*****************17 lat temu*******************
Port, w którym zacumowała Mroczna Fala był pierwszym miejscem, do
którego zawitała załoga statku od ponad trzech tygodni. Właśnie wracali z kolejnej
udanej wyprawy, wzbogaceni o złoto, stare księgi, klejnoty czy drobne
kosztowności. Kapitan statku – Killian – wyszedł właśnie na pokład, by
rozprostować wszystkie kości po całej nocy. To był już drugi dzień spędzony w
porcie w Setariff. Mężczyzna zaczął przechadzać się między dziobem a rufą, do
momentu aż do jego uszu doszło wykrzykiwane jego imię.
- Kapitanie!
Killian! – wrzeszczał wysoki i umięśniony pirat o imieniu Jones. Biegł on po
molo, wymachując rękoma na wszystkie strony.
- Uspokój
się. Jest wcześnie. Czemu tak wrzeszczysz? Pożar czy ktoś umiera? – Killian
złapał się za głowę, jakby bolała go od krzyków i chwycił za butelkę rumu, z
której wziął kilka łyków trunku.
- Nie, już
się zaczęło! – oznajmił i machnął ręką na kapitana, by ten udał się za nim.
Killian
dokładnie wiedział o co chodzi. Rzucił butelkę na pokład, która roztrzaskała
się na kilkanaście kawałków i rzucił się biegiem za swym najwierniejszym
przyjacielem.
Po kilku
minutach wymijania tragarzy w porcie, ludzi na ryneczku, czy strażników
patrolujących miasto, udało im się dotrzeć do piętrowego budynku o białych
ścianach i niebieskich drzwiach. Kapitan wszedł do środka jako pierwszy i
spojrzał na krótko ściętą kobietę o blond włosach, ubraną w biały fartuch
poplamiony krwią.
- Gratuluję,
Killian – odparła i wskazała na drzwi po jego lewej stronie.
Mężczyzna
uchylił je i zobaczył leżącą w łóżku Sophię, która trzymała na rękach jakieś
zawiniątko. Na jego widok uśmiechnęła się i wskazała na krzesło stojące obok.
Killian zbliżył się i usiadł na nim, wpatrując się w dziecko.
- Czy to…?
- Chłopiec –
odparła Sophia i pocałowała nowonarodzonego w czoło. – Szkoda, że mój ojciec
tego nie dożył. Tak bardzo pragnął ujrzeć wnuka.
- Pomścimy
go, jednak to on jest teraz tu najważniejszy – wskazał na swojego syna i złapał
go za rączkę. – Kocham Cię – rzucił nagle i zamknął usta ukochanej swoimi.
Dziewczyna
uśmiechnęła się. To był jej najszczęśliwszy dzień jaki przeżyła. Odwzajemniła
pocałunek i spojrzała mężczyźnie prosto w oczy.
- Musimy
wybrać mu imię – oznajmiła. – Przez całą ciąże byliśmy zajęci wyprawami, a nie
wymyślaniem imion.
- Mam już
jedno i będzie dla niego idealne – uśmiechnął się i spojrzał na chłopca. –
Collin.
Gdy minęły trzy dni od narodzin syna piratów, Sophia i Killian musieli wrócić już na statek. Byli tego dnia szczęśliwi jak nigdy. Kapitan Mrocznej Fali poprosił Jonesa, by ten wcześniej przyszedł po wszystkie rzeczy, a on wraz ze swoją ukochaną będzie mógł spokojnie wrócić na statek.
Specjalnie
wybrał drogę brzegiem morza, z dala od domostw i jakichkolwiek ludzi. Chciał
być tylko z Sophią i swoim synem. Objął dziewczynę i razem wpatrywali się w
zachodzące Słońce, znikające za widnokręgiem.
- Będziemy
musieli trochę ograniczyć nasze podboje – odparła, po pewnym czasie Sophia. –
Przynajmniej do czasu, kiedy mały podrośnie.
- O to się
nie martw. Już się wami zajmę – posłał im uroczy uśmiech, po czym spojrzał na
drzewa i krzewy, znajdujące się po ich prawej stronie.
Coś wśród
nich poruszyło się. Killian puścił ukochaną i złapał za swój miecz. Może to
tylko jakiś dzieciak albo zwierzę, jednak mężczyzna miał złe przeczucie.
Pomiędzy drzewami mignęła mu damska sylwetka.
- Nie ruszaj się – szepnął do rudowłosej, zatrzymując ją dłonią, po
czym zrobił kilka kroków naprzód. – Wyłaź stamtąd! – krzyknął. W odpowiedzi
otrzymał damski śmiech.
- Jesteś bardzo spostrzegawczy, chłopcze. Zupełnie jak ojciec – zza
zarośli wyłoniła się kobieta około czterdziestki. Miała rude włosy, upięte w
kok, a w dłoni dzierżyła laskę z osadzonym klejnotem na jej końcu. –
Wybraliście się na spacer, co?
- Nie twoja sprawa, Girelia! – wysyczała Sophia, widząc czarownicę. –
Idź dalej zbierać zioła.
- Jakaś ty wredna. Widać kolor włosów zobowiązuje – zaśmiała się i
podeszła do Killiana. – Słyszałam cudowną nowinę. Gratuluję. Jak się czujesz
jako tatuś?
- Świetnie, ale nic Ci do tego – rzucił i wyciągnął broń, którą
skierował w jej kierunku. – Zbliż się do nich choćby o krok, a zabiję Cię.
Uwierz mi, jestem do tego zdolny.
Girelia pokręciła tylko przecząco głową i ruszyła dalej, idąc w stronę
Sophii i małego chłopca. Killian wiedział, że wiedźma coś knuje i nie mógł
pozwolić, by zbliżyła się do nich jeszcze bardziej. Gdy czarownica przechodziła
obok niego, złapał ją za ramię i przystawił jej ostrze do szyi. Kobieta
wyglądała, jakby wcale się tym nie przejmowała. Nie opierała się mu.
- Mówiłem Ci. Nie zadzieraj z nami. Masz ochotę coś jeszcze
powiedzieć? – zapytał, przyciskając ostrze jeszcze bardziej.
- Nie jestem tu sama, głupcze – powiedziała i zaczęła się głośno
śmiać.
Killian rozejrzał się wkoło, ale nikogo nie widział. Możliwe było, że
ktoś ukrył się za krzakami, ale ujawniłby się już. Doszedł do wniosku, że
kobieta go okłamała, jednak szybko zmienił zdanie, gdy tylko spojrzał na to co
dzieje się z Sophią. Dziewczyna zaczęła zapadać się pod ziemię, jakby znalazła
się na ruchomych piaskach.
- Killian! – krzyknęła wzywając pomoc.
- Nie uratujesz jej – odezwał się kolejny głos, tym razem obcy dla
kapitana. Z wody wyłoniła się kobieta, niewiele starsza od Sophii. Była ubrana
w prostą zieloną suknię, a jej długi warkocz kasztanowych włosów opadał na jej
lewe ramię. Zbliżyła się do dziewczyny trzymającej dziecko i zatrzymała czar,
który użyła na piskach. Korsarka została wciągnięta w ziemię aż do kolan.
- A ty kim jesteś? – zapytał Killian, wpatrując się w nieznajomą
postać. – Widzę, że sprowadziłaś sobie uczennicę, wiedźmo – szepnął do ucha
Girelii.
- Elyse, jeśli Cię to interesuje – odparła dziewczyna i spojrzała na
Collina. – Jaki cudowny malec. Z chęcią bym się z nim pobawiła. Mogę? –
uśmiechnęła się do Sophii, lecz ta odwróciła od niej twarz, zasłaniając
dziecko.
- Spróbuj ich tknąć, a Girelia straci głowę! – zagroził młodej
czarownicy. Był gotów to zrobić. Jedno przesunięcie ostrza i miałby już ją z
głowy.
- Jeśli Girelia straci głowę, Elyse zmiażdży twojej ukochanej kości –
był to kolejny nieznajomy głos. Kobieta, która go wydała, wyszła zza drzew i
ruszyła w stronę zebranych. Ubrana była w długą fioletową suknię z dobrego
materiału. Widać było, że nie należała do najbiedniejszych. Blond włosy upięte
miała w kok, a jej szyję zdobił łańcuszek z kilkoma kolorowymi kamyczkami.
Widząc zaskoczenie Killiana i Sophii, postanowiła, że się przedstawi. – Jestem
Ella. Nie jesteśmy tu z byle powodu. Od dawna Was obserwowałyśmy i mamy w tym
cel.
- Jaki? – odezwała się młoda korsarka. Dziecko, które trzymała zaczęło
płakać, więc postanowiła je trochę pokołysać, by uciszyło się trochę.
- Jego – Ella wskazała na dziecko i uśmiechnęła się tajemniczo.
- Nie oddamy Wam go! – odpowiedział Killian. – Nie zadzierajcie ze
mną! Po co w ogóle jest wam dziecko? Urodźcie sobie własne.
- Widzisz, piracie – Ella podeszła do niego i Girelii i zaczęła ich
okrążać. – Udało nam się dotrzeć do pewnego, wyjątkowego skarbu. Jednak mamy
problem z otwarciem skrzyni, a jedyną osobą, która może to zrobić jest Wasz
syn.
- Collin? Przecież on ma dopiero trzy dni! – Sophia przytuliła go
jeszcze bardziej.
- Pozwól, że Ci wyjaśnię, kochana – posłała jej przyjazny, matczyny
uśmiech. – Twój prapraprapradziadek żeglował kiedyś po wszystkich morzach. Był
znanym piratem, z czym wiąże się to, że zebrał mnóstwo skarbów. Większość
została już odnaleziona, a jeden z nich mamy my. Skrzynia, a w niej coś
potężnego. Na nasze nieszczęście rzucił na nią magiczne zaklęcie, które złamać
może tylko pewien rytuał, do którego potrzebna jest krew kogoś niewinnego i
czystego z jego rodu – Ella zatrzymała wzrok na Killianie, przyciskającym swój
miecz do szyi Girelii. – Wy się nie nadajecie, ale on tak.
- Nie możesz! Jeśli go nam odbierzesz, zginiesz! – wykrzyczał kapitan,
lecz czarownica nie chciała go słuchać.
Ella zbliżyła się do Sophii i wyrwała z jej rąk dziecko. Uśmiechnęła
się do niego przyglądając się jego twarzy.
- Taki czysty, taki niewinny i tylko… Nasz – podniosła wzrok i
spojrzała na Elyse i Girelię. Kiwnęła do nich głową. W przeciągu kilku chwil,
cała trójka z dzieckiem rozpłynęła się w powietrzu.
Killian podbiegł do Sophii, która krzyczała i próbowała wydostać się z
ziemi. Mężczyzna zaczął ją odkopywać.
- Musimy go odzyskać! Nie mogę go stracić, rozumiesz?! Nie mogę! –
wykrzyknęła, a z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Nie spodziewała się, że ktoś tak
dotkliwie będzie w stanie ją zranić.
- Nie bój się, kochana. Znajdę go, a jeśli już to zrobię… - pomógł
ukochanej wyjść z dołu i spojrzał na zachodzące słońce. – Nabiję głowy tych
czarownic na pale!
Obok niedużej chatki, znajdującej się w gęstym lesie, pojawiła się nagle
zielona mgła. Kiedy zdążyła już opaść, na światło dzienne wyłoniły się trzy
postacie: Ella, trzymająca na rękach małego chłopca, Girelia, dzierżąca swój
kostur, oraz Elyse – najmłodsza i najpiękniejsza z nich.
Ta ostatnia weszła do chaty i wyszła z niej po paru sekundach,
trzymając w dłoni jakąś księgę. Położyła ją na kamiennym postumencie, tuż obok
dużego, żeliwnego kotła. Otworzyła ją na odpowiedniej stronie i wróciła do
chatki.
W tym czasie, Girelia nabrała wody do wiadra i wlała ją do kotła.
Robiła tak, aż wypełniła go po brzegi.
- Rozpocznę już dziś – odparła, stając przy postumencie. – Jutro rano
dodamy ostatni składnik i otworzymy tą przeklętą skrzynię.
Ella kiwnęła głową i spojrzała na małego Collina. Zaczęła kołysać
ramionami i śpiewać kołysankę, by dziecko jak najszybciej zasnęło. Przyglądała
się, od czasu do czasu, Girelii, która rzucała jakieś zioła i dziwne przedmioty
do kotła.
Gdy tylko mały zasnął, kobieta zaniosła go do chatki i odłożyła go do
specjalnie uszykowanego kojca. Widząc Elyse, przeglądającą półkę z pergaminami
podeszła i spojrzała na to, co trzymała w dłoniach.
- Opracowałam to zaklęcie – odparła i wzięła głęboki wdech. – Jest
bardzo niebezpieczne.
- „Przywiązanie” – przeczytała młoda czarownica, prowadząc palcem po
kolejnych literach na papierze. – Do czego dokładnie służy?
- Łączy Cię trwale z innym zaklęciem. Będzie wtedy ono trudniejsze do
złamania – wyjaśniła jej, po czym odwróciła się do niej plecami i zaczęła iść w
stronę wyjścia. – Możesz je sobie wziąć, ale zalecam ostrożność. Gdy się go
użyje, cofnąć je można tylko w jeden sposób – zatrzymała się i obróciła,
wpatrując się prosto w oczy dziewczyny. – Zabijając tego, kto je rzucił –
dodała i opuściła chatę.
Girelia kończyła już przygotowywanie rytuału, gdy podeszła do niej
Ella. Kobieta przyjrzała się dokładnie zielono-fioletowej miksturze, która
wypełniała teraz kocioł.
- Pamiętasz, że Elyse płynie dziś na poszukiwania muszli? – zapytała,
opierając swoje dłonie na biodrach.
- Mhm… Więc pewnie sama zostanę z dzieckiem, co? – odwróciła się od
księgi i oparła o postument, przyglądając się przyjaciółce.
- Oczywiście. Muszę wracać do męża i dzieci, więc Ci nie pomogę, ale
rano przybędę byśmy mogły wszystko dokończyć – powiedziawszy to, skinęła
delikatnie dłonią i zniknęła w fioletowym dymie.
Noc była spokojna. Nawet bardzo. Było tak cicho, że Girelia
postanowiła zrobić sobie krótką drzemkę, co przerodziło się następnie w dość
głęboki sen. Nic nie mogło jej obudzić, no chyba żeby ktoś bardzo się o to
postarał. To była jej słabość – sen. Girelia uwielbiała spać i, gdyby mogła,
spałaby cały dzień.
Jednak tej nocy wydarzyło się coś, przez co będzie bardzo żałowała, że
usnęła. Nie była w stanie usłyszeć jak ktoś wchodzi do środka chaty.
- Myślisz, że dużo tego ma? – odezwał się niski, męski głos.
- To wiedźma. One zawsze mają jakieś dziwne, cenne przedmioty –
odpowiedział mu szorstko drugi, męski głos. – Bądź lepiej cicho!
Mężczyźni podeszli do kufra, stojącego przy ścianie i zaczęli wyciągać
z niego jakieś przedmioty, które następnie pakowali do worka. Widać było, że
znali się na swoim fachu, bo byli cicho jak mysz pod miotłą. Przestraszyło ich
tylko głośne chrapnięcie, mimo to czarownica nie obudziła się.
Gdy obaj zbliżyli się do dużej szafy, usłyszeli cichy płacz dziecka.
Nie sądzili, że w takiej chacie znajdą małe dziecko. Starszy mężczyzna otworzył
szafę i zauważył kilka cennych, przedmiotów. Byłaby szkoda, gdyby musieli je
zostawić.
- Brian, zabierz to dziecko na zewnątrz. Lepiej, żeby się nie
obudziła, gdy czyścimy jej chatę – rozkazał swojemu pomagierowi, co ten spełnił
jak najszybciej.
Wziął chłopca na ręce i opuścił z nim chatę. Czekał tak kilka minut,
aż jego kompan pojawił w drzwiach. Kręcił się w kółko po podwórku, przyglądając
się temu, co czarownica ma na zewnątrz.
- Skończone! Możesz je zostawić – rzucił, wychodząc na podwórko. –
Widzę, że dobrze radzisz sobie z dziećmi. A chciałem do tego zadania zabrać
Nikki – zaśmiał się i ruszył tam, gdzie zostawili konie.
Gdy młodszy mężczyzna, skierował się do chaty, do ich uszu doszło
ciche śpiewanie. Zdziwiło ich, że słyszą coś takiego o tej porze w środku lasu.
Oboje odwrócili się w kierunku, skąd nadchodziły te dźwięki i ujrzeli cień
postaci, którą okrążały świetliki. Była za daleko by ich zauważyć.
- Co robimy, Victorze? Nie zdążę zostawić tam dziecka! – Brian nie
wiedział co robić. Był zdenerwowany.
- Zabieramy go! Nie mamy czasu! Jego też jakoś sprzedamy… – odezwał
się i zniknęli razem w zaroślach.
Minęła noc, a zaraz po świcie, przy chacie Girelii pojawiła się Ella.
Nie spodobało jej się to co zobaczyła od razu po przybyciu. Czuła, że coś złego
się stało. Jej starsza znajoma siedziała na schodach swojego domu i wpatrywała
się, bez żadnych emocji, w piasek. Tuż obok niej stała Elyse, która
najwyraźniej chciała ją pocieszyć. Widząc Ellę, Girelia podniosła się i zaczęła
zbliżać się do przyjaciółki.
- Wyjaśnię Ci wszystko, tylko się nie denerwuj – zaczęła.
- Co u licha się stało?! Mów! – rzuciła ostro matka Belli i zmierzyła
wzrokiem obie czarownice.
- Chłopiec zniknął… - wyznała, po czym zakryła się dłońmi, by nie
widzieć reakcji Elli.
- Co?! – kobieta aż poczerwieniała. Przeniosła wzrok z Girelii na
Elyse. Gdy chciała ją chwycić za suknię, dziewczyna zamieniła się w stos liści,
który został rozrzucony na wszystkie strony. Ella wróciła spojrzeniem na
kobietę. – Macie go znaleźć! Natychmiast! – krzyknęła, a jej głos był słyszalny
w promieniu kilkuset stóp. – Ty też Elyse! Wiem, że mnie słyszysz! Do zmroku
macie czas, a jeśli go nie znajdziecie, jedna z was za to zapłaci! – dodała, po
czym rozpłynęła się w chmurze fioletowego dymu.
Kto mógł porwać dziecko i dlaczego mógł to zrobić? Takie pytanie
zadawała sobie Elyse, wędrując po lesie w poszukiwaniu śladów. Zdała sobie
sprawę, że sprawcami tego porwania mogą być rodzice chłopca, dlatego też młoda
czarownica postanowiła pojawić się na Mrocznej Fali.
W tym czasie, Killian oraz Sophia znajdowali się na pokładzie statku.
Mężczyzna pocieszał ukochaną i obiecywał jej, że wyruszy na poszukiwania ich
syna. Gdy tylko puścił rudowłosą, obok nich zjawiła się Elyse.
- Oddajcie go – odparła władczym tonem. – Nie mam zamiaru długo
czekać.
Kapitan wyciągnął zza pasa szablę i wycelował nią w czarownicę.
Zdziwił się, gdy dziewczyna oznajmiła mu, że szuka dziecka, którego oni przy
sobie nie mieli.
- O czym ty mówisz? Zabraliście go nam! – ostrze zbliżyło się do szyi
agresorki, lecz ta zareagowała tylko śmiechem. – Z czego się śmiejesz, wiedźmo?
- Nie możesz mnie zabić, więc zabierz tą zabawkę – posłała mu ciepły
uśmiech, po czym przerzuciła wzrok na Sophię. – Przyszłam tu po Waszego syna.
Wiem, że go macie. Nie ukryjecie nic przede mną.
- Nie mamy go – oznajmiła korsarka. – Dlaczego nam to robicie?
Dlaczego jesteś z nimi w zmowie? Jesteś dużo młodsza od nich – rudowłosą bardzo
interesowało to, dlaczego Elyse współpracuje z wiedźmami. Nie pasowała do nich.
Wyglądała dużo przyjaźniej od nich, a ton jej głosu podczas gróźb był nieco
sztuczny.
Elyse nie miała ochoty odpowiadać, ale prawdą było, że nie pasowała do
Elli oraz Girelli. Zamknęła oczy i przypomniała sobie o dniu, gdy o nich
usłyszała.
********2 lata wcześniej*******
Wiele czasu spędziła na błąkaniu się po kontynencie. Była w Nordmarze,
Myrthanie, a na sam koniec zawędrowała do Varantu. Przez cały ten okres szukała
tego, co zostało jej odebrane – szczęścia.
Podczas jednego z postojów w pewnej oazie, Elyse mogła być świadkiem
spotkania jakiegoś koczownika oraz czarnowłosej dziewczyny. Zaczaiła się w
zaroślach i uważnie przyglądała się temu co widziała.
- Amurze, tylko tyle wiem. Wiesz, jak ciężko jest się tam włamać –
odparła nieznajoma, która stała tyłem do Elyse. Po głosie można było poznać, że
ma mniej niż dwadzieścia lat. – Musisz radzić sobie sam.
- Obiecałaś, że mi pomożesz. Nie próbuj łamać danego słowa – mężczyzna
podniósł głos i zaczął wymachiwać rękoma. – Muszę go zdobyć, choćby nie wiem
co!
- To ja Ci nie pomogę – dziewczyna rozłożyła ręce na boki, wskazując
swoją bezradność. – Nie tym razem.
- Musi być jakiś sposób! – założył ręce na tył głowy i zaczął
rozmyślać nad tym, co robić dalej. Cięgle wpatrywał się w znajomą, jakby
próbował odczytać coś na jej twarzy. Widać udało mu się to, gdyż poznał, że
dziewczyna coś przed nim ukrywa. – No dalej! Powiedz to, Nikki. Przecież
pomogłem Ci, kiedy nikt inny nie chciał.
- Chodzą plotki – odparła niepewnie. – Plotki o kobiecie, która
potrafi spełnić nawet najbardziej bezbożne życzenie. Kobieta ta potrafi zrobić
co tylko zechcesz.
- Kim jest ta kobieta i gdzie ją znajdę?
- Na imię jej Girelia i podobno zamieszkuje Arganię – wyjaśniła.
Elyse uśmiechnęła się do siebie. Może to właśnie kobieta, o której
wspomniała nieznajoma, będzie w stanie pomóc jej w odnalezieniu tego, czego
szuka. W tym momencie, młoda czarownica postanowiła o zaprzestaniu poszukiwań
na pustyni i obrała zupełnie nowy kierunek – Wyspy Południowe.
***************************
- Nie twój interes! – wyrzuciła z siebie Elyse, gdy Sophia zapytała ją
o cel porwania. – Jeśli mnie oszukaliście i macie dziecko na pokładzie,
pożałujecie tego. Lepiej nie wypływajcie na morze – zagroziła im, poczym
zamieniła się w kupkę piasku, która powędrowała w stronę burty, wpadając
następnie do morza.
- To koniec, Killian – powiedziała głośno rudowłosa. Miała zaciśnięte
pięści, a w jej oczach widać było tylko jedno – pragnienie zemsty. Kapitan po
raz pierwszy widział swoją ukochaną w takim stanie. – Mam tego dość. Znajdziemy
naszego syna, choćbym miała zginąć. Te trzy baby pożałują, że stanęły nam na
drodze! A jeśli mi się nie uda, każdy kto stanie na tym statku, będzie cierpiał
jeszcze gorzej ode mnie! – wykrzyknęła i zniknęła za drzwiami prowadzącymi pod
pokład.
Powrót Elyse do chaty Girelii nie był łatwy. Dziewczyna obawiała się
kary, jaką przygotowała dla nich Ella. Nic nie mogło być gorszego od złości
kobiety, o czym będą mogły się wkrótce przekonać.
Nie miała też pojęcia, czy może Girelii udało się odzyskać dziecko,
lecz gdy zobaczyła obie wiedźmy pod chatą, serce jej stanęło.
- I co nie masz go? – rzuciła Ella, podpierając dłonie na biodrach.
- Piraci chyba go nie mają. Byli zdziwieni, gdy o niego zapytałam –
odparła cicho dziewczyna, zbliżając się do dwójki.
- Jak się to właściwie stało? Nie widziałaś ich, Girelio?
- No widzisz… - zaczęła niepewnie. Kobieta coś ukrywała. Nie chciała
wyjawić prawdy, lecz w końcu musiała tego dokonać. – Chyba na chwilę się
zdrzemnęłam.
- Co?! – wykrzyczała i wyciągnęła dłoń w jej stronę. Niewidzialna siła
chwyciła Girelię za szyję i uniosła ją do góry. – Jak mogłaś?! Dzięki niemu
byłybyśmy naprawdę potężne!
- Prze…pra…szam… – wydusiła, łapiąc się za gardło. Nie mogła zginąć.
Nie z ręki Elli.
- Na nic mi twoje przeprosiny. Elyse! – zwróciła się do dziewczyny,
wystawiając do niej drugą rękę. – Podaj mi muszlę.
- Ale… - Elyse nie zdążyła nic powiedzieć, bo Ella sama odebrała jej
znalezisko, teleportując je do swojej dłoni. – Wybierzemy się teraz na małą
wycieczkę, koleżanko – rzuciła do Girelii, po czym cała trójka rozpłynęła się w
chmurze fioletowego dymu.
Pojawiły się na klifie, nad brzegiem morza. Ella nadal trzymała
Girelię nad ziemią, jednak tuż po przeniesieniu, przeniosła ją trochę nad wodę.
- Liczę, że lubisz pływać – uśmiechnęła się do niej złośliwie. –
Właściwie to nie masz wyboru, bo będziesz to robiła do końca swego nędznego
życia! – uniosła muszę do góry, po czym sprawiła, że ta zaczęła świecić jasnym
światłem.
Blask ten zaczął przechodzić na Girelię, do czasu, aż nie pokrył jej
całej. Gdy to nastąpiło, Ella zwolniła zaklęcie, a Girelia zaczęła spadać do
wody. Kiedy usłyszały plus, wychyliły się i sprawdziły, co się dzieje. Z
początku, nie było żadnych oznak życia czarownicy, jednak w ciągu kilku sekund,
z wody wyłoniła się macka. Potem kolejna i kolejna, aż Girelia nie wyłoniła się
w całej okazałości. Była to ogromna ośmiornica.
- Ma teraz nauczkę – powiedziała tryumfalnie Ella. – Teraz może sobie
spać – machnęła dłonią i rozpłynęła się w powietrzu.
W tym samym czasie, w Thorniarze, jeden z mężczyzn, którzy wdarli się
do chaty czarownicy, szedł zatłoczoną uliczką, niosąc na dłoniach dziecko.
Chłopiec owinięty był cały w kocyk, na którym wyhaftowane było jego imię.
Mężczyzna przyspieszył kroku i skręcił w jedną z alejek, w której nie było już
tylu ludzi. Po kilkunastu minutach takiego spaceru, dotarli na miejsce.
Mężczyzna zbliżył się do dwupiętrowego budynku, przyglądając się szyldowi.
„Sierociniec” – mówił napis.
- Nie możemy Cię im oddać – szepnął do malucha i położył go pod
drzwiami. – Tak będzie lepiej dla Ciebie – uśmiechnął się, zapukał do drzwi i
szybko ulotnił się z miejsca.
********9 lat później*******
Zaczął padać deszcz. Lasem biegła brązowowłosa kobieta w zielonej
sukni. Uciekała przed czymś lub przed kimś. Jak na kogoś kto biegnie boso po
podłożu pełnym kamieni, patyków i szyszek, poruszała się bardzo szybko. W dłoni
natomiast coś trzymała. Mocno. Tak, aby tego nie stracić. Co chwila oglądała
się za siebie, by sprawdzić, czy jest bezpieczna. W końcu udało jej się dotrzeć
na piaszczystą plażę.
- Musimy się spieszyć, Girelio – odparła cicho, wpatrując się w to, co
trzymała w dłoni. Była to muszla. Elyse obróciła się w stronę lasu, z którego
wybiegła, po czym spojrzała na morze i przyłożyła muszlę do ust. – Nie mogę
stracić tej szansy. Girelio, musisz zrobić coś jeszcze. Tak jak kilka lat temu
zniszczyłaś statek Sophii, teraz musisz…
- Mam dość tych zabaw, słońce – za jej plecami pojawiła się nagle
Ella. – Oddawaj muszlę.
- Nie! Muszę odnaleźć… - Elyse odwróciła się i przycisnęła przedmiot
do piersi.
- Zapomnij o niej. To niemożliwe – starsza czarownica spojrzała na
muszlę, która w ciągu chwili, znalazła się w jej dłoni. – Jestem przecież
potężniejsza od Ciebie. Nigdy ze mną nie wygrasz.
- Wcale nie! Ja się taka urodziłam, ty nauczyłaś się tego – wyciągnęła
dłoń, by uderzyć Ellę jakimś zaklęciem. – To ja jestem potężniejsza!
- O to mi chodziło – kobieta uśmiechnęła się tajemniczo i wyciągnęła z
kieszeni klejnot w kształcie łzy o ciemnym zabarwieniu. Kamień zaczął świecić,
a dłonie Elyse zaczęły zmieniać się w wodę, która była wchłaniana do kryształu.
- Co mi robisz? – zapytała przestraszona, gdy coraz większa część jej
ciała zaczęła zmieniać się w wodę.
- Widzisz, kochana, tak jak powiedziałaś: urodziłaś się ze swoją mocą,
co czyni Cię znacznie potężniejszą ode mnie. Ten kryształ potrzebuje źródła
zasilania, a ty nadasz się do tego idealnie.
- Uwolnię się, a wtedy Cię zniszczę!
Ella zaśmiała się głośno i dalej przyglądała się jak moc klejnotu
wchłania czarownicę.
- Tylko wody pewnego źródełka mogą Cię stamtąd wydostać. Nie
znajdziesz go. Żegnaj, Elyse.
Kobieta została już zamieniona w całości w wodę i praktycznie
pochłonięta przez kamień.
- Aleen! – zdążyła wykrzyczeć, zanim zniknęła. Czyżby wołała kogoś?
Może chciała sprowadzić pomoc?
Ella spojrzała na kryształ, w którym dostrzegła jasny promyk. Była to
Elyse. Jej moc pozwoliła na naładowanie kamienia, co pozwoliło Elli rozpocząć
przygotowania do użycia go do swoich celów. Co też ona mogła wymyślić?
********Czasy obecne*******
Sophia cały czas miała w głowie słowa Belli. O tym, jak mówi jej o
synu. Nie miała pojęcia czy żyje i gdzie żyje. Nie sądziła, że po tylu latach
dowie się o jego istnieniu. Zdążyła już o nim zapomnieć.
Szła przed siebie uliczkami Thorniary, wpatrując się w kartkę, którą
dała jej Bella. Wystarczyło, że uda się pod ten adres, a znajdzie syna, którego
straciła siedemnaście lat temu. Chyba nadal nie wierzyła w to. Nie sądziła, że
dzieje się to naprawdę, że odzyska swojego Collina.
Była już na miejscu. Budynek znajdujący się przed nią może i nie
należał do najpiękniejszych, ale przynajmniej wyglądał solidnie i nie groziło
mu zawalenie przy pierwszej, lepszej wichurze. Zamieszkiwało go kilka lub
kilkanaście rodzin. Sophia weszła do środka i ruszyła korytarzem w stronę
schodów. Po drodze minęła dzieci bawiące się lalkami, grupę nastolatków
popijających jakiś alkohol oraz staruszkę, która dokarmiała koty. Dalej udała
się schodami na drugie piętro, a potem aż do końca kolejnego korytarza. Tam
musiała znaleźć drzwi z numerem „17”.
Zbliżyła się do nich. Wzięła głęboki oddech i zapukała. Drzwi otworzył
jej młody chłopak o rudych włosach. To był on. Po tylu latach, w końcu udało
jej się go znaleźć.
- Słucham? – zapytał, wpatrując się w swoją matkę. – Mogę jakoś pani
pomóc?
- Yyyy… Ja… Szukam Collina. Chciałabym z nim porozmawiać – wydusiła z
siebie. Była tak podekscytowana, że nie wiedziała jak ma z nim rozmawiać. Zwróciła
uwagę na jego łańcuszek z wisiorkiem w kształcie żonkila. Należał do jej matki,
a ona podarowała mu go w dniu jego narodzin. Sama miała identyczny kwiat w
formie broszki, przypiętej do kapelusza.
- To ja. Słucham?
- Możemy porozmawiać w środku? – zapytała, zdejmując swój kapelusz. –
Słyszałam trochę o Tobie i wiem, że szukasz informacji o swoich rodzicach.
- Skąd pani to wie? – chłopak wpuścił kobietę do środka, po czym
zamknął za nią drzwi. – Kto pani to powiedział?
- Bella. Myślę, że wiesz o kogo chodzi – uśmiechnęła się do niego
delikatnie, na co chłopak przytaknął.
- A więc co pani o nich wie? – zapytał, wskazując jej miejsce przy
stoliku.
Sophia mogła się rozejrzeć po mieszkaniu. Był to tylko jeden pokój, w
dodatku zagracony jakimiś śmieciami. W drugiej części pomieszczenia siedziała
młoda dziewczyna, do której rudowłosa skinęła głową.
- Widzisz… - położyła kapelusz tak, by broszka była widoczna dla
chłopaka. – Znałam twojego ojca.
- Znałaś? To znaczy, że on nie żyje? – Collin spojrzał na broszkę i
wyciągnął dłoń w jej stronę. – Mam identyczny kwiat na łańcuszku. Mój ojciec Ci
go dał?
- Znałam i to bardzo dobrze – odpowiedziała Sophia, po czym widząc
zainteresowanie syna broszką, odpięła ją i podała mu. – Zmarł dawno temu, a ten
kwiat otrzymałam nie od twojego ojca, ale od mojej matki. Ten wisiorek dostałeś
ode mnie tuż po twoich narodzinach.
- Jak to? Byłaś przy tym, jak przyszedłem na świat? – chłopak dopiero
teraz zdał sobie sprawę, że jest bardzo podobny do swojej rozmówczyni. Też był
rudy, miał identyczne oczy i odcień skóry. – Czy ty jesteś…?
- Twoją matką – dokończyła za niego. – Tak, Collin. Szukałam Cię przez
te wszystkie lata.
- Ale jak to? – był zszokowany całą tą sytuacją. Nie sądził, że matka,
której poszukiwał sama do niego przyjdzie. – Myślałem, że mnie porzuciliście.
- To kłamstwo. Zostałeś porwany przez czarownice kilka dni po tym jak
się urodziłeś – wyjaśniła synowi. – Szukaliśmy Cię u nich, ale one przyznały,
że ktoś Cię im odebrał. Razem z Twoim ojcem, szukaliśmy sposobu, żeby do Ciebie
dotrzeć. Niestety zawsze ponosiliśmy klęskę.
Sophia nie płakała od momentu stracenia syna. Dopiero odzyskanie go
spowodowało, że po tylu latach rozpłakała się ponownie. Chłopak dotknął jej
dłoni i uśmiechnął się do niej.
- Nie płacz – uspokoił ją swoim ciepłym głosem. - Wyobrażam sobie, co
możesz czuć. Mogę wiedzieć, czym się zajmujesz?
- Posiadam statek. Podróżuję po morzach, łapiąc się każdej roboty –
wyjawiła mu prawdę. Nie mogła przecież okłamać swojego syna.
- Super! Zawsze chciałem popływać statkiem! – wykrzyknął, wyrażając
swój entuzjazm.
- Masz ochotę się zabrać? Popływamy i poznamy się lepiej, jeśli tego
chcesz – zaproponowała mu wspólną wycieczkę, po ty by być teraz zawsze przy
nim. Nie chciała go stracić ponownie.
- Oczywiście, że chcę. Czy moja przyjaciółka może płynąć z nami,
proszę pa…? – wskazał na dziewczynę siedzącą w drugiej części pomieszczenia.
- Sophia – rzuciła, podnosząc się od stołu i wkładając na głowę
kapelusz. – Możesz mi mówić po imieniu, bo raczej oboje byśmy dziwnie się czuli
słysząc „mamo”. Nie ma problemu. Twoi przyjaciele są moimi przyjaciółmi.
- Dziękuję… Sophio – chłopak uśmiechnął się i zaczął pakować swoje
rzeczy. Tak samo zaczęła robić dziewczyna.
- Przybądźcie do portu. Pytajcie o mnie, a szybko odnajdziecie mój statek
– pożegnała ich i opuściła mieszkanie.
Była szczęśliwa jak nigdy. Bella miała rację. Dzięki niej odzyskała
swoje szczęście, którego nigdy by nie dostąpiła gdyby nie ona. Wracając na
statek, Sophia przyrzekła sobie jedną rzecz – odwdzięczy się dziewczynie. Była
jej to winna.
- Dziękuję Ci, Bello – powiedziała do siebie. – Następnym razem to ja
pomogę Tobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz