To był kolejny,
zwykły dzień w Thorniarze, który Bella spędziła w rodzinnym domu. Po licznych
przygodach na Khorinis, dziewczyna postanowiła zrobić sobie dłuższą przerwę od
podróży i wróciła do ojca. Tęskniła za nim. I to bardzo. Więź jaka łączyła ją z
ojcem była idealnym przykładem prawidłowej relacji ojca z córką. Bella zawsze
mogła poprosić go o radę, pocieszenie czy zwykłą przysługę.
Podczas
śniadania, Bella miała okazję opowiedzieć ojcu o wszystkich swoich przygodach.
Za każdym razem, gdy pojawiała się w domu, mówiła ciągle o tych samych
wydarzeniach, mimo, że Leopold słyszał je już wielokrotnie.
- I wtedy druid
poprosił mnie o dbanie o okolicę – powiedziała, popijając herbatę. – Wyjechał
gdzieś na południe i tyle go widziałam.
- Rozumiem, że
jesteś bezpieczna w tej chacie, w samym centrum lasu? – zapytał.
- Oczywiście,
ojcze – rzekła, odstawiając kubek na stół. – Druid otoczył swój dom magiczną
barierą, która pozwalała przekroczyć ją tylko osobom o czystym sercu. Poza tym,
zwierzęta mi pomagają.
- Nie ufałbym
magii, moja droga. Sama wiesz, jak to się skończyło dla matki.
W pomieszczeniu
zapadł ponury nastrój. Mimo, że miłość między Leopoldem a Ellą wygasła kilka
lat po ślubie, to mężczyzna ciągle za nią tęsknił. Życie w ich niewielkim
dworku może i było kiedyś mniej znośne, z uwagi na stałą kontrolę Elli, lecz
teraz zrobiło się w nim prawie pusto. Raz na jakiś czas przyjeżdżała Bella, jej
siostra rzadko odwiedzała ojca, ze względu na trójkę dzieci, natomiast brat
dziewczyny rzadko bywał w domu. Na co dzień, Leopold mógł odezwać się tylko do
synowej, gosposi i chłopca, który zajmuje się ogrodem.
- Czasami magia
jest dobra. Lacey już taka się urodziła, a nawet ją lubisz.
- Lacey wie jak
rozsądnie używać magii, nie tak jak twoja matka – mężczyzna odłożył sztućce na
talerz i wyjrzał przez okno, wychodzące na ogród. – Właściwie dawno Cię nie
odwiedzała.
- Nie odwiedza
mnie tutaj, bo ciągle podróżuje i szkoli się w Tooshoo. Pytałam się jej
ostatnio, czy będzie chciała wybrać się ze mną do pani Glyndy, ale odmówiła –
westchnęła głośno. – Przez ostatni rok widziałyśmy się jedynie jakieś sześć
razy.
- A czy
przypadkiem w następnym tygodniu, nie wypadają jej urodziny? – Leopold podniósł
się i odstawił talerz na bok.
- Tak – odparła
cicho Bella. – Dokładnie za osiem dni, mija 23 rocznica porzucenia Lacey przez
jej rodziców.
- Kochanie,
nawet nie wiesz czy ją porzucili. Może zginęli albo może jako małe dziecko,
Lacey została porwana i podrzucona do magów?
- Zawsze chciała
ich odnaleźć – dziewczyna oparła się łokciami o blat stołu i wpatrywała się w
stojący na stole świecznik. – Minęło zbyt dużo czasu, by wznowić poszukiwania.
Poza tym, już się z tym pogodziła. Zawsze traktowała nas jako rodzinę.
- Jest tu mile
widziana – odparł Leopold i ruszył w stronę schodów. – Dziękuję za wspólne
śniadanie, kochanie. Pogawędziłbym dłużej, ale praca nie może czekać. Miłego
dnia, córeczko.
- Miłego dnia –
rzuciła, ciągle przyglądając się świeczkom.
Tuż po
śniadaniu, Bella postanowiła wybrać się na targowisko. Uwielbiała tam chodzić,
ze względu na to, że zawsze udało jej się wypatrzeć coś ciekawego. Czasem były
to jakieś owoce pochodzące z innych wysp lub kontynentu lub też ciekawe
przedmioty, takie jak książki, naczynia lub figurki.
- Panienko
Bello, witamy z powrotem! – zawołał jeden z kupców. – Może jakaś książka? Mam
tu taką jedną „Bohaterowie i złoczyńcy”.
Dziewczyna
spojrzała na mężczyznę, po czym przerzuciła wzrok na przedmiot, który jej
podarował. Zastanawiała się przez dłuższą chwilę, wpatrując się w książkę.
- O czym to
jest? – zapytała w końcu.
- Historia
dobrze znanych nam postaci, których życie zupełnie się odmieniło. Na przykład
znasz opowieść o dziewczynie w purpurowej pelerynie, którą napadł po drodze
niedźwiedź?
- Każde dziecko
ją zna – odparła Bella. – Dziewczynka idzie przez las do chorego dziadka,
spotyka niedźwiedzia, który wypytuje się jej o cel wizyty, po czym biegnie do
chatki staruszka i pożera go, tak jak dziewczynkę, po tym jak ta wchodzi do
domku.
- Widzisz! Tu
jest inaczej… - mężczyzna zaczyna tłumaczyć Belli o czym jest książka, ale
przerywa mu pewien młody mężczyzna.
- Niedźwiedź
jest tym dobrym, a dziewczynka złą – odparł nieznajomy, kładąc dłoń na ramieniu
blondynki.
Gdy tylko Bella
odwróciła się i spojrzała na młodzieńca, na jej twarzy pojawił się ogromny
uśmiech. Objęła go i spojrzała mu prosto w oczy.
- Harwin, co ty
tu robisz? – zapytała.
- Ojciec mnie
wysłał z poselstwem – odparł i spojrzał na książkę, którą trzymała w dłoniach. –
Jeśli jesteś ciekawa tego, co przydarzyło się złej królewnie Śnieżynce, możesz
ją kupić. Ale znam ją na pamięć, więc zawsze mogę Ci opowiedzieć – zaśmiał się,
co wywołało również śmiech u dziewczyny.
- Miło Cię
widzieć – powiedziała i odłożyła książkę na stoisko. – Może się przejdziemy? –
zapytała łapiąc go pod rękę. – Rzadko kiedy widuję tu znajomych z karczmy.
- Z chęcią –
uśmiechnął się na to i ruszył w kierunku, gdzie go prowadziła. – A więc
wróciłaś do domu?
- Tak. Miałam
ochotę odpocząć, ale też stęskniłam się za ojcem. Właściwie to musisz go
poznać. Uważa moich przyjaciół za swoich, więc na pewno się dogadacie. Wpadnij
dziś do nas na kolację – Bella była bardzo podekscytowana tym, że spotkała
jednego ze swoich znajomych. – W ogóle to gdzie teraz mieszkasz?
- Zatrzymałem
się w takiej jednej karczmie…
- Karczmie?
Gryfie, zabieraj stamtąd swoje rzeczy i natychmiast do nas! Będziesz naszym
gościem – zaproponowała, gdy na chwilę się zatrzymali. Bella nie mogła
pozwolić, by jej przyjaciel pomieszkiwał w jakiejś tawernie.
- Nie, Bello,
nie chcę robić kłopotu – odmówił z grzeczności.
- To żaden
kłopot. Jak będziesz szedł do nas na kolację, zabierz też swoje rzeczy. Pokoi u
nas mnóstwo.
Ruszyli dalej.
Blondynka prowadziła go szerokimi ulicami Thorniary. Co jakiś czas skręcali w
jakąś boczną alejkę, po to by znaleźć się na kolejnej zatłoczonej ulicy. Przez
cały ten czas, rozmawiali ze sobą, opowiadając sobie co im się przydarzyło od
momentu, gdy widzieli się po raz ostatni.
W końcu dotarli
pod pewien nieco zniszczony, dwupiętrowy budynek. Na szyldzie nad drzwiami
widniał napis „Sierociniec”. To był cel dzisiejszej wizyty Belli w mieście.
- Co tu robimy?
– zapytał, spoglądając na dom dla sierot.
- Od bardzo
dawna pomagam dzieciom z tego domu – wyjaśniła i puściła ramię mężczyzny. – Mój
prapradziadek ufundował ten budynek, więc czuję się za niego odpowiedzialna.
- Tu jestem! –
odezwał się damski głos. Na ławce po drugiej stronie ulicy siedziała młoda
dziewczyna, ubrana w skórzany podróżny strój. Jej brązowe włosy spięte były w
warkocz, który opadał jej na lewe ramię. W dłoni trzymała niewielkich rozmiarów
książeczkę. Gdy tylko Bella podbiegła do niej, dziewczyna uściskała ją. – Zmieniłam
zdanie. Ty dalej w tej czerwieni? Wyglądasz jak przerośnięty pomidor – zaśmiała
się, a jej wzrok powędrował na Harwina, który dalej stał pod sierocińcem. - A
to kto? Przystojny jest – zapytała. – Czyżby Bella znalazła sobie w końcu
kochasia?
- Nie! To tylko
mój przyjaciel – odparła i odwróciła się do mężczyzny i machnęła do niego ręką,
by podszedł.
- W takim razie,
zamawiam go! Dawno nikogo nie miałam, a mam swoje potrzeby – dziewczyna puściła
do Belli oczko i uśmiechnęła się do Gryfa, który właśnie się zbliżał.
- Potrzeby?
Nawet mi o tym nie wspominaj - Bella nie miała ochoty słuchać o tym jak jej
przyjaciółka bardzo pragnie facetów. Zatkała sobie uszy i spojrzała na
przyjaciela.
- No tak, ty
jeszcze tego nie doświadczyłaś – zaśmiała się i spojrzała na Harwina, który
zatrzymał się tuż obok nich.
- A więc
poznajcie się. To jest mój przyjaciel z Myrthany, Harwin, którego nazywają
również Gryfem, a to moja stara i wredna przyjaciółka Lacey, która nie ma
żadnego przezwiska – Bella zaśmiała się, wpatrując się z tryumfem w
przyjaciółkę.
- Dziękuję, ty
mały przerośnięty pomidorze – rzuciła i uśmiechnęła się do mężczyzny podając mu
dłoń. – Witaj, miło mi Cię poznać.
Harwin uścinął
jej dłoń i odwzajemnił uśmiech. Zdążył już zauważyć, że między dziewczynami
panuje dziwna relacja. Mimo, że się przyjaźnią, droczą się ze sobą. Chyba tak
robią prawdziwi przyjaciele, tak?
- Witaj – rzekł,
po czym skierował swój wzrok na Bellę. – Dziękuję za rozmowę, ale chyba czas na
mnie. Mam pewne sprawy do załatwienia w mieście.
- Dobrze. Nie
będę Cię zatrzymywała. Do zobaczenia na kolacji – pożegnała mężczyznę, który
skierował swoje kroki do centrum miasta.
Obie dziewczyny
odprowadziły go wzrokiem, aż nie zniknął w jednej z alejek. Tuż zaraz po tym
jak je opuścił, Bella i Lacey zbliżyły się do drzwi sierocińca i weszły do
środka. Wystrój pomieszczenia, w którym się znalazły pozostawiał wiele do
życzenia. Fotele były bardzo zniszczone, a stolik, przy którym siedziała
starsza kobieta był już tyle razy naprawiany, że następnego razu pewnie by już
nie wytrzymał.
- O Bella! –
kobieta podniosła się gwałtownie z miejsca, gdy tylko zobaczyła dziewczynę w
czerwonej pelerynie. – Miło, że znów nas odwiedziłaś.
- Też się
cieszę, pani Glyndo – Bella podała jej dłoń, uśmiechając się do niej. – Jak tam
się mają dzieci? Tęskniły za mną?
- Oczywiście,
kochanie – odparła ciepłym głosem, po czym spojrzała na Lacey. – Witaj, Lacey.
Czyżbyś zainteresowała się pomocą biednym?
- Może… -
rzuciła jakby od niechcenia i usiadła na jednym z foteli. W tym czasie Bella
mogła porozmawiać ze znajomą o sierocińcu.
- Dzieci mają
wszystko czego trzeba? – zapytała dziewczyna. – Niczego nie brakuje?
Kobieta nieco
spochmurniała na samą myśl o dzieciach zamieszkujących ten budynek.
- Nadeszły
ciężkie czasy dla naszego sierocińca – kobieta objęła ramieniem blondynkę i
poprowadziła ją przez drzwi, korytarzem prowadzącym do dalszych części
przybytku. – Popadliśmy w długi. Wszystkie oszczędności przeznaczamy na
jedzenie dla dzieci, ale tego wciąż jest mało.
- Rozumiem… -
Bella zamyśliła się i spojrzała na 16-letniego chłopaka oraz nieco młodszą
dziewczynę, niosących w dłoniach dwie większe torby. - Colin, Bree! –
uśmiechnęła się do niech. – Opuszczacie sierociniec?
- Tak – odparł
wysoki, rudowłosy chłopiec o nieco wychudzonej posturze. Bella kojarzyła go
dzięki temu, że często jej pomagał oraz nosił charakterystyczny wisiorek z
metalowym kwiatem. – Jesteśmy już trochę starsi i musimy żyć na własną rękę. Na
każdego nadejdzie czas, by opuścić sierociniec.
- Nie będziemy
tutaj przecież siedzieć wiecznie – odparła ciemnowłosa dziewczyna, którą Bella
pamiętała zawsze jako cichą i małomówną osobą.
- Dokąd
zmierzacie? – zapytała blondynka, spoglądając na ich walizki.
- Zawsze
chciałem odnaleźć moich rodziców – stwierdził chłopak. – Nie wiem nawet czy
żyją, ale warto spróbować. Mam tylko ten wisiorek po nich.
- W takim razie
życzę powodzenia, Colin – uśmiechnęła się do niego, po czym spojrzała na Bree.
– Tobie również, cokolwiek zamierzasz.
Dziewczyna
delikatnie skinęła głową i, wraz z chłopakiem, minęła obie kobiety, które
ruszyły dalej. Właścicielka sierocińca wyjaśniła Belli, w jak opłakanym stanie
jest przytułek. Jeśli nie znajdzie szybko pieniędzy, budynek zostanie
zamknięty, a wszystkie dzieci wyrzucone na ulicę. W pewnym momencie, pani Glynda
rozpłakała się, wtulając się w dziewczynę w czerwonej pelerynie.
- Coś wymyślę –
uspokoiła ją Bella. – Od tylu lat pomagam tym dzieciakom i teraz to zrobię.
Zdobędę te pieniądze, choćby nie wiem co.
Obietnica, którą
złożyła była najszczerszym stwierdzeniem, które w ciągu całego swojego życia
wypowiedziała Bella. Nie miała pojęcia, gdzie dostanie tak wielką sumę, ale
przyrzekła sobie, że znajdzie ją i przekaże na ratowanie sierocińca.
- Tak szybko wychodzimy? – zapytała Lacey, gdy
Bella wyciągnęła ją z budynku.
- Sierociniec ma
problemy. Jest w długach – stwierdziła, z nieco ponurą miną. Było jej smutno z
tego powodu. Praca na rzecz przytułku była dla niej czymś ważnym, gdyż został
on ufundowany przez jej prapradziadka.
- Złota Ci nie
wyczaruję – zaśmiała się młoda czarodziejka, jednak uśmiech szybko zniknął, gdy
tylko spojrzała na przyjaciółkę. – No co? Chciałam Cię pocieszyć.
- Nic nie mów,
Lacey – rzuciła i ruszyła, w kierunku swojego domu. W jej kroki poszła
magiczka.
Myśli o długach
sierocińca zaprzątały głowę Belli przez całą drogę. No może nie całą, gdy na
jej drodze nie pojawił się pewien stary znajomy.
- Bella Mills!
Wnuczka pani Amandy – usłyszała młody męski głosy, którego jakoś nie kojarzyła.
Obejrzała się za
siebie i spojrzała na wysokiego chłopaka o dłuższych blond włosach. Przez
chwilę zamarła z wrażenia, by potem podejść do niego i go uściskać.
- Charlie! To
chyba już dwa lata, co? – zaśmiała się. Widok przyjaciela znacznie poprawił jej
humor. – Ależ ty wyrosłeś!
- Ty z kolei nic
się nie zmieniłaś. Dalej nosisz tą samą czerwoną pelerynę – chłopak ubrany był
w długie skórzane spodnie, białą koszulę oraz ciemną kamizelkę. Dodatkowo przy
pasie wisiał mu sztylet.
- Mówiłam Ci to
wiele razy, żebyś chociaż kolor zmieniła – wtrąciła się Lacey, która stała cały
czas obok przyjaciółki.
- Ta niezbyt
sympatyczna niewiasta to Lacey – przedstawiła ją Charliemu. – Czasem moja
przyjaciółka, a czasem wrzód.
- Witaj, jestem
Charlie – uśmiechnął się do niej, po czym wrócił wzrokiem do Belli. – W ogóle,
co u Ciebie słychać? Dalej mieszkasz w Silden?
- Nie,
sprzedałam dom babci. Wiele podróżowałam, a teraz wróciłam do domu mojego ojca
– wyjaśniła. – Właśnie! Może chciałbyś wpaść do nas na kolację? Moglibyśmy
porozmawiać.
- Z chęcią,
Bello – odparł chłopak, po czym spojrzał na dziewczynę, stojącą niedaleko.
Widać było, że czekała na niego. – Mógłbym przyjść z kimś? – zapytał.
Bella i Lacey
zwróciły wzrok na ową nieznajomą, którą na myśli miał Charlie. Była ładna.
Miała długie, brązowe włosy upięte w kok. Jej skóra była bardzo jasna, a oczy
tak ciemne, jak noc. Na sobie miała długą, jasnożółtą suknię.
- Chłopak się
zakochał, co? – Lacey ponownie się wtrąciła, na co nie usłyszała żadnej
odpowiedzi. Poczuła na sobie tylko spojrzenie Belli, mówiące, żeby już sobie
poszła. – Dobra, już idę. Będę na kolacji – dodała i zniknęła w chmurze
błękitnego dymu.
- Pewnie,
Charlie. Możesz z nią przyjść – uśmiechnęła się do niego i poklepała go po
ramieniu. – Idź już do niej i bądźcie wieczorem. Chyba wiesz gdzie mieszkam,
co?
Chłopak
przytaknął i pożegnał się ze znajomą, odchodząc w stronę swojej dziewczyny.
Bella odprowadziła ich wzrokiem, a sama udała się w stronę swojego domu. Na
chwilę zapomniała o sierocińcu i jego problemach, ale myśli te powróciły, gdy
tylko Charlie się od niej oddalił.
Gdy była już pod
dworkiem rodziny Mills, przystanęła na chwilę spoglądając na ogród, w którym
się ciągle bawiła, gdy była młodsza. Przyjrzała się tym wszystkim drzewom,
kwiatom i krzewom. Przypomniała sobie, że miała wszystko: szczęśliwe
dzieciństwo, kochających rodziców, rodzeństwo i przyjaciół, a dzieci z
sierocińca nigdy tego nie zaznają takiego życia. Oparła się o jedno z drzew i
przeniosła swój wzrok na ławkę, stojącą przy małym oczku wodnym. Siedziała na
nim, odwrócona tyłem do Belli, ciemnowłosa kobieta, której dziewczyna nie
kojarzyła. Nie była to osoba ze służby jej ojca, dlatego też blondynka postanowiła
przekonać się kim jest nieznajoma.
Zbliżyła do niej
i spojrzała na jej twarz, co spowodowało u niej niemałe zaskoczenie. Kobieta
uśmiechnęła się do Belli i wskazała jej miejsce obok.
- Usiądź moja
droga – odparła spokojnym głosem. – Musimy porozmawiać.
- Co ty tu
robisz? Czego ode mnie znów chcesz? – Bella zajęła miejsce obok czarnowłosej. –
Ciągle mnie tylko nawiedzasz, Nikki.
- Bo potrzebuję
pomocy, Bello. Nie mogę ruszyć dalej – wyjaśniła złodziejka. Swój wzrok
zatrzymała na oczku wodnym, gdzie od czasu do czasu, na powierzchnię wynurzały
się ryby.
- Ruszyć dalej?
Co masz na myśli? – Bella spojrzała z powagą na zmarłą znajomą. Czasem myślenie
przychodziło jej z trudem, zwłaszcza, gdy miała głowę pełną innych problemów.
- Utknęłam tu… w
tym świecie. Nie mogę być z innymi.
- Masz jakieś
niezałatwione sprawy tutaj, tak? – Bella wbiła w nią wzrok, jakby próbowała
odgadnąć, co chce powiedzieć. Nikki tylko przytaknęła. – Co się stało? Co Cię
tu więzi?
- Wiele złego
zrobiłam i to mnie tu właśnie trzyma – Nikki podniosła się i spojrzała z
uśmiechem na Bellę. – Wiem, że mi pomożesz.
- Oczywiście,
ale wytłumacz mi o co chodzi? – Bella również wstała. – Gdzie mam zacząć?
- Charlie –
odparła cicho. – Mój syn Cię poprowadzi – dodała i zniknęła.
Dziewczyna w
czerwonej pelerynie przetarła oczy z myślą, że może przyśniła jej się ta
rozmowa, jednak cały czas stała w tym samym miejscu. Nie wiedziała, co miała
sądzić o tym, co jej powiedziała złodziejka. Miała na głowie teraz sierociniec,
a teraz jakiś duch prosi o pomoc w załatwieniu jego ziemskich spraw. Bella
pokręciła tylko głową i ruszyła w stronę domu.
Kolacja
rozpoczęła się wraz z przybyciem ostatniego gościa, którym była Lacey. Wszyscy
zajęli miejsce przy długim stole w jadalni. U szczytu stołu zasiadł pan domu,
Leopold, a naprzeciw niego jego córka Bella. Po jej prawej stronie, miejsce
zajął Charlie oraz jego znajoma Olivia, natomiast po drugiej stronie Lacey i
Harwin. Odkąd czarodziejka zobaczyła po raz pierwszy Harwina, miała ochotę go
uwieść lub przynajmniej przypodobać się.
Podano
przystawkę, którą była zupa ze świeżych warzyw rosnących w ogrodzie rodziny
Mills. Gdy tylko każdy otrzymał swoją porcję, ojciec Belli wstał i spojrzał na
każdego z gości.
- Dziękuję za
przybycie – odparł, uśmiechając się szeroko. – Cieszę się, że mogę tu gościć
takie osoby jak wy, przyjaciół mojej córki. Mam nadzieję, że miło spędzicie ten
wieczór – chwycił w dłoń kielich z winem i uniósł go do góry. – Za spotkanie.
Pozostali
zrobili dokładnie to samo i wzięli łyk trunku. Następnie każdy zaczął spożywać
oczekującą na stole zupę.
- Opowiadaj,
Charlie – zaczęła Bella, przyglądając się co chwila to chłopcu, to Olivii. – Co
właściwie teraz porabiasz?
- Mieszkam razem
ze stryjem. Chyba go nie poznałaś, bo szybko opuściłaś Silden po śmierci pani
Amandy – wyjaśnił chłopak. – Przybyliśmy tu i zacząłem szukać sobie jakiegoś
zajęcia. Robiłem wiele rzeczy. Pracowałem u pewnego stolarza, przez kilka
miesięcy zajmowałem się też jednym magazynem lub pomagałem myśliwemu na
polowaniach.
- Widać po
tobie, że lekko nie miałeś. Zmężniałeś od ostatniego razu – blondynka posłała
mu wesoły uśmiech.
- Dziękuję,
Bello – chłopak odwzajemnił uśmiech, po czym zaczął kontynuować swoją opowieść.
– Od jakiegoś czasu, mój stryj szkoli mnie walki mieczem, gdyż chciałbym
wstąpić do straży. Myślę, że to chcę w życiu robić. Było wiele zajęć, które
mnie ciekawiły, ale szybko się nimi znudziłem. Od zawsze marzyłem by stać się
wojownikiem.
- Młodzi
mężczyźni zawsze są potrzebni – wtrącił się Leopold. – Twój stryj to Matthew,
tak? Znam go trochę. To bardzo dobry człowiek.
- Miło mi to
słyszeć, panie Mills – Charlie skinął delikatnie głową w stronę mężczyzny.
W tym samym
czasie, po drugiej stronie stołu Lacey starała się wywrzeć na Gryfie jak
najlepsze wrażenie. Uśmiechała się ciągle do niego, czasem go zaczepiała
dłonią, bądź nogą, gdy sięgała po serwetkę, czy pieczywo. Na wszystkie jej
zaczepki, mężczyzna reagował delikatnym uśmiechem, po czym wracał do spożywania
posiłku.
- Skąd w ogóle
jesteś, Harwinie? – zapytała magiczka, gdy skończyła już zupę.
- Geldern –
odparł jednym, prostym słowem.
- Nigdy tam nie
byłam – dziewczyna oparła jeden łokieć o blat stołu i spojrzała na swojego
rozmówcę. - Myślisz, że jest warte
zobaczenia?
- Na pewno tak.
Zresztą tak jak wiele miejsc w Myrthanie – Harwin odłożył łyżkę do pustej miski
i skinął głową w stronę Leopolda, by podziękować mu w ten sposób za posiłek. –
Jest całkiem niedaleko Silden, prawda Bello? – zwrócił się do swojej
przyjaciółki.
- Oczywiście –
przytaknęła, przyglądając się parze siedzącej po jej lewicy.
- Jak będziesz
wracał to daj mi znać, dobrze? – Lacey uśmiechnęła się do niego w uroczy
sposób. – Przyda Ci się towarzystwo w drodze powrotnej.
- Dobrze – kiwnął
głową i obrócił się w stronę Belli. Miał zamiar zmienić nieco temat rozmowy. –
Bello, jak twoja wizyta w sierocińcu?
- Ech… -
westchnęła. – Nie najlepiej. Glynda ma problemy z utrzymaniem domu, więc chyba
zostanie zamknięty. Jest zbyt wiele długów, a zbyt mało datków. Myślałam nad
tym cały dzień, ale potrzeba zbyt dużej ilości złota, by sierociniec mógł znów
stanąć na nogi – dziewczyna oparła się łokciami o stół i zatrzymała wzrok na
pustej misce.
- Mogę trochę
zwiększyć to co przekazuję, ale nie za bardzo – odparł ojciec blondynki,
widząc, jak bardzo zależy jej na tej sprawie.
- Nie, ojcze. To
nic nie da.
- Więc musisz
zorganizować jakąś zbiórkę albo znaleźć skarb – wtrąciła się Lacey, której los
sierocińca jakoś nie obchodził. Zaśmiała się głośno i sięgnęła po kawałek
chleba. – Tak, skarb po jakimś piracie lub złodzieju.
W tym momencie,
Charlie poruszył się na swoim krześle. Myśl o skarbie przypomniała jej o pewnej
rzeczy, o której już dawno temu zapomniał. Gdy tylko wszyscy skupili na nim
wzrok, chłopak spojrzał na Bellę i ścisnął ją za rękę.
- Pomogę Ci –
odpowiedział z powagą. – Wiem coś o pewnym skarbie.
- A niby skąd,
młody? – zapytała Lacey, siedząca po drugiej stronie stołu.
- Moja matka
zgromadziła trochę złota. Część wykorzystała na budowę domu i sklepu, a reszta
nadal gdzieś jest – wyjaśnił i przerzucił wzrok na Olivię, która dziwnie na
niego popatrzyła. Nigdy wcześniej nie opowiadał jej o tym, że matka miała jakiś
skarb.
- Matka? –
zapytała zdziwiona. – Kim była, że tyle udało jej się zebrać?
- Podróżniczką…
i złodziejką – rzekł i chwycił ją za dłoń, tak jak zrobił to przed chwilą
Belli. – Miała na imię Nikki.
Słysząc to imię,
Lacey, która piła wino z kielicha, zakrztusiła się. Przykuła tym uwagę
wszystkich zebranych. Gdy tylko doszła do siebie, wstała i spojrzała na
Charliego, jakby próbowała wyczytać z niego wszystko co wie.
- Nikki jest
twoją matką? Ta Nikki? – zapytała.
- Tak, to ta
sama, co z tej książki – Bella złapała ją za ramię i pociągnęła w dół, by
usiadła.
- Wiedziałaś i
mi nie powiedziałaś?! – z oburzeniem odepchnęła przyjaciółkę i podeszła do
chłopaka. – Gdzie ona jest?! Chcę się z nią zobaczyć! – złapała go za ramiona i
zaczęła potrząsać.
- Nie żyje.
Zmarła dwa lata temu.
- Co? – Lacey
nie mogła uwierzyć w to co słyszy. Padła na kolana i wtuliła głowę w uda
Charliego. Musiała wyglądać teraz jak idiotka, ale nie obchodziło ją to. – To
niemożliwe!
- Co jej jest? –
chłopak szepnął do Belli, nie wiedząc co robić w takiej sytuacji.
- To wielka
fanka twojej mamy – córka Leopolda skinęła głową na Lacey i poklepała ją po
ramieniu. - Jej marzeniem było ją spotkać. Naczytała się różnych opowieści o
niej.
- Zamknij się! –
krzyknęła i podniosła się, ocierając dłonią łzy spływające po twarzy. Wykonała
gest dłonią i okryła się błękitną chmurą, która przeniosła ją w nieznane
miejsce.
- Oto i cała
Lacey – skomentowała to zajście Bella, kierując swój wzrok znów na Charliego. –
Ten skarb… Chcesz się go pozbyć? Przecież to wszystko należy teraz do Ciebie.
- Nie chcę go –
pokręcił przecząco głową. – Nikki zabrała go innym, a ja chcę go teraz im oddać.
- To bardzo
szlachetne – odparł Gryf, który siedział do tej pory cicho, oglądając
przedstawienie jakie urządziła Lacey.
- O tak –
zgodziła się Bella. – Domyślam się, że pozostał gdzieś w Silden, tak?
- Tego nie wiem…
- na te słowa, wszyscy zamilkli ze zdziwienia. Każdy myślał, że położenie
skarbu złodziejki jest znane jej synowi, jednak prawda była inna. – Ale wiem
jak można go znaleźć. Matka pozostawiła po sobie dziennik. Było tam wiele
zapisków bardziej lub mniej ważnych. Niektóre wskazówki na pewno nas do niego
doprowadzą.
- Więc zgadzasz
się? Chcesz odnaleźć ten skarb? – zapytała Bella z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Nigdy nie
przeżyłem większej przygody, więc chyba nadszedł czas by taką mieć – Charlie
podniósł się z miejsca i wyciągnął dłoń w stronę Belli. – Razem?
- Razem –
potwierdziła dziewczyna, ściskając jego dłoń. Spojrzała również na Harwina,
który tylko się im przyglądał. – Jeśli nie masz nic przeciwko, Charlie…
- Oczywiście, że
nie… - odparł. – Zechcesz dołączyć, Gryfie?
Meżczyzna
przerzucił wzrok z Belli na chłopaka, zastanawiając się nad odpowiedzią. Czy
miał ochotę wyruszyć na wyprawę, której celem jest znalezienie skarbu? Wstał od
stołu i zbliżył się do dwójki.
- Z chęcią będę
Wam towarzyszył – powiedział, kładąc dłoń na ich dłoniach.
- Ja też! – obok
nich nagle pojawiła się Lacey. Nie wiadomo, gdzie była przez ten cały czas. –
Chcę zobaczyć jej skarb – stwierdziła i położyła rękę na dłoni Gryfa.
W taki oto
sposób, rozpoczęła się przygoda czwórki znajomych. Od czego mieli zacząć?
Charlie, po powrocie do domu, dokładnie obejrzał dziennik matki i dowiedział
się, że istnieją trzy wskazówki, mówiące o tym, gdzie znajduje się skarb.
Pierwsza z nich brzmiała:
- „Tam, gdzie
się uczucie zaczęło; tam, gdzie się ono skończyło; Mężczyzna jest wiecznym
strażnikiem klucza; To ten, który nie zginął od miecza.” – odparł blond włosy
chłopak, czytając krótki wpis, na jednej ze stron.
- Wiesz o kogo
może chodzić? – zapytała Bella. Wszyscy siedzieli w ogrodzie i obmyślali
szczegóły swojej wyprawy.
- Oczywiście, że
o Bane’a! – wtrąciła się Lacey. – Nie czytałaś książki, którą Ci dałam?
Bella
uśmiechnęła się tylko do niej i zwróciła ponownie do chłopaka.
- Skoro mowa
jest o nim, więc klucz powinien być tam, gdzie został pochowany.
- Czyli gdzie? –
zapytał Gryf.
- Harwinie,
wracamy tam, gdzie się poznaliśmy. Do Śniętej Piranii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz