowadził ich do namiotu Aldo i skierował do części
sypialnianej. Oboje ujrzeli szczupłego koczownika, leżącego na łóżku z
owiniętym bandażem dookoła głowy, na wysokości oczu.
- Nikki? – zapytał
Aldo.
- Rety… Poznałeś
mnie po odgłosach butów? – zdziwiła się złodziejka, zbliżając do łóżka.
- Nie – rzekł. –
Wyczułem Twoje perfumy jak tylko wjechałaś do obozu.
Mason spojrzał na
ukochaną i uśmiechnął się. Usiadł na łóżku rannego i złapał go za rękę.
- Co się stało? –
zapytał.
- Witaj, Masonie –
koczownik uśmiechnął się. – Asasyni… Zaatakowali nas, a jakiś ich mag rzucił w
prosto w oczy miksturą. Od tamtej pory nie widzę.
- Okropne… - Mason
spojrzał na Nikki, która nie była zadowolona z faktu, że Aldo nie będzie mógł
im pomóc.
- Jakoś się nam
żyje – do tej części namiotu weszła wysoka, szczupła kobieta o długich,
rozpuszczonych, czarnych włosach. Nie były one w najlepszym stanie. Tak jak jej
ubiór. Wszystko, co miała na sobie było zniszczone.
- Alma! – Nikki
spojrzała na żonę Aldo i podeszła do niej, przyglądając się temu, co z niej
zostało. Nie mogła uwierzyć, że piękna kiedyś kobieta, stała się taka. – Co się
z Tobą stało? Te włosy, ubranie… Wiesz, Aldo może i jest ślepy, ale my nie.
- Nikki! –
uspokoił ją Mason i podniósł się z łóżka. Przywitał się z kobietą. – Jak możemy
Wam pomóc?
- Nie potrzebujemy
pomocy – odparła. - Jakoś dajemy sobie radę. A w jakiej sprawie Wy
przyjechaliście?
- Chcieliśmy, aby
Aldo coś nam przetłumaczył, ale w obecnej sytuacji to niemożliwe – Mason
wyciągnął zza pasa dokumenty i pokazał je Almie.
- Mój brat może
Wam to przetłumaczyć – odparł Aldo. – Rozmówię się z nim i dostaniecie to,
czego chcecie. Nie będzie łatwo, ale…Almo… - zwrócił się do żony. – Poproś tu
Amura, a Wy poczekajcie na zewnątrz.
Nikki i Mason
opuścili namiot i ruszyli w stronę koni, na których tu przybyli. Dziewczyna
była ewidentnie niezadowolona.
- Co się dzieje,
Nikki? – zapytał chłopak, kładąc dłoń na jej ramię. – Wiem, też mi się nie
podoba ten Amur.
- O tak… Nawet
jeśli nie zgodzi się na prośbę Aldo, trzeba będzie użyć planu”B”.
- Nie zdziwi mnie
to. Sypiałaś z Talionem.
Nikki zatrzymała
się i spojrzała na Masona. Nie była przyjaźnie nastawiona, gdy usłyszała jego
słowa. Obraził ją tym.
- Wiesz dobrze, że
robiłam to dla nas – odparła i odeszła gdzieś na bok. Mason wiedział, że teraz
nie należało podchodzić do złodziejki. W takich sytuacjach była gorsza niż najbardziej
jadowita żmija.
Po kilku
godzinach, do pary zbliżył się Amur, który nie miał jakiejś szczęśliwej miny.
Od kiedy go poznali, nigdy nie widzieli go zadowolonego. Może zawsze taki był?
- Zgodziłem się –
rzucił. – Ale pod jednym warunkiem. Raz na jakiś czas będziemy współpracować.
Słyszałem, że nieźli z Was złodzieje, a ja jestem kolekcjonerem różnych
przedmiotów. Miło by było, jakbyście kiedyś coś mi dostarczyli.
- Zgoda – odparła
bez zastanowienia Nikki. Zrobiłaby wszystko, byleby osiągnąć to, co pragnie.
***
- I co to były za
dokumenty? – zapytał i spojrzał na Nikki, która była już delikatnie sina.
Położył dłoń na jej policzku i pogładził ją. – Wszystko dobrze?
- Zimno mi… -
odparła cicho.
Serce zabiło mu
mocniej. Pomoc nie nadchodziła, a złodziejka nie najlepiej to znosiła.
Przytulił ją mocniej do siebie.
- Musisz coś
mówić. Nie możemy siedzieć tu cicho. Opowiedz coś jeszcze.
Nikki spojrzała na
niego i od razu wpadła jej do głowy pewna myśl.
- Pytałeś mnie
kiedyś o Dylan – powiedziała i uśmiechnęła się. – Czas, żebyś trochę o niej
usłyszał.
***
To wydarzyło się
wiele lat temu. Nikki miała wtedy jakieś trzynaście lat i mieszkała razem z
ojcem, bratem i babcią w Silden. Była w takim wieku, że zawsze przydarzały się
jej jakieś kłopoty. Raz na jakiś czas przyprowadzali ją do domu strażnicy
skarżąc się, że dziewczyna ukradła sąsiadowi kosz z jabłkami, wspięła się z
przyjaciółką na dach domu zarządcy czy malowała różne obrazki na ścianach
budynków. Z Nikki nigdy nie było łatwo, dlatego Charles, ojciec dziewczyny,
cieszył się, że miała ona taką przyjaciółkę jak Dylan.
Dylan może i nie
była zupełnym przeciwieństwem Nikki, ale dobrze wiedziała, kiedy należy
przestać, by nie mieć kłopotów. Często zdarzało się tak, że musiała ona
powstrzymywać przyszłą złodziejkę przed zrobieniem czegoś głupiego.
Poza obowiązkami
rodzinnymi, Dylan zgłosiła się do opieki nad dziećmi mieszkańców miasteczka,
którzy w tym czasie pracowali w polu lub na jeziorze. Oczywiście, w pracę tą
wciągnęła Nikki. Z trudem, ale udało się.
- Dzień dobry –
odparła Dylan, gdy drzwi domu Nicollette otworzyła babcia dziewczyny. Była to
siwa staruszka, ubrana w szarą suknię i wełniany sweterek. Kobieta była bardzo
znana w mieście. Każdy mógł u niej zakupić mikstury na różne dolegliwości, a
czasem i otrzymać poradę. – Przyszłam po Nikki.
- Już, skarbie,
zaraz będzie gotowa – kobieta odwróciła się w stronę kuchni i spojrzała na,
siedzącą przy stoliku, naburmuszoną wnuczkę. – Raz, dwa! Dylan na Ciebie czeka.
Nikki ześlizgnęła
się ze stołka i ruszyła powoli w stronę drzwi. Po drodze, babcia wcisnęła jej
do dłoni wiklinowy koszyczek.
- Jak będziesz
wracać, nazbieraj mi trochę pokrzywy i wilczej jagody. Dziś się nauczymy nowej
mikstury – posłała wnuczce ciepły uśmiech i sięgnęła po pelerynę wiszącą na
haku.
- Nie chcę jej! –
rzuciła Nikki, wpatrując się w pelerynę. – Jakby to nie było czerwone to może i
bym to wzięła. Dobra, Dylan, idziemy! Do później, babciu!
- Pa, kochanie –
kobieta pomachała jej na pożegnanie i zamknęła drzwi domu. Dziewczyny udały się
razem do budynku, gdzie miały opiekować się dziećmi.
Praca ta bardzo
podobała się Dylan, którą dzieciaki uwielbiały. W sumie było ich siedmioro.
Odwrotnie było z Nikki. Ta niechętnie zajmowała się młodszymi i częściej im
dokuczała niż bawiła się z nimi.
- Nikki, udawaj
chociaż, że to lubisz – odparła Dylan, gdy ułożyły wszystkie dzieci na
popołudniową drzemkę. Miały wtedy dla siebie czas, który zawsze wykorzystywały
na rozmowy.
- Po co? –
wybuchła Nikki. - W ogóle to nie mogłaś wybrać czegoś ciekawszego? Na przykład,
poganianie chłopów na polu lub liczenie chmur na niebie?
- Podziękujesz mi
za to.
- Yhy… - burknęła
i spojrzała na dziecko, które wydało z siebie dziwny odgłos. – To nas tutaj
pozabija. Jeszcze kilka razy i się podusimy.
- To dzieci. Jest
ich tylko siedmioro – Dylan uśmiechnęła się do przyjaciółki, wiedząc, że tej
nie podoba się praca.
- Ty widzisz
siedmioro, a mnie w snach nawiedzają tysiącami – Nikki wzdrygnęła się i
pokręciła głową. – Jutro chcę pospać dłużej.
- Jak sobie
chcesz… Wiesz, przy tych dzieciach nauczysz się jak zajmować się własnym
dzieckiem.
- Mam mieć w domu
coś co tylko je i płacze, a potem znów je i jeszcze bardziej płacze? Nie,
dziękuję.
- Możesz się
jeszcze zdziwić, moja droga – Dylan poklepała ją po ramieniu i oparła się o
nią.
Siedziały tak
jeszcze do czasu, aż dzieci się obudziły i kontynuowały swoją pracę. Kończąc
ją, dziewczyny razem udały się do lasu po składniki, które Nikki obiecała
dostarczyć babci. Szybko udało im się znaleźć szukane przedmioty i wróciły
domu.
Zbliżając się do
domu Nikki, dziewczyny zauważyły jej ojca, który stał, ze spuszczoną głową,
oparty o ścianę. Był ewidentnie smutny. Coś musiało się stać.
- Tato? –
zapytała, zbliżając się do ojca. Dylan stała tuż za nią.
Mężczyzna uniósł
wzrok i spojrzał na córkę. Oderwał się od ściany i podszedł do dziewczynki,
przy której kucnął. Złapał jej twarz w dłonie.
- Przykro mi,
kochanie, ale mam złą wiadomość – powiedział cicho. – Babcia zmarła.
Wiadomość ta
bardzo uderzyła w Nikki. Dylan dobrze wiedziała, że była ona bardzo zżyta ze
starszą kobietą. To ona nauczyła ją wszystkiego. Przyjaciółka kruczowłosej
podeszła do niej i złapała ją za rękę, dając jej tym samym wiadomość, że zawsze
będzie przy niej. O ile po drodze nie wydarzy się nic złego.
***
- Musze Ci
powiedzieć, że to była moja jedyna prawdziwa przyjaciółka – oznajmiła. – Nigdy
wcześniej, ani później nie spotkałam kogoś podobnego. Kochałam ją jak siostrę.
- Co się z nią
później stało? – zapytał z ciekawości.
- Powiesiła się.
Miała problemy, a ja nie mogłam jej pomóc – Nikki schowała twarz w kolanach i,
z jej oczu, zaczęły lecieć łzy. – Wiesz… - podniosła głowę. – Staram się
zaprzyjaźnić z kimś, ale chyba nie jestem do tego stworzona. Albo spotykam na
swojej drodze jakieś bezpłciowe kobiety albo rude wariatki.
- Właśnie. Długo
znasz Sophię? Poza tą historią o której mówiłaś coś się między wami wydarzyło?
- Było tego
trochę, ale nigdy nie zapomnę dnia, kiedy ten jeden raz wygrała – złodziejka,
wpatrzona w spadający śnieg, zaczęła wspominać tą historię.
***
Nikki biegła przez
las, trzymając złoty świecznik w dłoni. Za sobą słyszała odgłosy osoby, która
ją goniła. Spojrzała jeszcze raz na cenną zdobycz i przypomniała sobie słowa
swojej rywalki: „Jest wiele wart, bo należał do pewnej piękności, która
mieszkała w zamku, należącym do okropnej bestii.” Złodziejka znała tą legendę,
ale nie sądziła, że jest prawdziwa.
- Zatrzymaj się,
ty poczwaro! – krzyknęła Sophia, starając się nie spuścić oczu z Nikki. To ona
jako pierwsza znalazła świecznik, ale czarnowłosej udało się go ukraść. Nie
mogła pozwolić, by Nikki po raz kolejny wygrała. Nie po tym, co stało się w
Varancie.
- Po moim trupie!
– rzuciła Nikki, kierując się w stronę jakiejś opuszczonej wieży. Było to jedyne miejsce, do którego mogła
uciec. Po obu stronach był wąwóz, a za nią rudowłosa korsarka.
- To się da
załatwić – Sophia nie mogła narzekać na brak kondycji. Mimo, że większość życia
spędzała na morzu, to była nieźle wysportowana. Powoli doganiała Nikki.
Złodziejka wbiegła
do wieży i zaczęła wspinać się po schodach, aż do najwyższej komnaty. W jej
ślady poszła Sophia. W końcu obie kobiety spotkały się w tym pomieszczeniu.
Nikki stała przy zamkniętym oknie, trzymając w dłoni świecznik.
- Oddaj mi go, to
Cię może puszczę! – rozkazała ruda.
- Nie podoba mi
się to „może” – odparła Nikki. – Czemu nie możesz się z tym pogodzić, że jestem
lepsza?
- Zamknij się!
Jestem dużo lepsza. Ja przynajmniej umiem składać facetom oferty, nie
rozkładając czegoś innego – na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek.
- Starasz się mnie
obrazić? W tym też jesteś kiepska, ruda – Nikki zaśmiała się. – Powiem Ci tylko
jedno. Znamy się już tyle czasu i czuję, że bardzo się zżyłyśmy ze sobą.
Jesteśmy jak siostry. Jedna ładna, druga ruda – puściła do niej oczko. –
Powinnaś sobie znaleźć jakiegoś faceta. Dobrze by Ci to zrobiło. Krótka
modlitwa w tej intencji nie zaszkodzi.
- Nie sądziłam, że
jesteś taka religijna? A tak! Przecież jedyne o co się modlisz to powiększenie
swojego biustu – Sophia sięgnęła do pasa i wyciągnęła kawałek patyka. – Koniec
z tą gadką!
- No tak… Twój
biust to sukces myrtańskiej techniki. A to co? Nie masz nawet najmniejszego
sztyletu? – uśmiechnęła się Nikki, wpatrując się w to, co wyjęła jej rywalka.
- To różdżka.
Czasem warto zbierać śmieci – korsarka zaczęła nią wymachiwać na boki.
- Phi… Przecież ty
nie znasz się na magii – Nikki zaczęła się śmiać, widząc jak kobieta stara się
coś zrobić. Po chwili, nie była taka zadowolona. Różdżka zaczęła się świecić. –
Ale jak?
- Zdziwiona? Wiele
nauczyłam się od ostatniego spotkania - Sophia skierowała swoją broń na okno,
przy którym stała złodziejka i wyczarowała za nim portal. Był dość silny, że od
razu rozbił szybę i zaczął wciągać do środka Nikki. Kobieta złapała się za
parapet, puszczając przy tym świecznik na podłogę.
- Nie wygrałaś ze
mną, ruda! – krzyknęła, starając się nie dać wciągnąć do portalu. – To jeszcze
nie koniec! Jeszcze się spotkamy! – w tym momencie, kawałek parapetu ukruszył
się i Nikki została wciągnięta do portalu.
Sophia podbiegła
do okna, zabierając po drodze świecznik, i zaczęła się uśmiechać, widząc
zamykające się przejście.
- Pirat zawsze
wygrywa! – krzyknęła. – Ciesz się Nordmarem, Nikki!
***
- Uhh… Kiedy oni
przyjadą? – Nikki czuła, że jest jej coraz zimniej. Była już bardzo blada. Mimo
to, że miała na sobie ciepłe odzienie, czuła się coraz gorzej.
- Już niedługo,
kochana – Bane’owi też nie było najlepiej, ale on jakoś się trzymał. Był
bardziej przyzwyczajony do mrozów. Widać nordmarskie geny kobiety nie wzięły
przewagi nad tymi ciepłolubnymi. – Zaraz się zjawią.
Nikki uśmiechnęła
się, wpatrując w jego twarz. Przypomniał jej się Mason. O tym, co mu zrobił, a
także Charlie.
- Bane, jeśli ja
tego nie przeżyję… - zaczęła cicho. – Nie mów Charliemu, że to Twoja wina.
- Co? Nic Ci nie
będzie.
- Charlie mi coś
kiedyś obiecał – to był czas na kolejną opowieść Nikki.
***
To był jeden z
tych dni, które Nikki spędzała ze swoim synem. W ciągu całego roku, przebywała
z nim raptem kilka tygodni, które oddzielone były od siebie miesiącami rozłąki.
Nikki zawsze żałowała tej decyzji, ale nigdy nie była w stanie odmówić sobie
przygód. Kochała je tak samo jak Charliego.
- Ha! Wygrywam! –
zawołał chłopiec, przesuwając swój pionek o kilka pól do przodu. – Teraz Twoja
kolej, mamo.
Nikki chwyciła
kostkę w dłoń i rzuciła nią. Gdy tylko się zatrzymała, wypadła liczba czterech
oczek. Złodziejka przesunęła swoją figurkę i spojrzała na synka.
- Jak Ci tu jest?
– zapytała. – Dobrze się tu czujesz?
- Nooo… tak –
odparł siedmioletni Charlie. – Wuj nie jest wcale taki zły, ale nie pozwala mi
na wiele rzeczy. Dużo się bawię z Benem – chłopiec rzucił kostką i grał dalej.
W pewnym momencie spojrzał z powagą na matkę. – Mamo, opowiesz mi o coś jeszcze
tacie? Jaki on był?
- Yyyy… - pytanie
zaskoczyło kobietę. Przez pierwszą chwilę nie wiedziała, co ma powiedzieć. –
Wiesz, że Mason był bardzo podobny do Ciebie. Niebieskie oczy i blond włosy.
Masz jego uśmiech. To był dobry człowiek. Pracował w tartaku. Zakochałam się w
nim od pierwszego wejrzenia.
- A jak on umarł?
- Strzała
przeszyła jego pierś – Nikki nachyliła się nad chłopcem i złapała go za twarz.
– Nigdy nie zapomnę tej strzały o zielonych lotkach.
- Kiedy będę duży,
znajdę jego zabójcę – obiecał Charlie, całując matkę w policzek. – Dostanę taki
miecz, jaki mają strażnicy i będę z nim walczył.
- Dobrze,
kochanie, ale zanim dorośniesz minie jeszcze sporo czasu – odparła i nie
spuszczała wzroku ze swojego dziecka. Mimo, że był jeszcze młody, czuła, że
mówił poważnie.
Patrzyła na niego
i była dumna. Ona sama nie byłaby zdolna, by odszukać tego, kto zabił Masona,
ale w głębi serca czuła, że gdy jej syn będzie w jej wieku, dokona tego i
zemści się. Bała się tylko jednego: nie chciałaby, żeby zemsta za śmierć ojca,
przysłoniłaby mu wszystko inne, przez co stałby się zupełnie innym człowiekiem.
Człowiekiem, który przez takie coś zmarnowałby swoją szansę na szczęście.
***
- Nic Ci nie
będzie, Nikki! Rozumiesz? – potrząsnął nią i zdał sobie sprawę, że się nie
odzywa. Jej oczy były zamknięte, a oddech słaby. – Nie. Cholera! Gdzie oni są?!
Szarlotka, proszę… - przytulił ją do siebie, starając się przekazać jej jak
najwięcej ciepła, którego i tak było niewiele.
Pogrążona we śnie,
spowodowanym osłabieniem, Nikki myślała tylko o jednym. O swoim pierwszym dniu
w karczmie. Oto jak on wyglądał.
***
Nikki jechała na
swoim koniu leśną drogą. Cały czas myślała o swoim zleceniu. Miała jakiś cel.
To kolejne zadanie do zrealizowania. A jak wiadomo, jeśli Nikki się do czegoś
bierze to zawsze robi to porządnie. Teoretycznie.
Zatrzymała się tuż
przed pewną karczmą. „Śnięta Pirania” – przeczytała na szyldzie i odprowadziła
konia do pobliskiej stajni.
- No to czas wziąć
się do roboty – odparła i nacisnęła klamkę głównych drzwi.
Od razu poczuła
ten zapach. Każda karczma tak pachniała, a raczej śmierdziała. Nieumyci
bywalcy, tanie wino i byle jakie jedzenie. Ehh… Jak ona nie cierpiała takich
miejsc. Kilka osób zwróciło na nią uwagę, co Nikki niezbyt się podobało.
Uwielbiała robić większe wejścia, gdzie to ona będzie w centrum uwagi. Ruszyła
powoli w stronę szynkwasu, wskazując dłońmi na boki. Był to znak dla osób
stojących jej na drodze, by się natychmiast odsunęli.
- Jakieś dobre
wino tutaj macie? – zapytała, spoglądając na karczmarza. Wyglądał na jakiegoś
nordmarczyka. Nikki miała do tego nosa. Znała się na facetach. – Byle nie
jakieś siki.
- Coś się
znajdzie, dla takich jak ty – rzucił Doredh, po czym podał jej kielich wina.
Złodziejka rzuciła
na ladę kilka monet, po czym ruszyła do wolnego stolika. Usiadła na krześle,
zarzuciła nogi na blat i zaczęła delektować się trunkiem. Przy okazji
wypatrywała też pewnej osoby, którą miała tu odnaleźć. Mężczyzny, który miał w
swoim posiadaniu cenne diamenty.
- Nikki?! – w
pewnym momencie usłyszała głos zdziwienia. Odwróciła wzrok i spojrzała na
dwójkę mężczyzn, którzy stali tuż obok.
- O! Bane i nasz
mały Vanilor! – uśmiechnęła się. – A tyle czasu Was szukałam.
- Myśleliśmy, że
nie żyjesz. Co się stało? – zapytał Bane, który usiadł na krześle obok.
- Głupcy z Was… -
rzuciła. – Widziałam to coś nazywane grobem. Naprawdę, Bane? Myślisz, że moja
osoba zechciałaby zostać pochowana w takiej mogile? Zasługuję przecież na
więcej – upiła łyk wina. – Ale kwiatek doceniam. Poza tym, jak to możliwe że
myśleliście, że umarłam. Po prostu coś uderzyło mi w głowę i straciłam
przytomność. Obudziłam się w jakichś krzakach.
- Wiesz... tam
była dziewczyna, która wyglądała jak ty. Miała Twoją pelerynę – wyjaśnił
Vanilor.
- Teraz sobie
przypominam, że oddała ją komuś – Bane spojrzał na chłopaka, przypominając
sobie wydarzenia sprzed jakiegoś czasu. – Tak, tak było.
- Ja komuś coś
oddałam? – zapytała zdziwiona. - Widać, musiałam być wtedy chora i to bardzo.
Nieważne… Co wy tu właściwie robicie? Znów robicie za „bohaterów”?
- Robimy to, co
musimy, żeby przeżyć – odparł starszy najemnik, wpatrując się w Nikki pijącą
wino. - Zawsze coś się znajdzie.
- Zawsze Cię
podziwiałam, Bane – odstawiła kielich na stolik i spojrzała mu prosto w oczy. –
Chce Ci się pomagać ludziom, za te marne grosze. Ja bym tak nie potrafiła. Ale
wiesz, niektórzy znają swoją cenę, inni dają się wykorzystywać. A ty, Vanilor,
dalej jesteś jego przydupasem?
- Wredna, jak
zawsze – odpowiedział jej chłopak. – Ile ty jeszcze masz żyć?
- Nabrałeś
poczucia humoru – zaśmiała się Nikki. – Świetnie. Lepiej późno niż wcale.
- Dobra, skończcie
to – uspokoił ich Bane. – A Ciebie co sprowadza do tej tawerny?
- Oh, Bane…
myślałam, że się tego kiedyś nauczysz. Złoto, oczywiście – powiedziała z
uśmiechem, po czym podniosła się od stolika. Jej oczom ukazała się osoba,
której od dawna nie widziała. Rozmawiała z jakimś mężczyzną, który wyglądał na
maga. – Pogadamy później. Muszę lecieć. Pa, chłopcy – pomachała im na
pożegnanie, po czym ruszyła w stronę znajomego.
Mężczyzna ten
zdążył się oddalić. Wszedł na schody i zniknął, gdzieś na piętrze. Nikki
podeszła do maga, celem zdobycia informacji na temat tajemniczego znajomego.
- Hej ty! –
wskazała na mężczyznę. – Ten, z którym tu gadałeś, mieszka tutaj?
- A kto pyta? –
mag był zdziwiony tym pytaniem. Obca kobieta podchodzi do niego i wypytuje się
o znajomych.
- Jestem Nikki. To
mój znajomy. Dawno się nie widzieliśmy. Chcę go zaskoczyć.
- No dobrze.
Pierwsze piętro, ostatni pokój po lewej – odparł i powędrował wzrokiem za
złodziejką. – A ja jestem Nef – rzucił, ale ją to chyba nie obchodziło.
W końcu dotarła
pod drzwi mężczyzny, z którym chciała porozmawiać. Zapukała i czekała, aż te
otworzą się. Drzwi się uchyliły, a kobieta powitała znajomego szerokim
uśmiechem.
- Witaj, Lukix – powiedziała,
widząc jego minę. – Zaskoczony, prawda? Też się zdziwiłam, że los znów nas
łączy – Nikki odepchnęła dłonią drzwi i weszła do środka.
- Nikki… Charakter
kiepski, ale za to widoki jak najlepsze – stwierdził, cały czas trzymając się
klamki drzwi.
- Jak ja
tęskniłam, za tymi Twoimi komplementami – złodziejka oparła się o ścianę i
spojrzała prosto w oczy rozmówcy. – Nie przyszłam tu na pogawędkę, ale po to by
Cię ostrzec.
- Przed Tobą? –
zaśmiał się Lukix.
- Proponuję Ci
układ. Ja nie zdradzę nikomu Twoich tajemnic, a ty zostawisz mnie i moje sprawy
w spokoju.
- A co jeśli się
nie zgodzę? – mężczyzna puścił klamkę drzwi i podszedł do kobiety. Ich twarze
dzieliły centymetry.
- Wtedy
przypomnisz sobie, co robię gdy jestem zła – posłała mu uroczy uśmieszek, po
czym położyła dłoń na jego ramieniu. – To jak? Zgadzasz się?
- Niech Ci będzie
– westchnął.
- Świetnie, więc
przypieczętujmy tą umowę tak jak zawsze – dodała i namiętnie go pocałowała,
zamykając nogą drzwi do pokoju Lukixa.
***
- Hej! – Bane
usłyszał znajomy głos. Należał on do właściciela karczmy. – Bane! Nikki!
Najemnik oderwał się
od złodziejki, poszedł na sam środek piwnicy i spojrzał do góry.
- Tu jesteśmy!
Pomóż nam! – krzyknął, a po chwili zobaczył trzy znajome twarze: Doredha,
Lukixa i Saturasa.
- Nie bójcie się.
Zaraz Wam pomożemy – Lukix i Sat przywiązali linę do drzewa i pomogli wyjść
najpierw Bane’owi, a potem zajęli się Nikki.
Po dotarciu do
karczmy, Bane natychmiast posadził kobietę obok rozpalonego kominka, by ta nie
traciła już więcej sił. Z każdą minutą, ta czuła się lepiej i odzyskiwała
świadomość. Aby jej pomóc dojść do siebie, Doredh przygotował jej specjalny
trunek, który rozgrzeje ją od wewnątrz.
- Co to za
paskudztwo? – wykrzywiła minę, gdy spróbowała napoju. Nie smakował jej. – Chcę
wina, a nie tego – próbowała oddać kubek karczmarzowi, ale dłoń Bane’a stanęła
na drodze.
- Musisz to wypić,
Nikki – odparł. – To Ci pomoże.
- Akurat… -
burknęła pod nosem i wzięła kolejny łyk. – Ehhh… Co ja się z Wami mam… -
pokręciła głową na boki i spojrzała na Lukixa, który się uśmiechał. – A ty co?!
- Nic. Po prostu
lubię patrzeć jak cierpisz – zaśmiał się. – Poza tym, jesteś nam winna
przysługę, skoro Cię uratowaliśmy.
- Chrzańcie się –
wykrzyknęła i odstawiła kubek na stolik. – Wielka mi pomoc. Pójść po śladach
konia. Ode mnie żadnych podziękowań się nie doczekacie – podniosła się z
krzesła i wyciągnęła dłoń w stronę Bane’a. – Daj mi swój miecz. Nikomu nic nie
zrobię, daj mi go.
Mężczyzna
niechętnie wyciągnął miecz i podał kobiecie, która wykorzystała go jako laskę.
Wspomagając się na broni, odeszła w stronę schodów, a stamtąd do swojego
pokoju.
- Nie mam pojęcia
co ty w niej widzisz, ale musisz się zgodzić z jednym – zaczął Lukix. Jego
słowa skierowane były do Bane’a. – Ta kobieta jest niemożliwa do opanowania.
- Poza tym… -
wtrącił się Doredh. – Będę się śmiał, jeśli kiedyś wyląduje za barem. Wiesz,
jako kara za jej grzechy.
- To by ją nieźle
wkurzyło – uśmiechnął się blondwłosy najemnik i ruszył za Nikki po schodach.
***
Nikki otwiera oczy
i widzi oślepiający ją blask, który z każdą chwilą znika. Zaczyna widzieć
jakieś pojedyncze elementy, takie jak stoliki, krzesła, filary czy sylwetki
ludzi. Jest w karczmie. Znów. Ostatnie, co pamięta to rozmowa z Bellą, która
oddała całe jej złoto dzieciom z sierocińca.
- Więc tak wygląda
to po drugiej stronie? – pomyślała, rozglądając się dalej.
Nie była to zwykła
tawerna, lecz dobrze jej znana. Spędziła tu trzy lata swojego życia. To była
Śnięta Pirania. Ale co ona tutaj robi? Zdziwił ją bardzo fakt, że znajduje się
za szynkwasem, jakby to ona była tu karczmarką.
- Jeszcze raz to
samo – odparł mężczyzna, który zbliżył się do niej, stawiając na ladzie pusty
kufel.
- Słucham? – Nikki
nie wiedziała, co się dzieje. Była w szoku. Nie miała pojęcia, co robić.
- Ehhh… nowa –
rzucił facet, po czym oddalił się.
- Nie martw się.
Przywykniesz – dopiero teraz Nikki zauważyła zakapturzoną postać siedzącą przy
szynkwasie. Po głosie poznała, że to kobieta. – Nowi zawsze są zdezorientowani.
- Możesz mi
powiedzieć, gdzie jestem? – Nikki oparła się o blat i starała przyjrzeć
kobiecie, jednak nic nie zauważyła.
- Jakby to
powiedzieć… - zamyśliła się. – Jesteśmy na moście łączącym dwa światy. Pierwszy
jest za Tobą. To kraina żywych.
- A co jest na
końcu mostu?
- To zależy –
odparła tajemniczo kobieta. – Dla jednych jest wielkie szczęście i same
przyjemności, a dla innych ognie piekielne. Widzisz, moja droga, każdy kto jest
na tym „moście” nie może sobie od tak wybrać, gdzie pójdzie. Musimy dokończyć
swoje ziemskie sprawy.
- Ale ja już
uwolniłam się od tego – Nikki wspomniała o prośbie, którą skierowała w stronę
Belli. – Pozbyłam się tego ciężaru.
- Widać byłaś
uwięziona w tamtym świecie i nie mogłaś dostać się tutaj. Czasem tak bywa –
kobieta sięgnęła po kielich wina i upiła łyk. – Zapewne masz jeszcze jakąś
niedokończoną sprawę.
- Ale jaką? –
zamyśliła się Nikki.
- Możesz myśleć
nad tym całą wieczność. Czasu Ci starczy.
Nikki westchnęła i
opadła na stołek, który stał obok niej. Przez jej umysł przewijało się teraz
tyle myśli. Nie wiedziała od czego ma zacząć. Gdzie rozpocząć te poszukiwania.
- Powiedz mi, dlaczego
ta karczma? – odparła po jakimś czasie. Poza tym, że była to Śnięta Pirania,
różniła się ona od oryginału stanem technicznym. Ta, w której obecnie się
znajdowała była w opłakanym stanie, a świat, który Nikki widziała za oknem, nie
należał do najpiękniejszych. Drzewa były zniszczone, niebo pomarańczowe, a
wszędzie roznosiła się mgła.
- Nie ja tworzyłam
ten świat. Z tym pytaniem to do Bogów albo Bogini, albo w co ty tam wierzysz –
nieznajoma spojrzała na złodziejkę i przesunęła pusty kielich w jej stronę. –
Dolej mi.
- Rozumiem, że to
taka kara, tak? – rzekła, gdy sięgnęła po butelkę wina i zaczęła nalewać do
kielicha. – Bardzo śmieszne! – krzyknęła, wpatrując się w sufit. – Mam
nadzieję, że mnie słyszycie!
- Nie tak głośno,
Nikki – uspokoiła ją kobieta, która zaraz po otrzymaniu trunku, upiła go trochę.
– Ludzie starają się tu myśleć.
- Skąd znasz moje
imię? – złodziejka ponownie oparła się o ladę i starała wejrzeć pod kaptur. –
My się znamy? – zapytała.
- Tak jakby –
kobieta wyprostowała się i zsunęła kaptur. Nikki zobaczyła jej długie, czarne
włosy oraz piękne niebieskie oczy. Mogła mieć tyle lat co ona, w chwili
śmierci. Wydawała się znajoma. – Jestem Ellen – przedstawiła się i wyciągnęła
rękę.
Nikki przeżyła
szok. Nigdy nie przypuszczała, że dojdzie do tego spotkania. Uścisnęła dłoń
kobiety i otworzyła usta, żeby coś powiedzieć. Nie była w stanie wydać z siebie
najmniejszego dźwięku.
- Tak. Jestem
Twoją matką – odpowiedziała na jej niezadane pytanie. – I wiem, że to ciężko
opanować teraz emocje. Chcę Ci tylko powiedzieć, że nieważne co o mnie
słyszałaś, zawsze pragnęłam mieć taką córkę. Kochałam Cię od momentu, gdy się
tylko o Tobie dowiedziałam.
Oczy Nikki zaczęły
zachodzić łzami. Nie mogła tego powstrzymać. Może nawet nie chciała. Wpatrywała
się w matkę i chwyciła ją za dłonie.
- Ojciec opowiadał
mi o Tobie same dobre rzeczy – jedną ręką otarła łzy. – A to, że robiłaś to co
sprawiało Ci przyjemność to tylko Twoja sprawa. Chrzanić tych, którym się to
nie podoba! – uśmiechnęła się. – Przynajmniej wiem, po kim to mam.
Ellen uśmiechnęła się i podniosła się ze
stołka. Ruszyła za szynkwas, gdzie zbliżyła się do córki i mocno ją uścisnęła.
- Wiesz, z Tobą
tutaj można by wiele zdziałać. Podporządkujemy sobie wszystkich – kobieta
uśmiechnęła się do złodziejki, ściskając jej twarz dłońmi.
- Ha! Coś czuję,
że tu może być zabawnie – odparła Nikki. – Może oprowadzisz mnie po tym
miejscu?
- Oczywiście…
- Przepraszam, co
z moim piwem?! – odezwał się mężczyzna, który wcześniej podszedł do lady. –
Czekam i czekam!
- Sam to sobie
nalej! – krzyknęła Nikki, po czym opuściła karczmę razem z matką.
Wyszły na zewnątrz
i od razu skierowały się do lasu. Ellen prowadziła ją dobrze znanymi jej
ścieżkami. Po drodze mijały wiele osób. Niektóre witały się z Ellen, inne
zupełnie milczały. Byli wśród nich dorośli i młodzi, mężczyźni i kobiety,
bogaci i biedni.
- Spójrz na nią –
wskazała palcem Ellen na siedzącą na pniu kobietę. – Ma na imię Elyse. Też jest
tu od niedawna. Wytworzyła wokół siebie aurę, która sprawia, że tylko tam gdzie
się znajduje, rośliny wyglądają na piękne i w pełni życia. Zawsze płacze i
wspomina córkę. Tam, z kolei, widać Isabellę – wskazała w innym kierunku. – Pamiętasz
jeszcze matkę Cindy?
- A są tu inni?
Ci, których znałam? – Nikki miała nadzieję, że zobaczy tu swoją rodzinę i
przyjaciół.
- Twój ojciec był
tutaj, ale dość szybko poszedł dalej. Jest w lepszym świecie. Moja matka
również, chociaż rozstawiała tu wszystkich po kątach. Bogowie chyba chcieli
oszczędzić nam tych cierpień z jej strony.
Nikki uśmiechnęła
się na myśl o babci, która nauczyła ją alchemii. Jednak w głowie miała przede
wszystkim dwie osoby, które dawno ją opuściły.
- A może wiesz coś
o Bane’ie? – zapytała. – Był tutaj? Wysoki, umięśniony blondyn o zielonych
oczach. Trochę stary jak na mnie, ale lepszych kandydatów nie było.
- Wiem o kim
mówisz, Nikki – odparła matka. – Nie widziałam go tutaj, ale to nie znaczy, że
go tu nie ma. To ogromna kraina.
- A Mason? Czy on
też tu jest? – Nikki spojrzała poważnie na Ellen. Obecność ojca Charliego
byłaby dla niej ogromnym przeżyciem emocjonalnym.
- Mówiłaś o mnie?
– to był męski glos, który złodziejka usłyszała za swoimi plecami. Znała go
bardzo dobrze. Zamknęła oczy i odwróciła się. – Możesz je otworzyć, Nikki – tak
też zrobiła. Przed nią stał wysoki blondyn o niebieskich oczach. Był młody.
Miał jakieś 23 lata, ale to ze względu na jego wczesną śmierć.
- Mason – Nikki
rzuciła się na niego, obejmując go. Mężczyzna pogładził ją dłonią po głowie. –
Tak bardzo tęskniłam. Przepraszam, że ściągnęłam Cię wtedy do Bakareshu. To
wszystko moja win…
- Cicho, kochana –
uspokoił ją chłopak. – Daj mi się na siebie napatrzeć – oderwał ją od swojego
ramienia i spojrzał na twarz. – Piękna jak zawsze.
- Jesteś taki
młody, Mason.
- A ty stara… -
zaśmiał się. Nikki jednak to nie zdenerwowało. Zaczęła śmiać się razem z nim. –
Lepiej powiedz, jak ma się nasz syn?
- To cudowny
chłopiec – zaczęła opowiadać o Charliem. - Jest taki jak ty. Teraz ma już 17 lat.
Twój brat opiekuje się nim. Jestem taka dumna z niego. Z tego, kim się stał.
Mason uśmiechnął
się i przytulił ponownie Nikki. Dawno nie czuła czegoś takiego. Takiej
bliskości ukochanej osoby. Dopiero po śmierci ją odnalazła.
Wiele jeszcze ze
sobą rozmawiali. Może to było kilka godzin, kilka dni lub lat. Tu czas nie
leci, jest zawsze widno, a jedyną zmianą jest migracja dusz do i z tego świata.
Jakiś czas
później, Nikki wróciła na swoje miejsce w karczmie. Przez cały, bliżej
nieokreślony, okres zajmowała się nalewaniem trunków dla klientów karczmy oraz
rozmyślaniem nad swoją niezakończoną sprawą. Co to mogło być?
Drzwi karczmy
otworzyły się i do środka weszły dwie kobiety. Nikki spojrzała na nie. To była
Girelia oraz Ella. Dopiero co tu przybyły i nie wyglądały, jakby za sobą
przepadały. Rozglądały się na boki, tak jak ona pierwszego dnia.
- Uhh. Wyczuwam
siostrzaną miłość – rzuciła do nich Nikki. – Stolik dla dwojga?
- Ty! – Ella
zbliżyła się do szynkwasu i wyciągnęła dłoń w jej kierunku. Chciała coś zrobić,
ale zdziwiła się, że nie może.
- Twoja magia tu
nie działa. Jesteś teraz taka jak my – Nikki oparła się o blat i uśmiechnęła
złośliwie do kobiety. – To jak będzie z tym stolikiem?
Czarownica
odwróciła się i opuściła karczmę. Do złodziejki, będącej teraz karczmarką,
podeszła Girelia. Wyglądała dosyć przyjaźnie. Usiadła na stołku i uśmiechnęła
się do Nikki, która spojrzała na nią ze znudzeniem.
- Co podać? –
zapytała.
- Nie chcę pić.
Chcę odpowiedzi – wyjaśniła czarownica. – Opowiedz mi o tym świecie.
- Ehh... Powinnam
za to opłaty pobierać. Każdy nowy się o to pyta – Nikki nie byłaby sobą, gdy
nie pomarudziła. Po chwili, opowiedziała Girelii co i jak. Kobieta następnie
podziękowała i opuściła tawernę. Była dziwnie zadowolona. Tak, jakby zawsze chciała
tu trafić. Widać, niektórych nie można zrozumieć.
Stojąc tak za
ladą, Nikki widziała wielu ludzi. Duchy ludzi, którzy byli częścią tamtego
świata przypominali jej o życiu, które miała. Życiu, które pełne było goryczy i
żalu, smutku i radości, cierpienia i zwycięstw. Duchy te myślały tylko o jednym
i liczyły na to, że żywi przestaną przejmować się błahymi sprawami i zaczną
skupiać się na tym, co najważniejsze.
Tak, Nikki również
o tym myślała. Dopiero teraz dostrzegła, jak cudownie wyglądałoby jej życie,
gdyby skupiła się na sprawach bliskich jej sercu. Ale to było jej życie –
jedyne w swoim rodzaju.
Piękne słowa Nikki, jak zawsze. Cieszę się, że to Ty z nami tworzyłaś tą historię <3
OdpowiedzUsuń