wtorek, 29 grudnia 2015

Zagubione Fragmenty: VIII. "Prawda o korsarce"



*****************17 lat temu*******************
Port, w którym zacumowała Mroczna Fala był pierwszym miejscem, do którego zawitała załoga statku od ponad trzech tygodni. Właśnie wracali z kolejnej udanej wyprawy, wzbogaceni o złoto, stare księgi, klejnoty czy drobne kosztowności. Kapitan statku – Killian – wyszedł właśnie na pokład, by rozprostować wszystkie kości po całej nocy. To był już drugi dzień spędzony w porcie w Setariff. Mężczyzna zaczął przechadzać się między dziobem a rufą, do momentu aż do jego uszu doszło wykrzykiwane jego imię.
- Kapitanie! Killian! – wrzeszczał wysoki i umięśniony pirat o imieniu Jones. Biegł on po molo, wymachując rękoma na wszystkie strony.
- Uspokój się. Jest wcześnie. Czemu tak wrzeszczysz? Pożar czy ktoś umiera? – Killian złapał się za głowę, jakby bolała go od krzyków i chwycił za butelkę rumu, z której wziął kilka łyków trunku.
- Nie, już się zaczęło! – oznajmił i machnął ręką na kapitana, by ten udał się za nim.
Killian dokładnie wiedział o co chodzi. Rzucił butelkę na pokład, która roztrzaskała się na kilkanaście kawałków i rzucił się biegiem za swym najwierniejszym przyjacielem.
Po kilku minutach wymijania tragarzy w porcie, ludzi na ryneczku, czy strażników patrolujących miasto, udało im się dotrzeć do piętrowego budynku o białych ścianach i niebieskich drzwiach. Kapitan wszedł do środka jako pierwszy i spojrzał na krótko ściętą kobietę o blond włosach, ubraną w biały fartuch poplamiony krwią.
- Gratuluję, Killian – odparła i wskazała na drzwi po jego lewej stronie.
Mężczyzna uchylił je i zobaczył leżącą w łóżku Sophię, która trzymała na rękach jakieś zawiniątko. Na jego widok uśmiechnęła się i wskazała na krzesło stojące obok. Killian zbliżył się i usiadł na nim, wpatrując się w dziecko.
- Czy to…?
- Chłopiec – odparła Sophia i pocałowała nowonarodzonego w czoło. – Szkoda, że mój ojciec tego nie dożył. Tak bardzo pragnął ujrzeć wnuka.
- Pomścimy go, jednak to on jest teraz tu najważniejszy – wskazał na swojego syna i złapał go za rączkę. – Kocham Cię – rzucił nagle i zamknął usta ukochanej swoimi.
Dziewczyna uśmiechnęła się. To był jej najszczęśliwszy dzień jaki przeżyła. Odwzajemniła pocałunek i spojrzała mężczyźnie prosto w oczy.
- Musimy wybrać mu imię – oznajmiła. – Przez całą ciąże byliśmy zajęci wyprawami, a nie wymyślaniem imion.
- Mam już jedno i będzie dla niego idealne – uśmiechnął się i spojrzał na chłopca. – Collin.
 
Gdy minęły trzy dni od narodzin syna piratów, Sophia i Killian musieli wrócić już na statek. Byli tego dnia szczęśliwi jak nigdy. Kapitan Mrocznej Fali poprosił Jonesa, by ten wcześniej przyszedł po wszystkie rzeczy, a on wraz ze swoją ukochaną będzie mógł spokojnie wrócić na statek.
Specjalnie wybrał drogę brzegiem morza, z dala od domostw i jakichkolwiek ludzi. Chciał być tylko z Sophią i swoim synem. Objął dziewczynę i razem wpatrywali się w zachodzące Słońce, znikające za widnokręgiem.
- Będziemy musieli trochę ograniczyć nasze podboje – odparła, po pewnym czasie Sophia. – Przynajmniej do czasu, kiedy mały podrośnie.
- O to się nie martw. Już się wami zajmę – posłał im uroczy uśmiech, po czym spojrzał na drzewa i krzewy, znajdujące się po ich prawej stronie.
Coś wśród nich poruszyło się. Killian puścił ukochaną i złapał za swój miecz. Może to tylko jakiś dzieciak albo zwierzę, jednak mężczyzna miał złe przeczucie. Pomiędzy drzewami mignęła mu damska sylwetka.
- Nie ruszaj się – szepnął do rudowłosej, zatrzymując ją dłonią, po czym zrobił kilka kroków naprzód. – Wyłaź stamtąd! – krzyknął. W odpowiedzi otrzymał damski śmiech.
- Jesteś bardzo spostrzegawczy, chłopcze. Zupełnie jak ojciec – zza zarośli wyłoniła się kobieta około czterdziestki. Miała rude włosy, upięte w kok, a w dłoni dzierżyła laskę z osadzonym klejnotem na jej końcu. – Wybraliście się na spacer, co?
- Nie twoja sprawa, Girelia! – wysyczała Sophia, widząc czarownicę. – Idź dalej zbierać zioła.
- Jakaś ty wredna. Widać kolor włosów zobowiązuje – zaśmiała się i podeszła do Killiana. – Słyszałam cudowną nowinę. Gratuluję. Jak się czujesz jako tatuś?
- Świetnie, ale nic Ci do tego – rzucił i wyciągnął broń, którą skierował w jej kierunku. – Zbliż się do nich choćby o krok, a zabiję Cię. Uwierz mi, jestem do tego zdolny.
Girelia pokręciła tylko przecząco głową i ruszyła dalej, idąc w stronę Sophii i małego chłopca. Killian wiedział, że wiedźma coś knuje i nie mógł pozwolić, by zbliżyła się do nich jeszcze bardziej. Gdy czarownica przechodziła obok niego, złapał ją za ramię i przystawił jej ostrze do szyi. Kobieta wyglądała, jakby wcale się tym nie przejmowała. Nie opierała się mu.
- Mówiłem Ci. Nie zadzieraj z nami. Masz ochotę coś jeszcze powiedzieć? – zapytał, przyciskając ostrze jeszcze bardziej.
- Nie jestem tu sama, głupcze – powiedziała i zaczęła się głośno śmiać.
Killian rozejrzał się wkoło, ale nikogo nie widział. Możliwe było, że ktoś ukrył się za krzakami, ale ujawniłby się już. Doszedł do wniosku, że kobieta go okłamała, jednak szybko zmienił zdanie, gdy tylko spojrzał na to co dzieje się z Sophią. Dziewczyna zaczęła zapadać się pod ziemię, jakby znalazła się na ruchomych piaskach.
- Killian! – krzyknęła wzywając pomoc.
- Nie uratujesz jej – odezwał się kolejny głos, tym razem obcy dla kapitana. Z wody wyłoniła się kobieta, niewiele starsza od Sophii. Była ubrana w prostą zieloną suknię, a jej długi warkocz kasztanowych włosów opadał na jej lewe ramię. Zbliżyła się do dziewczyny trzymającej dziecko i zatrzymała czar, który użyła na piskach. Korsarka została wciągnięta w ziemię aż do kolan.
- A ty kim jesteś? – zapytał Killian, wpatrując się w nieznajomą postać. – Widzę, że sprowadziłaś sobie uczennicę, wiedźmo – szepnął do ucha Girelii.
- Elyse, jeśli Cię to interesuje – odparła dziewczyna i spojrzała na Collina. – Jaki cudowny malec. Z chęcią bym się z nim pobawiła. Mogę? – uśmiechnęła się do Sophii, lecz ta odwróciła od niej twarz, zasłaniając dziecko.
- Spróbuj ich tknąć, a Girelia straci głowę! – zagroził młodej czarownicy. Był gotów to zrobić. Jedno przesunięcie ostrza i miałby już ją z głowy.
- Jeśli Girelia straci głowę, Elyse zmiażdży twojej ukochanej kości – był to kolejny nieznajomy głos. Kobieta, która go wydała, wyszła zza drzew i ruszyła w stronę zebranych. Ubrana była w długą fioletową suknię z dobrego materiału. Widać było, że nie należała do najbiedniejszych. Blond włosy upięte miała w kok, a jej szyję zdobił łańcuszek z kilkoma kolorowymi kamyczkami. Widząc zaskoczenie Killiana i Sophii, postanowiła, że się przedstawi. – Jestem Ella. Nie jesteśmy tu z byle powodu. Od dawna Was obserwowałyśmy i mamy w tym cel.
- Jaki? – odezwała się młoda korsarka. Dziecko, które trzymała zaczęło płakać, więc postanowiła je trochę pokołysać, by uciszyło się trochę.
- Jego – Ella wskazała na dziecko i uśmiechnęła się tajemniczo.
- Nie oddamy Wam go! – odpowiedział Killian. – Nie zadzierajcie ze mną! Po co w ogóle jest wam dziecko? Urodźcie sobie własne.
- Widzisz, piracie – Ella podeszła do niego i Girelii i zaczęła ich okrążać. – Udało nam się dotrzeć do pewnego, wyjątkowego skarbu. Jednak mamy problem z otwarciem skrzyni, a jedyną osobą, która może to zrobić jest Wasz syn.
- Collin? Przecież on ma dopiero trzy dni! – Sophia przytuliła go jeszcze bardziej.
- Pozwól, że Ci wyjaśnię, kochana – posłała jej przyjazny, matczyny uśmiech. – Twój prapraprapradziadek żeglował kiedyś po wszystkich morzach. Był znanym piratem, z czym wiąże się to, że zebrał mnóstwo skarbów. Większość została już odnaleziona, a jeden z nich mamy my. Skrzynia, a w niej coś potężnego. Na nasze nieszczęście rzucił na nią magiczne zaklęcie, które złamać może tylko pewien rytuał, do którego potrzebna jest krew kogoś niewinnego i czystego z jego rodu – Ella zatrzymała wzrok na Killianie, przyciskającym swój miecz do szyi Girelii. – Wy się nie nadajecie, ale on tak.
- Nie możesz! Jeśli go nam odbierzesz, zginiesz! – wykrzyczał kapitan, lecz czarownica nie chciała go słuchać.
Ella zbliżyła się do Sophii i wyrwała z jej rąk dziecko. Uśmiechnęła się do niego przyglądając się jego twarzy.
- Taki czysty, taki niewinny i tylko… Nasz – podniosła wzrok i spojrzała na Elyse i Girelię. Kiwnęła do nich głową. W przeciągu kilku chwil, cała trójka z dzieckiem rozpłynęła się w powietrzu.
Killian podbiegł do Sophii, która krzyczała i próbowała wydostać się z ziemi. Mężczyzna zaczął ją odkopywać.
- Musimy go odzyskać! Nie mogę go stracić, rozumiesz?! Nie mogę! – wykrzyknęła, a z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Nie spodziewała się, że ktoś tak dotkliwie będzie w stanie ją zranić.
- Nie bój się, kochana. Znajdę go, a jeśli już to zrobię… - pomógł ukochanej wyjść z dołu i spojrzał na zachodzące słońce. – Nabiję głowy tych czarownic na pale!
Obok niedużej chatki, znajdującej się w gęstym lesie, pojawiła się nagle zielona mgła. Kiedy zdążyła już opaść, na światło dzienne wyłoniły się trzy postacie: Ella, trzymająca na rękach małego chłopca, Girelia, dzierżąca swój kostur, oraz Elyse – najmłodsza i najpiękniejsza z nich.
Ta ostatnia weszła do chaty i wyszła z niej po paru sekundach, trzymając w dłoni jakąś księgę. Położyła ją na kamiennym postumencie, tuż obok dużego, żeliwnego kotła. Otworzyła ją na odpowiedniej stronie i wróciła do chatki.
W tym czasie, Girelia nabrała wody do wiadra i wlała ją do kotła. Robiła tak, aż wypełniła go po brzegi.
- Rozpocznę już dziś – odparła, stając przy postumencie. – Jutro rano dodamy ostatni składnik i otworzymy tą przeklętą skrzynię.
Ella kiwnęła głową i spojrzała na małego Collina. Zaczęła kołysać ramionami i śpiewać kołysankę, by dziecko jak najszybciej zasnęło. Przyglądała się, od czasu do czasu, Girelii, która rzucała jakieś zioła i dziwne przedmioty do kotła.
Gdy tylko mały zasnął, kobieta zaniosła go do chatki i odłożyła go do specjalnie uszykowanego kojca. Widząc Elyse, przeglądającą półkę z pergaminami podeszła i spojrzała na to, co trzymała w dłoniach.
- Opracowałam to zaklęcie – odparła i wzięła głęboki wdech. – Jest bardzo niebezpieczne.
- „Przywiązanie” – przeczytała młoda czarownica, prowadząc palcem po kolejnych literach na papierze. – Do czego dokładnie służy?
- Łączy Cię trwale z innym zaklęciem. Będzie wtedy ono trudniejsze do złamania – wyjaśniła jej, po czym odwróciła się do niej plecami i zaczęła iść w stronę wyjścia. – Możesz je sobie wziąć, ale zalecam ostrożność. Gdy się go użyje, cofnąć je można tylko w jeden sposób – zatrzymała się i obróciła, wpatrując się prosto w oczy dziewczyny. – Zabijając tego, kto je rzucił – dodała i opuściła chatę.
Girelia kończyła już przygotowywanie rytuału, gdy podeszła do niej Ella. Kobieta przyjrzała się dokładnie zielono-fioletowej miksturze, która wypełniała teraz kocioł.
- Pamiętasz, że Elyse płynie dziś na poszukiwania muszli? – zapytała, opierając swoje dłonie na biodrach.
- Mhm… Więc pewnie sama zostanę z dzieckiem, co? – odwróciła się od księgi i oparła o postument, przyglądając się przyjaciółce.
- Oczywiście. Muszę wracać do męża i dzieci, więc Ci nie pomogę, ale rano przybędę byśmy mogły wszystko dokończyć – powiedziawszy to, skinęła delikatnie dłonią i zniknęła w fioletowym dymie.
Noc była spokojna. Nawet bardzo. Było tak cicho, że Girelia postanowiła zrobić sobie krótką drzemkę, co przerodziło się następnie w dość głęboki sen. Nic nie mogło jej obudzić, no chyba żeby ktoś bardzo się o to postarał. To była jej słabość – sen. Girelia uwielbiała spać i, gdyby mogła, spałaby cały dzień.
Jednak tej nocy wydarzyło się coś, przez co będzie bardzo żałowała, że usnęła. Nie była w stanie usłyszeć jak ktoś wchodzi do środka chaty.
- Myślisz, że dużo tego ma? – odezwał się niski, męski głos.
- To wiedźma. One zawsze mają jakieś dziwne, cenne przedmioty – odpowiedział mu szorstko drugi, męski głos. – Bądź lepiej cicho!
Mężczyźni podeszli do kufra, stojącego przy ścianie i zaczęli wyciągać z niego jakieś przedmioty, które następnie pakowali do worka. Widać było, że znali się na swoim fachu, bo byli cicho jak mysz pod miotłą. Przestraszyło ich tylko głośne chrapnięcie, mimo to czarownica nie obudziła się.
Gdy obaj zbliżyli się do dużej szafy, usłyszeli cichy płacz dziecka. Nie sądzili, że w takiej chacie znajdą małe dziecko. Starszy mężczyzna otworzył szafę i zauważył kilka cennych, przedmiotów. Byłaby szkoda, gdyby musieli je zostawić.
- Brian, zabierz to dziecko na zewnątrz. Lepiej, żeby się nie obudziła, gdy czyścimy jej chatę – rozkazał swojemu pomagierowi, co ten spełnił jak najszybciej.
Wziął chłopca na ręce i opuścił z nim chatę. Czekał tak kilka minut, aż jego kompan pojawił w drzwiach. Kręcił się w kółko po podwórku, przyglądając się temu, co czarownica ma na zewnątrz.
- Skończone! Możesz je zostawić – rzucił, wychodząc na podwórko. – Widzę, że dobrze radzisz sobie z dziećmi. A chciałem do tego zadania zabrać Nikki – zaśmiał się i ruszył tam, gdzie zostawili konie.
Gdy młodszy mężczyzna, skierował się do chaty, do ich uszu doszło ciche śpiewanie. Zdziwiło ich, że słyszą coś takiego o tej porze w środku lasu. Oboje odwrócili się w kierunku, skąd nadchodziły te dźwięki i ujrzeli cień postaci, którą okrążały świetliki. Była za daleko by ich zauważyć.
- Co robimy, Victorze? Nie zdążę zostawić tam dziecka! – Brian nie wiedział co robić. Był zdenerwowany.
- Zabieramy go! Nie mamy czasu! Jego też jakoś sprzedamy… – odezwał się i zniknęli razem w zaroślach.
Minęła noc, a zaraz po świcie, przy chacie Girelii pojawiła się Ella. Nie spodobało jej się to co zobaczyła od razu po przybyciu. Czuła, że coś złego się stało. Jej starsza znajoma siedziała na schodach swojego domu i wpatrywała się, bez żadnych emocji, w piasek. Tuż obok niej stała Elyse, która najwyraźniej chciała ją pocieszyć. Widząc Ellę, Girelia podniosła się i zaczęła zbliżać się do przyjaciółki.
- Wyjaśnię Ci wszystko, tylko się nie denerwuj – zaczęła.
- Co u licha się stało?! Mów! – rzuciła ostro matka Belli i zmierzyła wzrokiem obie czarownice.
- Chłopiec zniknął… - wyznała, po czym zakryła się dłońmi, by nie widzieć reakcji Elli.
- Co?! – kobieta aż poczerwieniała. Przeniosła wzrok z Girelii na Elyse. Gdy chciała ją chwycić za suknię, dziewczyna zamieniła się w stos liści, który został rozrzucony na wszystkie strony. Ella wróciła spojrzeniem na kobietę. – Macie go znaleźć! Natychmiast! – krzyknęła, a jej głos był słyszalny w promieniu kilkuset stóp. – Ty też Elyse! Wiem, że mnie słyszysz! Do zmroku macie czas, a jeśli go nie znajdziecie, jedna z was za to zapłaci! – dodała, po czym rozpłynęła się w chmurze fioletowego dymu.
Kto mógł porwać dziecko i dlaczego mógł to zrobić? Takie pytanie zadawała sobie Elyse, wędrując po lesie w poszukiwaniu śladów. Zdała sobie sprawę, że sprawcami tego porwania mogą być rodzice chłopca, dlatego też młoda czarownica postanowiła pojawić się na Mrocznej Fali.
W tym czasie, Killian oraz Sophia znajdowali się na pokładzie statku. Mężczyzna pocieszał ukochaną i obiecywał jej, że wyruszy na poszukiwania ich syna. Gdy tylko puścił rudowłosą, obok nich zjawiła się Elyse.
- Oddajcie go – odparła władczym tonem. – Nie mam zamiaru długo czekać.
Kapitan wyciągnął zza pasa szablę i wycelował nią w czarownicę. Zdziwił się, gdy dziewczyna oznajmiła mu, że szuka dziecka, którego oni przy sobie nie mieli.
- O czym ty mówisz? Zabraliście go nam! – ostrze zbliżyło się do szyi agresorki, lecz ta zareagowała tylko śmiechem. – Z czego się śmiejesz, wiedźmo?
- Nie możesz mnie zabić, więc zabierz tą zabawkę – posłała mu ciepły uśmiech, po czym przerzuciła wzrok na Sophię. – Przyszłam tu po Waszego syna. Wiem, że go macie. Nie ukryjecie nic przede mną.
- Nie mamy go – oznajmiła korsarka. – Dlaczego nam to robicie? Dlaczego jesteś z nimi w zmowie? Jesteś dużo młodsza od nich – rudowłosą bardzo interesowało to, dlaczego Elyse współpracuje z wiedźmami. Nie pasowała do nich. Wyglądała dużo przyjaźniej od nich, a ton jej głosu podczas gróźb był nieco sztuczny.
Elyse nie miała ochoty odpowiadać, ale prawdą było, że nie pasowała do Elli oraz Girelli. Zamknęła oczy i przypomniała sobie o dniu, gdy o nich usłyszała.
********2 lata wcześniej*******
Wiele czasu spędziła na błąkaniu się po kontynencie. Była w Nordmarze, Myrthanie, a na sam koniec zawędrowała do Varantu. Przez cały ten okres szukała tego, co zostało jej odebrane – szczęścia.
Podczas jednego z postojów w pewnej oazie, Elyse mogła być świadkiem spotkania jakiegoś koczownika oraz czarnowłosej dziewczyny. Zaczaiła się w zaroślach i uważnie przyglądała się temu co widziała.
- Amurze, tylko tyle wiem. Wiesz, jak ciężko jest się tam włamać – odparła nieznajoma, która stała tyłem do Elyse. Po głosie można było poznać, że ma mniej niż dwadzieścia lat. – Musisz radzić sobie sam.
- Obiecałaś, że mi pomożesz. Nie próbuj łamać danego słowa – mężczyzna podniósł głos i zaczął wymachiwać rękoma. – Muszę go zdobyć, choćby nie wiem co!
- To ja Ci nie pomogę – dziewczyna rozłożyła ręce na boki, wskazując swoją bezradność. – Nie tym razem.
- Musi być jakiś sposób! – założył ręce na tył głowy i zaczął rozmyślać nad tym, co robić dalej. Cięgle wpatrywał się w znajomą, jakby próbował odczytać coś na jej twarzy. Widać udało mu się to, gdyż poznał, że dziewczyna coś przed nim ukrywa. – No dalej! Powiedz to, Nikki. Przecież pomogłem Ci, kiedy nikt inny nie chciał.
- Chodzą plotki – odparła niepewnie. – Plotki o kobiecie, która potrafi spełnić nawet najbardziej bezbożne życzenie. Kobieta ta potrafi zrobić co tylko zechcesz.
- Kim jest ta kobieta i gdzie ją znajdę?
- Na imię jej Girelia i podobno zamieszkuje Arganię – wyjaśniła.
Elyse uśmiechnęła się do siebie. Może to właśnie kobieta, o której wspomniała nieznajoma, będzie w stanie pomóc jej w odnalezieniu tego, czego szuka. W tym momencie, młoda czarownica postanowiła o zaprzestaniu poszukiwań na pustyni i obrała zupełnie nowy kierunek – Wyspy Południowe.
***************************
- Nie twój interes! – wyrzuciła z siebie Elyse, gdy Sophia zapytała ją o cel porwania. – Jeśli mnie oszukaliście i macie dziecko na pokładzie, pożałujecie tego. Lepiej nie wypływajcie na morze – zagroziła im, poczym zamieniła się w kupkę piasku, która powędrowała w stronę burty, wpadając następnie do morza.
- To koniec, Killian – powiedziała głośno rudowłosa. Miała zaciśnięte pięści, a w jej oczach widać było tylko jedno – pragnienie zemsty. Kapitan po raz pierwszy widział swoją ukochaną w takim stanie. – Mam tego dość. Znajdziemy naszego syna, choćbym miała zginąć. Te trzy baby pożałują, że stanęły nam na drodze! A jeśli mi się nie uda, każdy kto stanie na tym statku, będzie cierpiał jeszcze gorzej ode mnie! – wykrzyknęła i zniknęła za drzwiami prowadzącymi pod pokład.
Powrót Elyse do chaty Girelii nie był łatwy. Dziewczyna obawiała się kary, jaką przygotowała dla nich Ella. Nic nie mogło być gorszego od złości kobiety, o czym będą mogły się wkrótce przekonać.
Nie miała też pojęcia, czy może Girelii udało się odzyskać dziecko, lecz gdy zobaczyła obie wiedźmy pod chatą, serce jej stanęło.
- I co nie masz go? – rzuciła Ella, podpierając dłonie na biodrach.
- Piraci chyba go nie mają. Byli zdziwieni, gdy o niego zapytałam – odparła cicho dziewczyna, zbliżając się do dwójki.
- Jak się to właściwie stało? Nie widziałaś ich, Girelio?
- No widzisz… - zaczęła niepewnie. Kobieta coś ukrywała. Nie chciała wyjawić prawdy, lecz w końcu musiała tego dokonać. – Chyba na chwilę się zdrzemnęłam.
- Co?! – wykrzyczała i wyciągnęła dłoń w jej stronę. Niewidzialna siła chwyciła Girelię za szyję i uniosła ją do góry. – Jak mogłaś?! Dzięki niemu byłybyśmy naprawdę potężne!
- Prze…pra…szam… – wydusiła, łapiąc się za gardło. Nie mogła zginąć. Nie z ręki Elli.
- Na nic mi twoje przeprosiny. Elyse! – zwróciła się do dziewczyny, wystawiając do niej drugą rękę. – Podaj mi muszlę.
- Ale… - Elyse nie zdążyła nic powiedzieć, bo Ella sama odebrała jej znalezisko, teleportując je do swojej dłoni. – Wybierzemy się teraz na małą wycieczkę, koleżanko – rzuciła do Girelii, po czym cała trójka rozpłynęła się w chmurze fioletowego dymu.
Pojawiły się na klifie, nad brzegiem morza. Ella nadal trzymała Girelię nad ziemią, jednak tuż po przeniesieniu, przeniosła ją trochę nad wodę.
- Liczę, że lubisz pływać – uśmiechnęła się do niej złośliwie. – Właściwie to nie masz wyboru, bo będziesz to robiła do końca swego nędznego życia! – uniosła muszę do góry, po czym sprawiła, że ta zaczęła świecić jasnym światłem.
Blask ten zaczął przechodzić na Girelię, do czasu, aż nie pokrył jej całej. Gdy to nastąpiło, Ella zwolniła zaklęcie, a Girelia zaczęła spadać do wody. Kiedy usłyszały plus, wychyliły się i sprawdziły, co się dzieje. Z początku, nie było żadnych oznak życia czarownicy, jednak w ciągu kilku sekund, z wody wyłoniła się macka. Potem kolejna i kolejna, aż Girelia nie wyłoniła się w całej okazałości. Była to ogromna ośmiornica.
- Ma teraz nauczkę – powiedziała tryumfalnie Ella. – Teraz może sobie spać – machnęła dłonią i rozpłynęła się w powietrzu.
W tym samym czasie, w Thorniarze, jeden z mężczyzn, którzy wdarli się do chaty czarownicy, szedł zatłoczoną uliczką, niosąc na dłoniach dziecko. Chłopiec owinięty był cały w kocyk, na którym wyhaftowane było jego imię. Mężczyzna przyspieszył kroku i skręcił w jedną z alejek, w której nie było już tylu ludzi. Po kilkunastu minutach takiego spaceru, dotarli na miejsce. Mężczyzna zbliżył się do dwupiętrowego budynku, przyglądając się szyldowi. „Sierociniec” – mówił napis.
- Nie możemy Cię im oddać – szepnął do malucha i położył go pod drzwiami. – Tak będzie lepiej dla Ciebie – uśmiechnął się, zapukał do drzwi i szybko ulotnił się z miejsca.
********9 lat później*******
Zaczął padać deszcz. Lasem biegła brązowowłosa kobieta w zielonej sukni. Uciekała przed czymś lub przed kimś. Jak na kogoś kto biegnie boso po podłożu pełnym kamieni, patyków i szyszek, poruszała się bardzo szybko. W dłoni natomiast coś trzymała. Mocno. Tak, aby tego nie stracić. Co chwila oglądała się za siebie, by sprawdzić, czy jest bezpieczna. W końcu udało jej się dotrzeć na piaszczystą plażę.
- Musimy się spieszyć, Girelio – odparła cicho, wpatrując się w to, co trzymała w dłoni. Była to muszla. Elyse obróciła się w stronę lasu, z którego wybiegła, po czym spojrzała na morze i przyłożyła muszlę do ust. – Nie mogę stracić tej szansy. Girelio, musisz zrobić coś jeszcze. Tak jak kilka lat temu zniszczyłaś statek Sophii, teraz musisz…
- Mam dość tych zabaw, słońce – za jej plecami pojawiła się nagle Ella. – Oddawaj muszlę.
- Nie! Muszę odnaleźć… - Elyse odwróciła się i przycisnęła przedmiot do piersi.
- Zapomnij o niej. To niemożliwe – starsza czarownica spojrzała na muszlę, która w ciągu chwili, znalazła się w jej dłoni. – Jestem przecież potężniejsza od Ciebie. Nigdy ze mną nie wygrasz.
- Wcale nie! Ja się taka urodziłam, ty nauczyłaś się tego – wyciągnęła dłoń, by uderzyć Ellę jakimś zaklęciem. – To ja jestem potężniejsza!
- O to mi chodziło – kobieta uśmiechnęła się tajemniczo i wyciągnęła z kieszeni klejnot w kształcie łzy o ciemnym zabarwieniu. Kamień zaczął świecić, a dłonie Elyse zaczęły zmieniać się w wodę, która była wchłaniana do kryształu.
- Co mi robisz? – zapytała przestraszona, gdy coraz większa część jej ciała zaczęła zmieniać się w wodę.
- Widzisz, kochana, tak jak powiedziałaś: urodziłaś się ze swoją mocą, co czyni Cię znacznie potężniejszą ode mnie. Ten kryształ potrzebuje źródła zasilania, a ty nadasz się do tego idealnie.
- Uwolnię się, a wtedy Cię zniszczę!
Ella zaśmiała się głośno i dalej przyglądała się jak moc klejnotu wchłania czarownicę.
- Tylko wody pewnego źródełka mogą Cię stamtąd wydostać. Nie znajdziesz go. Żegnaj, Elyse.
Kobieta została już zamieniona w całości w wodę i praktycznie pochłonięta przez kamień.
- Aleen! – zdążyła wykrzyczeć, zanim zniknęła. Czyżby wołała kogoś? Może chciała sprowadzić pomoc?
Ella spojrzała na kryształ, w którym dostrzegła jasny promyk. Była to Elyse. Jej moc pozwoliła na naładowanie kamienia, co pozwoliło Elli rozpocząć przygotowania do użycia go do swoich celów. Co też ona mogła wymyślić?
********Czasy obecne*******
Sophia cały czas miała w głowie słowa Belli. O tym, jak mówi jej o synu. Nie miała pojęcia czy żyje i gdzie żyje. Nie sądziła, że po tylu latach dowie się o jego istnieniu. Zdążyła już o nim zapomnieć.
Szła przed siebie uliczkami Thorniary, wpatrując się w kartkę, którą dała jej Bella. Wystarczyło, że uda się pod ten adres, a znajdzie syna, którego straciła siedemnaście lat temu. Chyba nadal nie wierzyła w to. Nie sądziła, że dzieje się to naprawdę, że odzyska swojego Collina.
Była już na miejscu. Budynek znajdujący się przed nią może i nie należał do najpiękniejszych, ale przynajmniej wyglądał solidnie i nie groziło mu zawalenie przy pierwszej, lepszej wichurze. Zamieszkiwało go kilka lub kilkanaście rodzin. Sophia weszła do środka i ruszyła korytarzem w stronę schodów. Po drodze minęła dzieci bawiące się lalkami, grupę nastolatków popijających jakiś alkohol oraz staruszkę, która dokarmiała koty. Dalej udała się schodami na drugie piętro, a potem aż do końca kolejnego korytarza. Tam musiała znaleźć drzwi z numerem „17”.
Zbliżyła się do nich. Wzięła głęboki oddech i zapukała. Drzwi otworzył jej młody chłopak o rudych włosach. To był on. Po tylu latach, w końcu udało jej się go znaleźć.
- Słucham? – zapytał, wpatrując się w swoją matkę. – Mogę jakoś pani pomóc?
- Yyyy… Ja… Szukam Collina. Chciałabym z nim porozmawiać – wydusiła z siebie. Była tak podekscytowana, że nie wiedziała jak ma z nim rozmawiać. Zwróciła uwagę na jego łańcuszek z wisiorkiem w kształcie żonkila. Należał do jej matki, a ona podarowała mu go w dniu jego narodzin. Sama miała identyczny kwiat w formie broszki, przypiętej do kapelusza.
- To ja. Słucham?
- Możemy porozmawiać w środku? – zapytała, zdejmując swój kapelusz. – Słyszałam trochę o Tobie i wiem, że szukasz informacji o swoich rodzicach.
- Skąd pani to wie? – chłopak wpuścił kobietę do środka, po czym zamknął za nią drzwi. – Kto pani to powiedział?
- Bella. Myślę, że wiesz o kogo chodzi – uśmiechnęła się do niego delikatnie, na co chłopak przytaknął.
- A więc co pani o nich wie? – zapytał, wskazując jej miejsce przy stoliku.
Sophia mogła się rozejrzeć po mieszkaniu. Był to tylko jeden pokój, w dodatku zagracony jakimiś śmieciami. W drugiej części pomieszczenia siedziała młoda dziewczyna, do której rudowłosa skinęła głową.
- Widzisz… - położyła kapelusz tak, by broszka była widoczna dla chłopaka. – Znałam twojego ojca.
- Znałaś? To znaczy, że on nie żyje? – Collin spojrzał na broszkę i wyciągnął dłoń w jej stronę. – Mam identyczny kwiat na łańcuszku. Mój ojciec Ci go dał?
- Znałam i to bardzo dobrze – odpowiedziała Sophia, po czym widząc zainteresowanie syna broszką, odpięła ją i podała mu. – Zmarł dawno temu, a ten kwiat otrzymałam nie od twojego ojca, ale od mojej matki. Ten wisiorek dostałeś ode mnie tuż po twoich narodzinach.
- Jak to? Byłaś przy tym, jak przyszedłem na świat? – chłopak dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jest bardzo podobny do swojej rozmówczyni. Też był rudy, miał identyczne oczy i odcień skóry. – Czy ty jesteś…?
- Twoją matką – dokończyła za niego. – Tak, Collin. Szukałam Cię przez te wszystkie lata.
- Ale jak to? – był zszokowany całą tą sytuacją. Nie sądził, że matka, której poszukiwał sama do niego przyjdzie. – Myślałem, że mnie porzuciliście.
- To kłamstwo. Zostałeś porwany przez czarownice kilka dni po tym jak się urodziłeś – wyjaśniła synowi. – Szukaliśmy Cię u nich, ale one przyznały, że ktoś Cię im odebrał. Razem z Twoim ojcem, szukaliśmy sposobu, żeby do Ciebie dotrzeć. Niestety zawsze ponosiliśmy klęskę.
Sophia nie płakała od momentu stracenia syna. Dopiero odzyskanie go spowodowało, że po tylu latach rozpłakała się ponownie. Chłopak dotknął jej dłoni i uśmiechnął się do niej.
- Nie płacz – uspokoił ją swoim ciepłym głosem. - Wyobrażam sobie, co możesz czuć. Mogę wiedzieć, czym się zajmujesz?
- Posiadam statek. Podróżuję po morzach, łapiąc się każdej roboty – wyjawiła mu prawdę. Nie mogła przecież okłamać swojego syna.
- Super! Zawsze chciałem popływać statkiem! – wykrzyknął, wyrażając swój entuzjazm.
- Masz ochotę się zabrać? Popływamy i poznamy się lepiej, jeśli tego chcesz – zaproponowała mu wspólną wycieczkę, po ty by być teraz zawsze przy nim. Nie chciała go stracić ponownie.
- Oczywiście, że chcę. Czy moja przyjaciółka może płynąć z nami, proszę pa…? – wskazał na dziewczynę siedzącą w drugiej części pomieszczenia.
- Sophia – rzuciła, podnosząc się od stołu i wkładając na głowę kapelusz. – Możesz mi mówić po imieniu, bo raczej oboje byśmy dziwnie się czuli słysząc „mamo”. Nie ma problemu. Twoi przyjaciele są moimi przyjaciółmi.
- Dziękuję… Sophio – chłopak uśmiechnął się i zaczął pakować swoje rzeczy. Tak samo zaczęła robić dziewczyna.
- Przybądźcie do portu. Pytajcie o mnie, a szybko odnajdziecie mój statek – pożegnała ich i opuściła mieszkanie.
Była szczęśliwa jak nigdy. Bella miała rację. Dzięki niej odzyskała swoje szczęście, którego nigdy by nie dostąpiła gdyby nie ona. Wracając na statek, Sophia przyrzekła sobie jedną rzecz – odwdzięczy się dziewczynie. Była jej to winna.
- Dziękuję Ci, Bello – powiedziała do siebie. – Następnym razem to ja pomogę Tobie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz