środa, 22 czerwca 2016

Opowiadanie VIII, Rozdział III "Lacey poznaje przeszłość cz. 3"



Gryf i Bella ruszyli w stronę karczmy. Mieli nadzieję, że uda im się jak najszybciej dotrzeć do Lacey i Nefa. Jednak nie mogło być za łatwo. Za każdym razem, gdy ktoś chce zrobić coś dobrze, jego przeciwnik staje mu na drodze. W ich przypadku była to Elyse, która pojawiła się przed nimi na środku drogi.
- Czego tu szukacie, kochani? – zapytała.
- Złaź nam z drogi, wiedźmo – rzuciła Bella i ruszyła w stronę kobiety.
Matka Lacey wyciągnęła dłoń przed siebie i zatrzymała Bellę w miejscu. Jakieś pnącza owinęły się jej wokół nóg. Harwin sięgnął po miecz i, gdy tylko spojrzał na czarownicę, zdziwił się bardzo. Zamiast jednej Elyse, wpatrywały się w niego trzy identyczne kopie kobiety. Skierował miecz w ich stronę i wpatrywał się na jej kolejne kroki.
- Myślisz, że mnie zabijesz, rycerzyku? – zaśmiała się pierwsza i wszystkie zaczęły powoli iść w jego kierunku. – Tylko…
- …nie popełnij… - odparła druga kopia.
- …błędu. Nie chcesz chyba, żeby Bella zginęła, co? – zakończyła ostatnia.
- Czego ty chcesz? – rzucił Gryf, nie odrywając wzroku od środkowej kopii.
- Chcę Was – odpowiedziała i skinęła dłonią, sprawiając, że dwie fałszywe kopie zniknęły, a ją i Bellę z Harwinem przeteleportowano w jakieś nieznane bliżej miejsce.
 
Lacey i Nef zostali otoczeni przez zdenerwowanych bywalców karczmy. Każdy dobrze wiedział, że obecność ciernistego muru jest winą młodej czarodziejki, dlatego to ją postanowili za to ukarać.
- Stójcie! To nie ja! – krzyczała. – Ludzie, wiem kto nie chce tego cofnąć i staramy się to zmienić.
- W takim razie, kto to zrobił? – rzuciła jakaś kobieta.
- Ja! – tuż obok nich pojawiła się Elyse, a wraz z nią Harwin i Bella, spętani pnączami. – Czego chcesz od mojej córki?
- Córki? – zapytała zdziwiona. – A wiec to takie rzeczy! Spalić je obie!
Elyse wyciągnęła dłoń w stronę kobiety i, przy pomocy magii, odrzuciła ją na kilka metrów.
- Ktoś jeszcze chętny? Jeśli nie, to wracać do karczmy!
Wszyscy zebrani spełnili rozkaz wiedźmy i pospiesznie udali się do tawerny, pozostawiając na placu pięć osób. Elyse podeszła do córki i objęła ją.
- Cieszę się, że nic Ci nie zrobili – odparła.
Lacey była zdziwiona tym, co usłyszała. Nie tego się teraz spodziewała.
- Co? Najpierw tworzysz ten mur, a teraz się o mnie martwisz? Cofnij to wszystko!
- Nie mogę, kochanie – odparła ciepło. – Chciałam Ci pokazać to, co oni myślą – wskazała na Bellę, Harwina i Nefa. – Oni nie rozumieją twojej magii, a ja tak.
- Czego ty ode mnie chcesz?
- Żebyś była szczęśliwa. Przy mnie – wyjaśniła i pogładziła ją po ramieniu. – Oni udają Twoich przyjaciół i w głębi serca myślą, że Twoja moc jest zła.
- Zamknij się! – krzyknęła Bellą, oswobadzając się z pnączy. To samo zrobił Harwin. – Lacey, nie słuchaj jej. Nie przeszkadza mi Twoja magia.
- Córeczko, zastanów się. Ile razy Bella narzekała na twoją moc? Ile razy robili to inni?
Lacey odwróciła głowę w stronę swojej najlepszej przyjaciółki i spojrzała jej w oczy.
- Wiele razy – powiedziała cicho. – To samo Gryf. Mówiłeś, że to niehonorowe. Walczyć przy pomocy magii – przerzuciła wzrok na mężczyznę.
- Widzisz! Zwykli ludzie nigdy Cię nie zrozumieją. Musisz żyć pośród swoich. Z rodziną – Elyse uśmiechnęła się do córki, licząc, że ta zgodzi się z nią.
Nef i Harwin wymienili ze sobą spojrzenia i postanowili zrobić coś, żeby zakończyć tą całą akcję. Ruszyli w stronę Lacey i Elyse. Mieli zamiar powstrzymać kobietę.
Jednak, gdy tylko byli już przy czarodziejkach. Matka Lacey rozpłynęła się w powietrzu i pojawiła się kilkanaście kroków dalej. Niedaleko niewielkiego cmentarzyka.
- Popełniliście błąd głupcy! – odparła i zaśmiała się złowieszczo. W jej dłoni pojawił się jakiś zwój, który uniosła do góry. – No to czas na małą zabawę! Co powiecie na to, że do wieczora, krąg całkowicie się zacieśni, zabijając każdą niemagiczną istotę? – zwój zaświecił się i magiczna siła rozeszła się na wszystkie strony. – Dlaczego wy nie potraficie nas zrozumieć?! – krzyknęła i spojrzała na swoją córkę, dając jej znak, że niedługo wróci. Po chwili, Elyse zniknęła pozostawiając po sobie zwój.
****************Dwadzieścia kilka lat temu*****************
Bane nie wiedział, co robić w takiej sytuacji. Do miasta daleko. Najbliższa wieś pewnie też była kawałek stąd. Co gorsze, zaczęło padać i to tak porządnie. Całe szczęście, że udało mu się wypatrzeć jaskinię za drzewami. Natychmiast zaprowadził tam Elyse i posadził ją na ziemi.
- Potrzeba Ci czegoś? – zapytał.
- Pomóż mi – odparła przez płacz. To był ten dzień. Dzień, w którym miała urodzić swoje dziecko.
- Cholera – zaklął i podbiegł do Szarlotki, gdzie wyciągnął z juków czystą tkaninę. Wrócił i usiadł naprzeciwko dziewczyny. To było jasne, że będzie musiał odebrać teraz poród, ale nasuwało mu się tylko jedno pytanie: Jak?
Gdzieś w okolicy uderzył piorun, który wstrząsnął ziemią. Elyse coraz głośniej krzyczała, a Bane starał się jakoś ogarnąć tą sytuację.
- Przyj, El – powiedział i położył materiał między jej nogami.
Wydawało mu się, że cała ta akcja trwała kilka minut, ale było wręcz przeciwnie. Zanim na świat przyszło dziecko, minęło kilka godzin. Najemnik owinął małą dziewczynkę w kocyk i podał ją młodej matce.
- Masz córkę – odparł, uśmiechając się do niej. Burza, w tym czasie, powoli cichła.
****************Czasy obecne*****************
Nef podbiegł do miejsca, gdzie leżał zwój. Podniósł go i zaczął czytać zaklęcie. Jego mina nie wyglądała za ciekawie.
- Cholera… - odparł, drapiąc się po brodzie.
- Co tam jest? – zapytała Bella, która w tym czasie, zbliżyła się do Lacey i objęła ją ramieniem.
- Sprawiła, że zaklęcie ciernistego muru stało się silniejsze. Można powiedzieć, że połączyła się z nim.
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że… - Lacey nie wyglądała na zbytnio zadowoloną.
- Niestety tak. Żeby zdjąć zaklęcie, będziemy musieli zabić Twoją matkę.
- Nie, proszę! Dopiero co ją poznałam – mimo, że znała ją zaledwie chwilę, nie chciała jej tracić. W końcu była jej matką. – Bella, nie zgódź się na to!
- Oczywiście, że jestem temu przeciwna – blondynka musiała teraz pokazać, że jest przy przyjaciółce. – Śmierć nie jest wyjściem. Musi być jeszcze inny sposób.
- Ale nie ma – rzekł Nef i, w tym momencie, ziemia zatrząsała się.
- Co to było? – zapytał się Gryf, łapiąc się najbliższego drzewa. – To krąg?
- Tak. Zaczęło się – odparł mag. – Wracajmy do karczmy. Stamtąd wszystko zobaczymy.
Cała czwórka postanowiła udać się do tawerny i wejść na najwyższe piętro, by stamtąd zobaczyć mur, który ich otacza.
- Faktycznie. Zacieśnia się - stwierdził Gryf, gdy ich oczom ukazały się zbliżające pnącza.
Nie pozostało im już nic innego jak czekanie na pojawienie się jakieś drogi ucieczki. Rozmyślanie nad rozwiązaniem tego problemu było trudniejsze, ze względu na chaos jaki zapanował w tawernie.
Po kilku godzinach, na placu przed karczmą zjawiła się Elyse. Lacey od razu wyczuła jej obecność i, wraz z przyjaciółmi, zeszła do niej.
- Cofnij to, proszę – rzuciła do matki.
- Wiesz, że nie mogę. Zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa, a Tobie nie jest pisane szczęście przy tych ludziach.
- To ty mnie unieszczęśliwiasz! – krzyknęła, a z jej oczu poleciały łzy. – Oddałaś mnie, bo byłam dla Ciebie ciężarem!
- Nie masz pojęcia o tym, jaka jest prawda – odparła Elyse. – Zrobiłam to z miłości.
- Z miłości? Nikt mnie nigdy tak nie skrzywdził. Rozumiesz, jak to jest wychowywać się bez rodziców?
- Tak! – po raz pierwszy Elyse podniosła głos, a jej odpowiedź zdziwiła córkę. – Nawet nie wiem kim byli. Zostawili mnie w sierocińcu. Pewnie bali się mojej magii.
- Co? – Lacey otarła łzy i spojrzała matce prosto w oczy.
- Mam magię odkąd pamiętam. Przez to, że nikt nie uczył mnie tego, jak ją okiełznać, nazywana byłam dziwolągiem i potworem. Przeze mnie zginęła nawet moja opiekunka.
- Mamo, dlaczego mnie porzuciłaś? – młoda czarodziejka zbliżyła się do kobiety.
- Bałam się, że Ciebie też tak będą nazywać.
Lacey poczuła, że kamień spadł jej z serca. W końcu poznała prawdę. Prawdę, której tak poszukiwała. W tym samym czasie, pozostała trójka przyglądała się scenie rozmowy matki z córką. Bella uroniła kilka łez i spojrzała na Gryfa.
- To chyba koniec – szepnęła.
Mężczyzna spojrzał na nią i zrozumiał, że teraz nie będą mogli zabić Elyse. Przytaknął i objął przyjaciółkę. Bella nie odrywała wzroku od jego oczu.
- Chcę, żebyś wiedział – odparła i zamknęła jego usta swoimi.
****************Dwadzieścia kilka lat temu*****************
Elyse spojrzała na swoje dziecko i pocałowała je w czoło. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, który po kilku chwilach przerodził się w płacz, który wcale nie był oznaką szczęścia.
- Co jest? – zapytał Bane, zastanawiając się nad powodem jej rozpaczy. – Wszystko będzie dobrze.
- Ona ma magię, Bane! – wykrzyknęła. – Wyczuwam ją!
- Co w tym złego?
- Ludzie zniszczą jej życie, tak jak moje! – przyjrzała się córce i pogładziła ją po policzkach. – Nie mogę na to pozwolić. Muszę ją chronić.
- Ochronisz. Nikt jej nie skrzywdzi – Bane położył swoją dłoń na jej ramieniu i zaczął ją pocieszać.
- Nie rozumiesz! Od zawsze byłam nazywana potworem, przez to jaka jestem. Aleen nie może przez to samo przechodzić. Ze mną, czeka na nią okropne życie.
- Nie mów tak. Dasz sobie radę.
- Zabierz ją, Bane – z jej oczu poleciały łzy. – Proszę Cię. Musisz ją gdzieś ukryć. Z dala ode mnie. Będę dla niej tylko obciążeniem.
- Jesteś jej matką!
- I chce zrobić coś, co ją uratuje. Zabierz ją, proszę!
Bane spojrzał na dziecko i wziął małą na ręce. Przeniósł wzrok na Elyse i zobaczył jak ogromny ból sprawiło jej podjęcie takiej decyzji.
- Coś wymyślę, El. Ze względu na naszą znajomość – podniósł się i ruszył w stronę Szarlotki. – Jeśli byś chciała ją kiedyś odnaleźć, szukaj najpierw mnie.
Elyse kiwnęła głową i przyglądała się Bane’owi, który opuszcza jaskinię, z jej córką na rękach. Minęła dłuższa chwila, gdy tylko ochłonęła na tyle, by mogła się podnieść. Otarła łzy i kiwnęła dłonią, rozpływając się przy tym w powietrzu.
****************Czasy obecne*****************
- Przepraszam, córeczko – szepnęła jej na ucho, obejmując ją. – Tak bardzo chciałam Cię zatrzymać, ale nie mogłam pozwolić na to, żebyś miała takie życie jak ja.
- Nie przepraszaj, mamo. Wybaczam Ci – Lacey uśmiechnęła się do matki i wyściskała ją.
Widząc, że dwie pary przytulają się ze sobą, Nef postanowił przypomnieć im o zagrożeniu, jakie zbliżało się do karczmy.
- Ekhm! – kaszlnął, by zwrócić na siebie uwagę. – Wybaczcie, że przeszkadzam w tym pojednaniu i romansie, ale ciernie się do nas zbliżają.
 - No tak – Lacey oderwała się od matki i spojrzała na maga. – Mamo, odwołasz je?
- Chciałabym, ale nie mogę – odezwała się, zdając sobie sprawę, że nieźle tu narozrabiała.
- Jak to? Myślałam, że ten kto rzuca zaklęcie, może też je cofnąć – Lacey nie kryła zdziwienia tym faktem.
- To prawda, ale zwój, który użyłam został stworzony przez pewną silną czarownicę, która sprytnie to sobie obmyśliła. Chciałbym to cofnąć, ale nie jestem w stanie.
Lacey spojrzała na Bellę i podbiegła do niej. Objęła ją i zaczęła płakać.
- To wszystko przeze mnie. Mogłam to wcześniej zakończyć.
Widząc, jak dziewczyny są ze sobą zżyte, Elyse poczuła, że powinna to jakoś naprawić. Zaczyna rozglądać się dookoła, krążąc po całym placyku. Zatrzymała się przy jednym z grobów, na którym wyryte było imię, znanego jej najemnika.
- Lacey, wybacz mi, ale znów muszę Cię porzucić – rzuciła w stronę córki.
- Co? O czym ty mówisz?
- Chciałam dobrze, ale okazałam się potworem, za jakiego mnie miano. Zrobię to dla Ciebie, Lacey.
- Mamo, nie! – Lacey zaczęła iść w stronę matki, a w tym czasie, czarownica skierowała dłonie na swoje stopy i powoli zaczęła zamieniać się w kamień. – Na pewno jest inne wyjście. Musi być!
- Nie ma, kochanie. Tak bardzo pragnęłam mieć rodzinę, mieć Ciebie, ale widzę, że znalazłaś już swoją. Chciałam być jej częścią – Elyse zaczęła płakać. – Moim marzeniem było, żebyś była szczęśliwa, a bez swoich przyjaciół taka nie będziesz. Tylko ja mogę temu zapobiec – czarownica skamieniała już do wysokości kolan.
- Mamo, jest coś co mogę dla Ciebie zrobić? – Lacey złapała ją za ręce i spojrzała w oczy.
- Tak… Moja przyjaciółka została wiele lat temu uwięziona w ciele potwora. Cieszyłabym się, gdybyście ją odczarowali.
- Kim ona jest? – wtrąciła się Bella.
- Ma na imię Girelia i została zamieniona w olbrzymią ośmiornicę. Pływa w wodach na południe od Varantu. Na pewno Wam pomoże, jeśli powiecie, że to ja Was przysyłam.
- Dobrze, mamo. Zrobimy to.
Elyse skamieniała już do pasa. Chciała jeszcze tak długo porozmawiać z córką, a zostało jej zaledwie kilka chwil.
- Musisz wiedzieć jeszcze jedno, Lacey – kobieta złapała dłońmi dziewczynę za twarz. – Wiele zawdzięczasz temu mężczyźnie – wskazała na grób najemnika.
Lacey wychyliła się i wyczytała napis na nagrobku.
- Bane?! O czym ty mówisz?
- Znałam go kiedyś i to on pomógł odebrać poród. Zawiózł cię w miejsce, gdzie się wychowałaś i to dzięki temu jesteś taka, jaka jesteś.
Lacey uśmiechnęła się na samą myśl o, znanym jej z opowieści, mężczyźnie. Elyse już prawie całkowicie zamieniła się w kamienną statuę. Cały czas wpatrywała się w córkę, chcąc zapamiętać jej twarz. Chciała, żeby to była ostatnia rzecz, jaką zobaczy w tym świecie.
- Pragnęłam Twojej miłości i to się spełniło. Żegnaj, Lacey – to były ostatnie słowa Elyse, zanim zamieniła się kamienny posąg.
Lacey rozpłakała się i objęła matkę, która po chwili, rozsypała się na miliony drobnych kawałeczków. Bella podeszła do przyjaciółki i objęła ją. Zaczęła ją pocieszać. Harwin obejrzał się za siebie i zobaczył jak ciernisty mur cofa się i całkowicie znika.
- To koniec – skomentował i podszedł do Lacey, kładąc na jej ramieniu dłoń.
- Dziękuję Wam, że ze mną jesteście – czarodziejka otarła łzy i skierowała wzrok na kupkę popiołu, która wcześniej była jej matką. Kucnęła przy niej i wyciągnęła zza pasa pustą fiolkę. Nasypała do niej pozostałości po Elyse. Na pamiątkę.
W karczmie, życie powróciło już do normalności, gdy każdy dowiedział się o zniknięciu kręgu. Większość ludzi, czym prędzej ulotniło się z karczmy, ciesząc się możliwością opuszczenia tych terenów.
- Na koszt karczmy – odparła Gretel, kelnerka, stawiając na stole cztery kielichy z winem.- Najlepsze, jakie mamy – dodała i uśmiechnęła się po kolei do Belli, Lacey, Nefa i Gryfa.
Po odejściu od stolika, ruszyła w stronę zaplecza, skąd wyszła na zewnątrz. Skierowała się do lasu. Szła tak kilkanaście minut, aż zatrzymała się w pobliżu starej chatki, wokół której usypany był biały proch. Nie była zadowolona z tego faktu. Z jakiegoś powodu, musiała się tam jakoś dostać, ale coś ją blokowało.
Gretel podeszła do najbliższego drzewa i ułamała gałązkę, którą szybko wbiła sobie w łydkę. Bolało, ale warto, jeśli jej plan miał się powieść. Zaczęła krzyczeć. Najgłośniej jak potrafiła.
- Co się dzieje?! – z chaty wyszedł stary druid, który widząc leżącą Gretel, powoli zbliżył się do niej. – Gretel? To ty?
- Potrzebuję pomocy. Mój brat zniknął i pomyślałam, że mógłbyś mi pomóc. Nie zauważyłam tego – wskazała na gałązkę, tkwiącą w nodze. – i się skaleczyłam.
- Oczywiście, że Ci pomogę – druid był już blisko dziewczyny i, gdy tylko przekroczył usypany biały proch, Gretel skinęła dłonią, sprawiając, że mężczyzna przeleciał kilka metrów i nadział się na konar, który przebił jego lewy bok. Dziewczyna podniosła się i zbliżyła do starca.
- Kim ty jesteś? – zapytał.
- Długo na to czekałam – odparła, kładąc ręce na biodrach. – Teraz nikt mnie już nie pokona – chmura fioletowego dymu zasłoniła ją, a gdy rozeszła się na wszystkie strony, przed starcem nie stała już Gretel.
- Ty? Ale jak? – jego rana mocno krwawiła, ale nie czuł bólu, bo przed sobą miał kogoś, kogo nigdy by się nie spodziewał. – Myślałem, że nie żyjesz.
- Powiem Ci jedno, staruszku – postać nachyliła się nad mężczyzną i złapała go za kołnierz. – Nikki nigdy nie przegrywa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz