sobota, 26 września 2015

Opowiadanie VII, Rodział I "Wyprawa po skarb"



To był kolejny, zwykły dzień w Thorniarze, który Bella spędziła w rodzinnym domu. Po licznych przygodach na Khorinis, dziewczyna postanowiła zrobić sobie dłuższą przerwę od podróży i wróciła do ojca. Tęskniła za nim. I to bardzo. Więź jaka łączyła ją z ojcem była idealnym przykładem prawidłowej relacji ojca z córką. Bella zawsze mogła poprosić go o radę, pocieszenie czy zwykłą przysługę.
Podczas śniadania, Bella miała okazję opowiedzieć ojcu o wszystkich swoich przygodach. Za każdym razem, gdy pojawiała się w domu, mówiła ciągle o tych samych wydarzeniach, mimo, że Leopold słyszał je już wielokrotnie.
- I wtedy druid poprosił mnie o dbanie o okolicę – powiedziała, popijając herbatę. – Wyjechał gdzieś na południe i tyle go widziałam.
- Rozumiem, że jesteś bezpieczna w tej chacie, w samym centrum lasu? – zapytał.
- Oczywiście, ojcze – rzekła, odstawiając kubek na stół. – Druid otoczył swój dom magiczną barierą, która pozwalała przekroczyć ją tylko osobom o czystym sercu. Poza tym, zwierzęta mi pomagają.
- Nie ufałbym magii, moja droga. Sama wiesz, jak to się skończyło dla matki.
W pomieszczeniu zapadł ponury nastrój. Mimo, że miłość między Leopoldem a Ellą wygasła kilka lat po ślubie, to mężczyzna ciągle za nią tęsknił. Życie w ich niewielkim dworku może i było kiedyś mniej znośne, z uwagi na stałą kontrolę Elli, lecz teraz zrobiło się w nim prawie pusto. Raz na jakiś czas przyjeżdżała Bella, jej siostra rzadko odwiedzała ojca, ze względu na trójkę dzieci, natomiast brat dziewczyny rzadko bywał w domu. Na co dzień, Leopold mógł odezwać się tylko do synowej, gosposi i chłopca, który zajmuje się ogrodem.
 
- Czasami magia jest dobra. Lacey już taka się urodziła, a nawet ją lubisz.
- Lacey wie jak rozsądnie używać magii, nie tak jak twoja matka – mężczyzna odłożył sztućce na talerz i wyjrzał przez okno, wychodzące na ogród. – Właściwie dawno Cię nie odwiedzała.
- Nie odwiedza mnie tutaj, bo ciągle podróżuje i szkoli się w Tooshoo. Pytałam się jej ostatnio, czy będzie chciała wybrać się ze mną do pani Glyndy, ale odmówiła – westchnęła głośno. – Przez ostatni rok widziałyśmy się jedynie jakieś sześć razy.
- A czy przypadkiem w następnym tygodniu, nie wypadają jej urodziny? – Leopold podniósł się i odstawił talerz na bok.
- Tak – odparła cicho Bella. – Dokładnie za osiem dni, mija 23 rocznica porzucenia Lacey przez jej rodziców.
- Kochanie, nawet nie wiesz czy ją porzucili. Może zginęli albo może jako małe dziecko, Lacey została porwana i podrzucona do magów?
- Zawsze chciała ich odnaleźć – dziewczyna oparła się łokciami o blat stołu i wpatrywała się w stojący na stole świecznik. – Minęło zbyt dużo czasu, by wznowić poszukiwania. Poza tym, już się z tym pogodziła. Zawsze traktowała nas jako rodzinę.
- Jest tu mile widziana – odparł Leopold i ruszył w stronę schodów. – Dziękuję za wspólne śniadanie, kochanie. Pogawędziłbym dłużej, ale praca nie może czekać. Miłego dnia, córeczko.
- Miłego dnia – rzuciła, ciągle przyglądając się świeczkom.
Tuż po śniadaniu, Bella postanowiła wybrać się na targowisko. Uwielbiała tam chodzić, ze względu na to, że zawsze udało jej się wypatrzeć coś ciekawego. Czasem były to jakieś owoce pochodzące z innych wysp lub kontynentu lub też ciekawe przedmioty, takie jak książki, naczynia lub figurki.
- Panienko Bello, witamy z powrotem! – zawołał jeden z kupców. – Może jakaś książka? Mam tu taką jedną „Bohaterowie i złoczyńcy”.
Dziewczyna spojrzała na mężczyznę, po czym przerzuciła wzrok na przedmiot, który jej podarował. Zastanawiała się przez dłuższą chwilę, wpatrując się w książkę.
- O czym to jest? – zapytała w końcu.
- Historia dobrze znanych nam postaci, których życie zupełnie się odmieniło. Na przykład znasz opowieść o dziewczynie w purpurowej pelerynie, którą napadł po drodze niedźwiedź?
- Każde dziecko ją zna – odparła Bella. – Dziewczynka idzie przez las do chorego dziadka, spotyka niedźwiedzia, który wypytuje się jej o cel wizyty, po czym biegnie do chatki staruszka i pożera go, tak jak dziewczynkę, po tym jak ta wchodzi do domku.
- Widzisz! Tu jest inaczej… - mężczyzna zaczyna tłumaczyć Belli o czym jest książka, ale przerywa mu pewien młody mężczyzna.
- Niedźwiedź jest tym dobrym, a dziewczynka złą – odparł nieznajomy, kładąc dłoń na ramieniu blondynki.
Gdy tylko Bella odwróciła się i spojrzała na młodzieńca, na jej twarzy pojawił się ogromny uśmiech. Objęła go i spojrzała mu prosto w oczy.
- Harwin, co ty tu robisz? – zapytała.
- Ojciec mnie wysłał z poselstwem – odparł i spojrzał na książkę, którą trzymała w dłoniach. – Jeśli jesteś ciekawa tego, co przydarzyło się złej królewnie Śnieżynce, możesz ją kupić. Ale znam ją na pamięć, więc zawsze mogę Ci opowiedzieć – zaśmiał się, co wywołało również śmiech u dziewczyny.
- Miło Cię widzieć – powiedziała i odłożyła książkę na stoisko. – Może się przejdziemy? – zapytała łapiąc go pod rękę. – Rzadko kiedy widuję tu znajomych z karczmy.
- Z chęcią – uśmiechnął się na to i ruszył w kierunku, gdzie go prowadziła. – A więc wróciłaś do domu?
- Tak. Miałam ochotę odpocząć, ale też stęskniłam się za ojcem. Właściwie to musisz go poznać. Uważa moich przyjaciół za swoich, więc na pewno się dogadacie. Wpadnij dziś do nas na kolację – Bella była bardzo podekscytowana tym, że spotkała jednego ze swoich znajomych. – W ogóle to gdzie teraz mieszkasz?
- Zatrzymałem się w takiej jednej karczmie…
- Karczmie? Gryfie, zabieraj stamtąd swoje rzeczy i natychmiast do nas! Będziesz naszym gościem – zaproponowała, gdy na chwilę się zatrzymali. Bella nie mogła pozwolić, by jej przyjaciel pomieszkiwał w jakiejś tawernie.
- Nie, Bello, nie chcę robić kłopotu – odmówił z grzeczności.
- To żaden kłopot. Jak będziesz szedł do nas na kolację, zabierz też swoje rzeczy. Pokoi u nas mnóstwo.
Ruszyli dalej. Blondynka prowadziła go szerokimi ulicami Thorniary. Co jakiś czas skręcali w jakąś boczną alejkę, po to by znaleźć się na kolejnej zatłoczonej ulicy. Przez cały ten czas, rozmawiali ze sobą, opowiadając sobie co im się przydarzyło od momentu, gdy widzieli się po raz ostatni.
W końcu dotarli pod pewien nieco zniszczony, dwupiętrowy budynek. Na szyldzie nad drzwiami widniał napis „Sierociniec”. To był cel dzisiejszej wizyty Belli w mieście.
- Co tu robimy? – zapytał, spoglądając na dom dla sierot.
- Od bardzo dawna pomagam dzieciom z tego domu – wyjaśniła i puściła ramię mężczyzny. – Mój prapradziadek ufundował ten budynek, więc czuję się za niego odpowiedzialna.
- Tu jestem! – odezwał się damski głos. Na ławce po drugiej stronie ulicy siedziała młoda dziewczyna, ubrana w skórzany podróżny strój. Jej brązowe włosy spięte były w warkocz, który opadał jej na lewe ramię. W dłoni trzymała niewielkich rozmiarów książeczkę. Gdy tylko Bella podbiegła do niej, dziewczyna uściskała ją. – Zmieniłam zdanie. Ty dalej w tej czerwieni? Wyglądasz jak przerośnięty pomidor – zaśmiała się, a jej wzrok powędrował na Harwina, który dalej stał pod sierocińcem. - A to kto? Przystojny jest – zapytała. – Czyżby Bella znalazła sobie w końcu kochasia?
- Nie! To tylko mój przyjaciel – odparła i odwróciła się do mężczyzny i machnęła do niego ręką, by podszedł.
- W takim razie, zamawiam go! Dawno nikogo nie miałam, a mam swoje potrzeby – dziewczyna puściła do Belli oczko i uśmiechnęła się do Gryfa, który właśnie się zbliżał.
- Potrzeby? Nawet mi o tym nie wspominaj - Bella nie miała ochoty słuchać o tym jak jej przyjaciółka bardzo pragnie facetów. Zatkała sobie uszy i spojrzała na przyjaciela.
- No tak, ty jeszcze tego nie doświadczyłaś – zaśmiała się i spojrzała na Harwina, który zatrzymał się tuż obok nich.
- A więc poznajcie się. To jest mój przyjaciel z Myrthany, Harwin, którego nazywają również Gryfem, a to moja stara i wredna przyjaciółka Lacey, która nie ma żadnego przezwiska – Bella zaśmiała się, wpatrując się z tryumfem w przyjaciółkę.
- Dziękuję, ty mały przerośnięty pomidorze – rzuciła i uśmiechnęła się do mężczyzny podając mu dłoń. – Witaj, miło mi Cię poznać.
Harwin uścinął jej dłoń i odwzajemnił uśmiech. Zdążył już zauważyć, że między dziewczynami panuje dziwna relacja. Mimo, że się przyjaźnią, droczą się ze sobą. Chyba tak robią prawdziwi przyjaciele, tak?
- Witaj – rzekł, po czym skierował swój wzrok na Bellę. – Dziękuję za rozmowę, ale chyba czas na mnie. Mam pewne sprawy do załatwienia w mieście.
- Dobrze. Nie będę Cię zatrzymywała. Do zobaczenia na kolacji – pożegnała mężczyznę, który skierował swoje kroki do centrum miasta.
Obie dziewczyny odprowadziły go wzrokiem, aż nie zniknął w jednej z alejek. Tuż zaraz po tym jak je opuścił, Bella i Lacey zbliżyły się do drzwi sierocińca i weszły do środka. Wystrój pomieszczenia, w którym się znalazły pozostawiał wiele do życzenia. Fotele były bardzo zniszczone, a stolik, przy którym siedziała starsza kobieta był już tyle razy naprawiany, że następnego razu pewnie by już nie wytrzymał.
- O Bella! – kobieta podniosła się gwałtownie z miejsca, gdy tylko zobaczyła dziewczynę w czerwonej pelerynie. – Miło, że znów nas odwiedziłaś.
- Też się cieszę, pani Glyndo – Bella podała jej dłoń, uśmiechając się do niej. – Jak tam się mają dzieci? Tęskniły za mną?
- Oczywiście, kochanie – odparła ciepłym głosem, po czym spojrzała na Lacey. – Witaj, Lacey. Czyżbyś zainteresowała się pomocą biednym?
- Może… - rzuciła jakby od niechcenia i usiadła na jednym z foteli. W tym czasie Bella mogła porozmawiać ze znajomą o sierocińcu.
- Dzieci mają wszystko czego trzeba? – zapytała dziewczyna. – Niczego nie brakuje?
Kobieta nieco spochmurniała na samą myśl o dzieciach zamieszkujących ten budynek.
- Nadeszły ciężkie czasy dla naszego sierocińca – kobieta objęła ramieniem blondynkę i poprowadziła ją przez drzwi, korytarzem prowadzącym do dalszych części przybytku. – Popadliśmy w długi. Wszystkie oszczędności przeznaczamy na jedzenie dla dzieci, ale tego wciąż jest mało.
- Rozumiem… - Bella zamyśliła się i spojrzała na 16-letniego chłopaka oraz nieco młodszą dziewczynę, niosących w dłoniach dwie większe torby. - Colin, Bree! – uśmiechnęła się do niech. – Opuszczacie sierociniec?
- Tak – odparł wysoki, rudowłosy chłopiec o nieco wychudzonej posturze. Bella kojarzyła go dzięki temu, że często jej pomagał oraz nosił charakterystyczny wisiorek z metalowym kwiatem. – Jesteśmy już trochę starsi i musimy żyć na własną rękę. Na każdego nadejdzie czas, by opuścić sierociniec.
- Nie będziemy tutaj przecież siedzieć wiecznie – odparła ciemnowłosa dziewczyna, którą Bella pamiętała zawsze jako cichą i małomówną osobą.
- Dokąd zmierzacie? – zapytała blondynka, spoglądając na ich walizki.
- Zawsze chciałem odnaleźć moich rodziców – stwierdził chłopak. – Nie wiem nawet czy żyją, ale warto spróbować. Mam tylko ten wisiorek po nich.
- W takim razie życzę powodzenia, Colin – uśmiechnęła się do niego, po czym spojrzała na Bree. – Tobie również, cokolwiek zamierzasz.
Dziewczyna delikatnie skinęła głową i, wraz z chłopakiem, minęła obie kobiety, które ruszyły dalej. Właścicielka sierocińca wyjaśniła Belli, w jak opłakanym stanie jest przytułek. Jeśli nie znajdzie szybko pieniędzy, budynek zostanie zamknięty, a wszystkie dzieci wyrzucone na ulicę. W pewnym momencie, pani Glynda rozpłakała się, wtulając się w dziewczynę w czerwonej pelerynie.
- Coś wymyślę – uspokoiła ją Bella. – Od tylu lat pomagam tym dzieciakom i teraz to zrobię. Zdobędę te pieniądze, choćby nie wiem co.
Obietnica, którą złożyła była najszczerszym stwierdzeniem, które w ciągu całego swojego życia wypowiedziała Bella. Nie miała pojęcia, gdzie dostanie tak wielką sumę, ale przyrzekła sobie, że znajdzie ją i przekaże na ratowanie sierocińca.
 - Tak szybko wychodzimy? – zapytała Lacey, gdy Bella wyciągnęła ją z budynku.
- Sierociniec ma problemy. Jest w długach – stwierdziła, z nieco ponurą miną. Było jej smutno z tego powodu. Praca na rzecz przytułku była dla niej czymś ważnym, gdyż został on ufundowany przez jej prapradziadka.
- Złota Ci nie wyczaruję – zaśmiała się młoda czarodziejka, jednak uśmiech szybko zniknął, gdy tylko spojrzała na przyjaciółkę. – No co? Chciałam Cię pocieszyć.
- Nic nie mów, Lacey – rzuciła i ruszyła, w kierunku swojego domu. W jej kroki poszła magiczka.
Myśli o długach sierocińca zaprzątały głowę Belli przez całą drogę. No może nie całą, gdy na jej drodze nie pojawił się pewien stary znajomy.
- Bella Mills! Wnuczka pani Amandy – usłyszała młody męski głosy, którego jakoś nie kojarzyła.
Obejrzała się za siebie i spojrzała na wysokiego chłopaka o dłuższych blond włosach. Przez chwilę zamarła z wrażenia, by potem podejść do niego i go uściskać.
- Charlie! To chyba już dwa lata, co? – zaśmiała się. Widok przyjaciela znacznie poprawił jej humor. – Ależ ty wyrosłeś!
- Ty z kolei nic się nie zmieniłaś. Dalej nosisz tą samą czerwoną pelerynę – chłopak ubrany był w długie skórzane spodnie, białą koszulę oraz ciemną kamizelkę. Dodatkowo przy pasie wisiał mu sztylet.
- Mówiłam Ci to wiele razy, żebyś chociaż kolor zmieniła – wtrąciła się Lacey, która stała cały czas obok przyjaciółki.
- Ta niezbyt sympatyczna niewiasta to Lacey – przedstawiła ją Charliemu. – Czasem moja przyjaciółka, a czasem wrzód.
- Witaj, jestem Charlie – uśmiechnął się do niej, po czym wrócił wzrokiem do Belli. – W ogóle, co u Ciebie słychać? Dalej mieszkasz w Silden?
- Nie, sprzedałam dom babci. Wiele podróżowałam, a teraz wróciłam do domu mojego ojca – wyjaśniła. – Właśnie! Może chciałbyś wpaść do nas na kolację? Moglibyśmy porozmawiać.
- Z chęcią, Bello – odparł chłopak, po czym spojrzał na dziewczynę, stojącą niedaleko. Widać było, że czekała na niego. – Mógłbym przyjść z kimś? – zapytał.
Bella i Lacey zwróciły wzrok na ową nieznajomą, którą na myśli miał Charlie. Była ładna. Miała długie, brązowe włosy upięte w kok. Jej skóra była bardzo jasna, a oczy tak ciemne, jak noc. Na sobie miała długą, jasnożółtą suknię.
- Chłopak się zakochał, co? – Lacey ponownie się wtrąciła, na co nie usłyszała żadnej odpowiedzi. Poczuła na sobie tylko spojrzenie Belli, mówiące, żeby już sobie poszła. – Dobra, już idę. Będę na kolacji – dodała i zniknęła w chmurze błękitnego dymu.
- Pewnie, Charlie. Możesz z nią przyjść – uśmiechnęła się do niego i poklepała go po ramieniu. – Idź już do niej i bądźcie wieczorem. Chyba wiesz gdzie mieszkam, co?
Chłopak przytaknął i pożegnał się ze znajomą, odchodząc w stronę swojej dziewczyny. Bella odprowadziła ich wzrokiem, a sama udała się w stronę swojego domu. Na chwilę zapomniała o sierocińcu i jego problemach, ale myśli te powróciły, gdy tylko Charlie się od niej oddalił.
Gdy była już pod dworkiem rodziny Mills, przystanęła na chwilę spoglądając na ogród, w którym się ciągle bawiła, gdy była młodsza. Przyjrzała się tym wszystkim drzewom, kwiatom i krzewom. Przypomniała sobie, że miała wszystko: szczęśliwe dzieciństwo, kochających rodziców, rodzeństwo i przyjaciół, a dzieci z sierocińca nigdy tego nie zaznają takiego życia. Oparła się o jedno z drzew i przeniosła swój wzrok na ławkę, stojącą przy małym oczku wodnym. Siedziała na nim, odwrócona tyłem do Belli, ciemnowłosa kobieta, której dziewczyna nie kojarzyła. Nie była to osoba ze służby jej ojca, dlatego też blondynka postanowiła przekonać się kim jest nieznajoma.
Zbliżyła do niej i spojrzała na jej twarz, co spowodowało u niej niemałe zaskoczenie. Kobieta uśmiechnęła się do Belli i wskazała jej miejsce obok.
- Usiądź moja droga – odparła spokojnym głosem. – Musimy porozmawiać.
- Co ty tu robisz? Czego ode mnie znów chcesz? – Bella zajęła miejsce obok czarnowłosej. – Ciągle mnie tylko nawiedzasz, Nikki.
- Bo potrzebuję pomocy, Bello. Nie mogę ruszyć dalej – wyjaśniła złodziejka. Swój wzrok zatrzymała na oczku wodnym, gdzie od czasu do czasu, na powierzchnię wynurzały się ryby.
- Ruszyć dalej? Co masz na myśli? – Bella spojrzała z powagą na zmarłą znajomą. Czasem myślenie przychodziło jej z trudem, zwłaszcza, gdy miała głowę pełną innych problemów.
- Utknęłam tu… w tym świecie. Nie mogę być z innymi.
- Masz jakieś niezałatwione sprawy tutaj, tak? – Bella wbiła w nią wzrok, jakby próbowała odgadnąć, co chce powiedzieć. Nikki tylko przytaknęła. – Co się stało? Co Cię tu więzi?
- Wiele złego zrobiłam i to mnie tu właśnie trzyma – Nikki podniosła się i spojrzała z uśmiechem na Bellę. – Wiem, że mi pomożesz.
- Oczywiście, ale wytłumacz mi o co chodzi? – Bella również wstała. – Gdzie mam zacząć?
- Charlie – odparła cicho. – Mój syn Cię poprowadzi – dodała i zniknęła.
Dziewczyna w czerwonej pelerynie przetarła oczy z myślą, że może przyśniła jej się ta rozmowa, jednak cały czas stała w tym samym miejscu. Nie wiedziała, co miała sądzić o tym, co jej powiedziała złodziejka. Miała na głowie teraz sierociniec, a teraz jakiś duch prosi o pomoc w załatwieniu jego ziemskich spraw. Bella pokręciła tylko głową i ruszyła w stronę domu.
Kolacja rozpoczęła się wraz z przybyciem ostatniego gościa, którym była Lacey. Wszyscy zajęli miejsce przy długim stole w jadalni. U szczytu stołu zasiadł pan domu, Leopold, a naprzeciw niego jego córka Bella. Po jej prawej stronie, miejsce zajął Charlie oraz jego znajoma Olivia, natomiast po drugiej stronie Lacey i Harwin. Odkąd czarodziejka zobaczyła po raz pierwszy Harwina, miała ochotę go uwieść lub przynajmniej przypodobać się.
Podano przystawkę, którą była zupa ze świeżych warzyw rosnących w ogrodzie rodziny Mills. Gdy tylko każdy otrzymał swoją porcję, ojciec Belli wstał i spojrzał na każdego z gości.
- Dziękuję za przybycie – odparł, uśmiechając się szeroko. – Cieszę się, że mogę tu gościć takie osoby jak wy, przyjaciół mojej córki. Mam nadzieję, że miło spędzicie ten wieczór – chwycił w dłoń kielich z winem i uniósł go do góry. – Za spotkanie.
Pozostali zrobili dokładnie to samo i wzięli łyk trunku. Następnie każdy zaczął spożywać oczekującą na stole zupę.
- Opowiadaj, Charlie – zaczęła Bella, przyglądając się co chwila to chłopcu, to Olivii. – Co właściwie teraz porabiasz?
- Mieszkam razem ze stryjem. Chyba go nie poznałaś, bo szybko opuściłaś Silden po śmierci pani Amandy – wyjaśnił chłopak. – Przybyliśmy tu i zacząłem szukać sobie jakiegoś zajęcia. Robiłem wiele rzeczy. Pracowałem u pewnego stolarza, przez kilka miesięcy zajmowałem się też jednym magazynem lub pomagałem myśliwemu na polowaniach.
- Widać po tobie, że lekko nie miałeś. Zmężniałeś od ostatniego razu – blondynka posłała mu wesoły uśmiech.
- Dziękuję, Bello – chłopak odwzajemnił uśmiech, po czym zaczął kontynuować swoją opowieść. – Od jakiegoś czasu, mój stryj szkoli mnie walki mieczem, gdyż chciałbym wstąpić do straży. Myślę, że to chcę w życiu robić. Było wiele zajęć, które mnie ciekawiły, ale szybko się nimi znudziłem. Od zawsze marzyłem by stać się wojownikiem.
- Młodzi mężczyźni zawsze są potrzebni – wtrącił się Leopold. – Twój stryj to Matthew, tak? Znam go trochę. To bardzo dobry człowiek.
- Miło mi to słyszeć, panie Mills – Charlie skinął delikatnie głową w stronę mężczyzny.
W tym samym czasie, po drugiej stronie stołu Lacey starała się wywrzeć na Gryfie jak najlepsze wrażenie. Uśmiechała się ciągle do niego, czasem go zaczepiała dłonią, bądź nogą, gdy sięgała po serwetkę, czy pieczywo. Na wszystkie jej zaczepki, mężczyzna reagował delikatnym uśmiechem, po czym wracał do spożywania posiłku.
- Skąd w ogóle jesteś, Harwinie? – zapytała magiczka, gdy skończyła już zupę.
- Geldern – odparł jednym, prostym słowem.
- Nigdy tam nie byłam – dziewczyna oparła jeden łokieć o blat stołu i spojrzała na swojego rozmówcę. -  Myślisz, że jest warte zobaczenia?
- Na pewno tak. Zresztą tak jak wiele miejsc w Myrthanie – Harwin odłożył łyżkę do pustej miski i skinął głową w stronę Leopolda, by podziękować mu w ten sposób za posiłek. – Jest całkiem niedaleko Silden, prawda Bello? – zwrócił się do swojej przyjaciółki.
- Oczywiście – przytaknęła, przyglądając się parze siedzącej po jej lewicy.
- Jak będziesz wracał to daj mi znać, dobrze? – Lacey uśmiechnęła się do niego w uroczy sposób. – Przyda Ci się towarzystwo w drodze powrotnej.
- Dobrze – kiwnął głową i obrócił się w stronę Belli. Miał zamiar zmienić nieco temat rozmowy. – Bello, jak twoja wizyta w sierocińcu?
- Ech… - westchnęła. – Nie najlepiej. Glynda ma problemy z utrzymaniem domu, więc chyba zostanie zamknięty. Jest zbyt wiele długów, a zbyt mało datków. Myślałam nad tym cały dzień, ale potrzeba zbyt dużej ilości złota, by sierociniec mógł znów stanąć na nogi – dziewczyna oparła się łokciami o stół i zatrzymała wzrok na pustej misce.
- Mogę trochę zwiększyć to co przekazuję, ale nie za bardzo – odparł ojciec blondynki, widząc, jak bardzo zależy jej na tej sprawie.
- Nie, ojcze. To nic nie da.
- Więc musisz zorganizować jakąś zbiórkę albo znaleźć skarb – wtrąciła się Lacey, której los sierocińca jakoś nie obchodził. Zaśmiała się głośno i sięgnęła po kawałek chleba. – Tak, skarb po jakimś piracie lub złodzieju.
W tym momencie, Charlie poruszył się na swoim krześle. Myśl o skarbie przypomniała jej o pewnej rzeczy, o której już dawno temu zapomniał. Gdy tylko wszyscy skupili na nim wzrok, chłopak spojrzał na Bellę i ścisnął ją za rękę.
- Pomogę Ci – odpowiedział z powagą. – Wiem coś o pewnym skarbie.
- A niby skąd, młody? – zapytała Lacey, siedząca po drugiej stronie stołu.
- Moja matka zgromadziła trochę złota. Część wykorzystała na budowę domu i sklepu, a reszta nadal gdzieś jest – wyjaśnił i przerzucił wzrok na Olivię, która dziwnie na niego popatrzyła. Nigdy wcześniej nie opowiadał jej o tym, że matka miała jakiś skarb.
- Matka? – zapytała zdziwiona. – Kim była, że tyle udało jej się zebrać?
- Podróżniczką… i złodziejką – rzekł i chwycił ją za dłoń, tak jak zrobił to przed chwilą Belli. – Miała na imię Nikki.
Słysząc to imię, Lacey, która piła wino z kielicha, zakrztusiła się. Przykuła tym uwagę wszystkich zebranych. Gdy tylko doszła do siebie, wstała i spojrzała na Charliego, jakby próbowała wyczytać z niego wszystko co wie.
- Nikki jest twoją matką? Ta Nikki? – zapytała.
- Tak, to ta sama, co z tej książki – Bella złapała ją za ramię i pociągnęła w dół, by usiadła.
- Wiedziałaś i mi nie powiedziałaś?! – z oburzeniem odepchnęła przyjaciółkę i podeszła do chłopaka. – Gdzie ona jest?! Chcę się z nią zobaczyć! – złapała go za ramiona i zaczęła potrząsać.
- Nie żyje. Zmarła dwa lata temu.
- Co? – Lacey nie mogła uwierzyć w to co słyszy. Padła na kolana i wtuliła głowę w uda Charliego. Musiała wyglądać teraz jak idiotka, ale nie obchodziło ją to. – To niemożliwe!
- Co jej jest? – chłopak szepnął do Belli, nie wiedząc co robić w takiej sytuacji.
- To wielka fanka twojej mamy – córka Leopolda skinęła głową na Lacey i poklepała ją po ramieniu. - Jej marzeniem było ją spotkać. Naczytała się różnych opowieści o niej.
- Zamknij się! – krzyknęła i podniosła się, ocierając dłonią łzy spływające po twarzy. Wykonała gest dłonią i okryła się błękitną chmurą, która przeniosła ją w nieznane miejsce.
- Oto i cała Lacey – skomentowała to zajście Bella, kierując swój wzrok znów na Charliego. – Ten skarb… Chcesz się go pozbyć? Przecież to wszystko należy teraz do Ciebie.
- Nie chcę go – pokręcił przecząco głową. – Nikki zabrała go innym, a ja chcę go teraz im oddać.
- To bardzo szlachetne – odparł Gryf, który siedział do tej pory cicho, oglądając przedstawienie jakie urządziła Lacey.
- O tak – zgodziła się Bella. – Domyślam się, że pozostał gdzieś w Silden, tak?
- Tego nie wiem… - na te słowa, wszyscy zamilkli ze zdziwienia. Każdy myślał, że położenie skarbu złodziejki jest znane jej synowi, jednak prawda była inna. – Ale wiem jak można go znaleźć. Matka pozostawiła po sobie dziennik. Było tam wiele zapisków bardziej lub mniej ważnych. Niektóre wskazówki na pewno nas do niego doprowadzą.
- Więc zgadzasz się? Chcesz odnaleźć ten skarb? – zapytała Bella z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Nigdy nie przeżyłem większej przygody, więc chyba nadszedł czas by taką mieć – Charlie podniósł się z miejsca i wyciągnął dłoń w stronę Belli. – Razem?
- Razem – potwierdziła dziewczyna, ściskając jego dłoń. Spojrzała również na Harwina, który tylko się im przyglądał. – Jeśli nie masz nic przeciwko, Charlie…
- Oczywiście, że nie… - odparł. – Zechcesz dołączyć, Gryfie?
Meżczyzna przerzucił wzrok z Belli na chłopaka, zastanawiając się nad odpowiedzią. Czy miał ochotę wyruszyć na wyprawę, której celem jest znalezienie skarbu? Wstał od stołu i zbliżył się do dwójki.
- Z chęcią będę Wam towarzyszył – powiedział, kładąc dłoń na ich dłoniach.
- Ja też! – obok nich nagle pojawiła się Lacey. Nie wiadomo, gdzie była przez ten cały czas. – Chcę zobaczyć jej skarb – stwierdziła i położyła rękę na dłoni Gryfa.
W taki oto sposób, rozpoczęła się przygoda czwórki znajomych. Od czego mieli zacząć? Charlie, po powrocie do domu, dokładnie obejrzał dziennik matki i dowiedział się, że istnieją trzy wskazówki, mówiące o tym, gdzie znajduje się skarb. Pierwsza z nich brzmiała:
- „Tam, gdzie się uczucie zaczęło; tam, gdzie się ono skończyło; Mężczyzna jest wiecznym strażnikiem klucza; To ten, który nie zginął od miecza.” – odparł blond włosy chłopak, czytając krótki wpis, na jednej ze stron.
- Wiesz o kogo może chodzić? – zapytała Bella. Wszyscy siedzieli w ogrodzie i obmyślali szczegóły swojej wyprawy.
- Oczywiście, że o Bane’a! – wtrąciła się Lacey. – Nie czytałaś książki, którą Ci dałam?
Bella uśmiechnęła się tylko do niej i zwróciła ponownie do chłopaka.
- Skoro mowa jest o nim, więc klucz powinien być tam, gdzie został pochowany.
- Czyli gdzie? – zapytał Gryf.
- Harwinie, wracamy tam, gdzie się poznaliśmy. Do Śniętej Piranii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz