piątek, 10 lipca 2015

Zagubione Fragmenty: VI. "Wyścig z czasem cz.2"



Sophia przechadzała się po celi swojego więźnia. Była zadowolona z faktu, że plan idzie po jej myśli, a informacje wydobyte z Sata były niezwykle użyteczne. Podeszła do mężczyzny i chwyciła dłonią za jego twarz.

- Jestem z Ciebie taka dumna – odparła, uśmiechając się. – Cieszę się, że to akurat Ty wpadłeś w moje sidła.

- Po co Ty to w ogóle robisz? – zapytał, wpatrując się w jej zielone oczy.

- Dawno temu, Nikki odebrała mi coś bardzo cennego. Zamierzam to odzyskać.

Mężczyzna prychnął i spojrzał w kierunku małego okienka. Było już południe.

- Wcześniej powiedziałaś, że sprawisz, że Nikki nigdy się nie urodzi. Jak niby tego dokonasz? Nie da się cofnąć czasu.

- Mylisz się – spoważniała. - Jestem zdolna do wszystkiego. Gdybym nie wyruszyła na Korshaan, nie zdobyłabym tablicy z zaklęciem. Potrzebuję tylko kilku składników, a tak się składa, że w karczmie jest ktoś kto pomoże mi je zdobyć.

- O kim ty mówisz?

- Dowiesz się w swoim czasie – wyciągnęła z kieszeni jabłko i rzuciła je na ziemię. – Smacznego, Sat – dodała i opuściła celę, śmiejąc się złowieszczo.


Bane wstał jako pierwszy. Otworzył oczy i zobaczył przed sobą to, czego się spodziewał: dalej śpiącą Nikki. Delikatnie, z najwyższą ostrożnością wyciągnął rękę spod jej szyi i podniósł się. Najemnik sam nie wiedział, jak to możliwe, że zawsze budził się z ręką w tym miejscu. I jakim cudem udawało mu się nie obudzić czujnej złodziejki przy wstawaniu. Założył buty, ubrał płaszcz z kapturem oraz przypasał miecz. Przez chwilę spojrzał jeszcze na łuk w kołczanie, ale zrezygnował z niego, zostawiając razem ze zbroją w namiocie, i wyszedł na świeże powietrze. Razem z Nikki zatrzymali się w ruinach starego, murowanego posterunku, służącego kiedyś małemu garnizonowi wojsk Myrtany jako schronienie. Przed wojną z orkami stacjonowało tu około pięćdziesięciu żołnierzy... Ale od kilkudziesięciu lat nie było tu nikogo, poza rabusiami i ludźmi chcącymi uciec przed pościgiem. Prawie jak oni. Podszedł do ogniska, w którym wciąż nieco się żarzyło. No tak, w końcu ile on spał? Prawdopodobnie nie więcej niż dwie godziny. Resztę nocy przesiedział, pilnując, czy nikt nie podkrada się do ich obozu. Powinien był się jednak przespać. Dołożył trochę małych patyków do żaru, mając nadzieję że się zapalą i ruszył dalej, do koni. Te wciąż były tam, gdzie miały. No i dobrze. Gdy dał wierzchowcom coś do jedzenia zaczął przeszukiwać juki. Wyciągnął z nich dwa ostrza, które wczoraj kupił od znajomego kowala mieszkającego nieopodal Śniętej Piranii. Spojrzał na namiot, a potem znowu na ostrza. Nie, nie da Nikki naostrzonego miecza, dopóki nie będzie w stu procentach pewny, że sam nie straci przy tym ręki. Albo ona. Gdy złodziejka się obudziła, to śniadanie było już gotowe, słońce już dawno oderwało się od horyzontu, a Bane właśnie kończył strugać drugi drewniany miecz. Złodziejka nie odezwała się, mając wyraźnie zły humor. Najemnik nie był tym zbytnio zdziwiony. W końcu miała zostać wyrzucona z karczmy, z powodu morderstwa któremu nie była winna. Zmarszczył czoło, patrząc w ogień. Nikki nie powinna ponieść winy za śmierć Heleny, ale sama też zareagowała za ostro, zamiast spróbować załagodzić sytuację. Ale czy powinno go to dziwić? Ona zawsze była dumna. Skierował swój wzrok znowu na złodziejkę. Jadła śniadanie, oczywiście bezmięsne, ciskając gromy z oczu. Gdy skończyła, to najemnik rzucił jej drewniany miecz.

- Co to? - Zapytała, wciąż nie do końca dobudzona. Wiedział, że nie tego się spodziewała. Nawet w najpodlejszych warunkach rano starałaby się zrobić sobie makijaż i się umyć. Ale nie mieli na to czasu.

- Broń - odpowiedział jej i wstał, machając swoim drewnianym mieczem. Był nieco innego kształtu niż ten Nikki. Broń złodziejki była cieńsza i nieco dłuższa, podczas gdy swojemu własnemu kijowi Bane starał się nadać kształt pirackiej szabli. - Chciałaś się uczyć walczyć. Mamy trzy dni, więc lepiej nie marnować czasu. A na razie chcę sprawdzić, jak trzymasz ostrze.
Przypatrzył się złodziejce. Stanęła w pozycji do bójki, w typowo wręcz złodziejski sposób. Przygotowana do ucieczki.

- Szerzej nogi - wskazał swoim mieczem dolne kończyny złodziejki. Tak będzie jej łatwiej utrzymać się na nogach w pojedynku. - Lewa ręka za plecy, skoro jej nie używasz. I... Zapnij guzik. Będziesz walczyła z kobietą, tym jej nie rozproszysz, a za rozpięte ubranie łatwiej chwycić - dodał na samym końcu. Gdy chodziło o lekcje walki, zamieniał się w surowego nauczyciela. A teraz, gdy chodziło o Nikki... Miał zamiar nauczyć ją ile tylko się dało. Bo czuł, że raczej nie będzie miał szansy wystąpić w jej imieniu w tym pożal się Adanosie pojedynku.
Nikki patrzyła na niego gniewnie. No tak, była zdenerwowana, a on ją jeszcze bardziej drażnił. Ale co miał zrobić? Sama mówiła: trzy dni. Nie było czasu na kłótnie.

- A teraz atakuj - zalecił. Złodziejka nie zrobiła tego od razu. Dobrze. W końcu był przygotowany. Zrobiła to dopiero po chwili, a on zablokował jej atak. Potem znowu. I znowu. I znowu. Nie był to szermierczy kunszt, ale złodziejka musiała pamiętać coś z czasów gildii.

- Teraz się broń - zapowiedział i sam ruszył, nie dając kobiecie wiele czasu na reakcję.

Trzynaście sekund i Nikki miała siniaka na ramieniu.

Walczyli dalej, chociaż Bane starał się oszczędzać kobietę. Po pierwsze dlatego, że nie bardzo chciał ją uderzać, nawet drewnianym mieczem i to w ramach treningu. Po drugie... Złodziejka nie mogła mieć zbyt wielu siniaków, jeśli za trzy dni miała stoczyć pojedynek.

Kawałki drewna uderzały o siebie przez resztę poranka, z krótkimi zaledwie przerwami.

Tymczasem w karczmie panował spokój. Żadnej wariatki zabijającej kucharki, żadnych kłótni, nawet bard nie bawił się swoją lutnią. Wszyscy pamiętali to, co stało się poprzedniego dnia. Lukix zszedł do głównego pomieszczenia karczmy i zajął miejsce przy ladzie.

- To co zwykle? – zapytała Alexandra, jedna z kelnerek.

Mężczyzna przytaknął głową i rozejrzał się wokół. To nie śmierć Helen zajmowała mu myśli, jednak to co ją wywołało. Lukix znał Sophię, a ich ostatnie spotkanie nie należało do najmilszych. Wiedział, że korsarka będzie chciała wykorzystać ich znajomość, ale czy byłby zdolny zrobić dla niej wszystko?

Alexandra podała mu trunek i oparła się łokciami o blat. Przyglądała się bywalcowi karczmy, jak ten opróżnia kielich do dna.

- Nie sądziłam, że aż tak będziesz to przeżywał – odparła.

- Nie przeżywam. Zastanawiam się nad tym, co robić dalej – odstawił puste naczynie i podniósł się, gdy do tawerny weszła Nikki, a za nią Bane. Podszedł do nich. – Nikki, mam pewien pomysł.

- No gratuluję. Tak wcześnie na coś wpadłeś? Brawo – zaśmiała się. – O co chodzi?

- Nie sądzisz, żeby ktoś powinien poszukać tej całej Sophii?

- Chcesz nam pomóc? – wtrącił się zdziwiony Bane. Od zawsze wiedział, że Nikki i Lukix za sobą przepadają, a jego propozycja była zaskoczeniem.

- Właśnie! Po co to robisz? – Nikki była ciekawa powodu, dla którego mężczyzna chciał nagle jej pomóc.

- Nie pomagam Tobie, Nikki, ale robię to dla Helen – odpowiedział. – Powiedz, że nie jesteś ciekawa tego, gdzie się ona ukrywa. A co jeśli można by ją zaatakować? Taka informacja by Ci się przydała, co?

- W sumie ma rację – Bane spojrzał na złodziejkę, która zastanawiała się nad tym, co powiedział Lukix. – Ale czy chcemy ją zaatakować?

- Jedź – rzekła po chwili. – Raczej się do niej nie wybierzemy, ale jestem ciekawa gdzie się podziewa ta małpa. Wszystko mi jedno, czy zginiesz czy nie.

Mężczyzna opuścił karczmę, a para udała się do pokoju złodziejki. Nikki wyciągnęła ze swojej torby butelkę wina, którą otrzymała od swego znajomego z Varantu i postawiła ją na blacie stolika. Najemnik podszedł do okna i otworzył je, wpuszczając do środka świeże powietrze, po czym usiadł na łóżku dziewczyny.

- Chcesz teraz pić? – zapytał, wpatrując się w butelkę.

- A co mam innego do roboty? – nalała wina do dwóch kielichów, znajdujących się na stole, z czego jeden podała Bane’owi. – Mam siedzieć w miejscu i płakać? Sophia i tak mnie nie zabije.

- Skąd wiesz? – zamoczył usta w winie i wykrzywił się nieco. Widać nie za bardzo smakował mu nowy nabytek Nikki.

- Sophia nigdy nie zniży się do takiego poziomu. Zabicie kogoś jest dla niej zbyt łatwe – złodziejka oparła się o stolik i zaczęła sączyć trunek. – Będzie chciała się mnie pozbyć w jakiś widowiskowy sposób. Pamiętasz co powiedziała przed karczmą? Odbierze mi coś cennego.

- A co jest na tyle cenne, by pragnęła tego Sophia?

- Hm… - zamyśliła się. Nikki nie miała pojęcia, czego tak naprawdę szukała jej rywalka. Nie chodziło tu na pewno o złoto. W końcu korsarka mogła je zdobyć na różne sposoby. – Jeśli chodzi o przedmioty, to możliwe że potrzebny jest jej jakiś mój łup, który jest w mojej kryjówce.

- Masz tam coś nadzwyczajnego? – Bane opróżnił kielich do dna i odstawił go na stolik.

- Lampa – odparła po chwili namysłu. – Wyruszyliśmy wtedy po lampę, która miała mieć magiczne właściwości. Zabrałam ją, gdy uciekłam ze statku, a potem oddałam ją Amurowi.

- To dlaczego Ciebie tak męczy?

Nikki odstawiła kielich i, z powagą, spojrzała na ukochanego.

- Ponieważ teraz to ja ją mam – wyjaśniła.

Lukix pędził, na swym koniu przez las tropem, który zostawiła po sobie Sophia. Czego od niego chciała? Tego nie wiedział. Może tylko pragnęła spotkać starego znajomego? Jedno było pewne – Sophia zauważyła go przed karczmą i dała sygnał, że chce się spotkać. A jeśli chodzi o Sophię, to nigdy nie opuści okazji by wykorzystać kogoś do własnych celów.

Po dwóch godzinach jazdy, znalazł się na dużej polanie, gdzie na drugim krańcu znajdowały się ruiny jakiejś posiadłości. Przywiązał do drzewa swojego konia i ruszył w kierunku kryjówki korsarki.

Było już po południu. Kiedy zbliżył się do ruin, nie zauważył nikogo. Ani Sophii, ani żadnego z jej sługusów. Jednakże ognisko wciąż się paliło, a konie znajdowały się za wysokim ogrodzeniem, wykonanym z desek. Lukix wszedł na teren posiadłości i kierował się w stronę głównej chaty, która w większej części była już zawalona. Gdy zbliżył się do niej, dwóch postawnych mężczyzn otworzyło drzwi i wyszło na zewnątrz. Widząc Lukix’a wymienili parę zdań między sobą i podeszli do niego.

- Oczekuje Ciebie – odparł jeden z nich, po czym ruszyli do koni.

Najemnik otworzył drzwi chaty i wszedł do środka. Cały parter był zawalony, jednak droga do schodów prowadzących do piwnicy była oczyszczona. Ruszył schodami w dół.

- Na końcu korytarza – odezwał się jakiś młodzieniec, siedzący pod schodami, który trzymał w dłoniach kuszę.

Lukix poszedł za wskazówką chłopaka, mijając po drodze pomieszczenia, zajmowane przez załogę Sophii. Zdziwił się, gdy zobaczył, że jest ich kilka razy więcej niż przybyło ostatnio do karczmy. Nie była to jakaś wielka liczba, więc jeśli Bane i Nikki zmobilizują wszystkich w karczmie, będą w stanie ich pokonać.

Jednak największe zaskoczenie zrobił na nim więzień, którego przetrzymywała Sophia. Lukix nie widział Sata od bardzo dawna, a cała sprawa z korsarką wyjaśniała jego spóźnienie do karczmy. W czasie gdy najemnik mijał jego celę, więzień spał, przez co nie mógł zamienić z nim ani słowa.

- No chodź! – usłyszał znajomy kobiecy głos, wydobywający się z pomieszczenia po prawej.

Lukix ruszył w kierunku pokoju Sophii i wszedł do środka. Sophia siedziała za zniszczonym biurkiem, z nogami zarzuconymi na blat. W dłoni trzymała sztylet, który od czasu do czasu, podrzucała.

- Kopę lat! – uśmiechnęła się na widok Lukix’a. – Siadaj – wskazała na stołek pod ścianą. – Co tam słychać, przyjacielu?

- Nie narzekam – odparł z odrobiną niechęci. - Rozumiem, że chciałaś się ze mną spotkać?

- Tak! Spotkać! – zdjęła nogi z biurka i oparła się łokciami o blat. – Musimy przedyskutować mój plan?

- Plan? – zapytał nieco zdziwiony. – Jestem jego częścią?

- Oczywiście. Sądzisz, że nie wykorzystałabym tego, że przebywasz non stop w tej karczmie? Poza tym jesteś mi coś winien, kochany.

- Czego chcesz? – odparł z nieco posępną miną.

- Uwielbiam z Tobą współpracować – zachwyciła się i podniosła się z miejsca. – Widzisz, potrzebuję pewnej rzeczy, którą ma przy sobie Nikki. Planowałam zdobyć to podczas pojedynku, ale skoro tu jesteś to możesz przynieść mi ją dużo wcześniej.

- Co to takiego? – zapytał się, a Sophia zbliżyła się do mężczyzny i nachyliła nad nim. Swoje usta zbliżyła do jego ucha i wyszeptała kilka słów. – Nie jestem na tyle blisko z nią, żeby jej to odebrać.

- Słuchaj! – korsarka podniosła głos. – Nie obchodzi mnie ja blisko z nią jesteś! Spłać swój dług, Lukix! – złapała go za twarz i spojrzała prosto w oczy. – Wiesz, że potrafię być bardzo zła, kiedy ktoś mnie zawiedzie.

- Zgoda – rzekł, myśląc nad tym jak ma tego dokonać. – Potrzebowałbym czegoś do pomocy. Czegoś, dzięki czemu Nikki pomyśli, że ma przewagę nad Tobą.

Sophia wróciła na swoje miejsce i zaczęła zastanawiać się nad tym, co powiedział jej były kochanek. Kiedy wpadł jej do głowy odpowiedni pomysł, spojrzała na mężczyznę i uśmiechnęła się do niego.

- Zabierzesz ze sobą przyjaciela – odparła, wskazując głową na korytarz. – Myślę, że na uwolnieniu Sata wiele zyskasz w jej oczach. Poza tym, jest mi już niepotrzebny – podniosła się i wyciągnęła dłoń w jego kierunku. – Umowa stoi?

- Tak – zgodził się, ściskając jej dłoń.

Wieczorem zrobiło się chłodno. Większość bywalców karczmy siedziało w głównym pomieszczeniu tawerny. Doredh stał za ladą i rozmawiał z Bane’m. Alice zajęta była dyskusją na temat instrumentów z bardami, którzy przybyli tu poprzedniego dnia, natomiast Nikki brała udział w konkursie rzucania sztyletami do tarczy.

- Znów wygrałam – odparła, popijając wino z kielicha. – Nigdy mnie nie pokonasz, Hansel.

Mężczyzna, z którym grała, uśmiechnął się i pogratulował jej ponownego zwycięstwa.

- Kiedyś i tak z Tobą wygram – stwierdził, zdejmując wbite w tarcze noże.

- Ćwicz, ćwicz i jeszcze raz ćwicz. Może kiedyś przydarzy się cud – odparła, dopijając trunek, który niezbyt jej smakował. - Tylko, żebyś znów się nie zgubił z siostrą w lesie, bo nie będziemy mieć okazji do tego – dodała i ruszyła w stronę lady, gdzie zastała właściciela karczmy oraz Bane’a.

Mężczyźni rozmawiali o sprawach, które Nikki nigdy nie interesowały, dlatego postanowiła zamówić dodatkowy kielich wina i poczekać, aż skończą temat.

- A więc zamierzasz walczyć, tak? – odparł Doredh, gdy tylko przeniósł swój wzrok z najemnika na dziewczynę.

- Tak jak obiecałam. Nikt tu nie zginie… – umoczyła swe usta w trunku. – No chyba, że ja – zaśmiała się.

- Nikki, nie mów tak! – Bane spojrzał na nią wymownie. – Sama mówiłaś, że Sophia nie chce Twojej śmierci.

- Tak tylko żartowałam, kochanie – pogładziła go dłonią po policzku i pocałowała. – Ta małpa nikogo już tutaj nie skrzywdzi.

- Widzę, Nikki, że nagle zaczęliśmy Cię obchodzić – wtrącił się Doredh. – To nawet miłe.

- Nie chcę, żeby Sophia przyczyniła się do zagłady tej karczmy. Wolę to zrobić osobiście – uśmiechnęła się do niego szeroko, po czym podniosła się z miejsca. – Bane, może wrócimy już do obozowiska? – zapytała najemnika, którego chwyciła pod ramię. – Chciałabym trochę odpocząć przed jutrzejszym treningiem.

- Oczywiście – rzekł Bane i oboje ruszyli się z miejsca.

W chwili, gdy odeszli od lady, drzwi karczmy otworzyły się z hukiem, a do środka weszli Lukix i Sat.

- Sat! – krzyknęła Alice i podbiegła do brata, rzucając mu się na szyję. – Gdzie byłeś?

- Sophia go przetrzymywała – odpowiedział za niego Lukix, który wpatrywał się w Nikki.

Złodziejka puściła ukochanego i podeszła do nowoprzybyłych mężczyzn. Z lekkim uśmiechem na twarzy powitała więzionego przyjaciela, po czym spojrzała na Lukix’a.

- Jak to możliwe, że odbiłeś go z rąk pirata? – pojawienie się brata Alice wydawało się jej dziwne, nawet bardzo. Jednak jeśli to miało realne wytłumaczenie, to mogła uwierzyć we wszystko.

- Kiedy znalazłem jej kryjówkę, nie było jej na miejscu – zaczął. – Zostawiła tylko trzech typów do pilnowania Sata. Właściwie to z początku nie wiedziałem, że mają więźnia, ale zauważyłem go przez niewielkie okno w jego celi, gdy skradałem się w kierunku wejścia do chaty, którą zajęli. Uporałem się ze strażnikami i zabrałem go ze sobą.

- To prawda, Sat? – zwróciła się do byłego więźnia, ciągle wpatrując się podejrzliwie w Lukix’a. – Tak było?

- Tak – odparł, przytakując. – Kiedy otworzył moją celę, w budynku było prawie pusto, poza trzema strażnikami, którzy leżeli na ziemi. Zabraliśmy im konia i wróciliśmy tutaj.

- Cieszymy się, że znów jesteś z nami – wtrącił Bane i uścisnął dłoń mężczyźnie. – Napijesz się czegoś?

- Cokolwiek. Od tego siedzenia w celi, zaschło mi w gardle – Sat zaśmiał się i razem z siostrą i Bane’m podeszli do lady, gdzie poprosili Doredha o coś mocnego dla starego przyjaciela.

Kiedy wszyscy planowali uczcić powrót Sata, Nikki i Lukix ciągle stali w tym samym miejscu i przyglądali się sobie.

- Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego go uratowałeś? – zapytała.

- A dlaczego miałbym tego nie zrobić?

- Pomagając nam, tracisz okazję na wyrzucenie mnie z karczmy – zbliżyła się do mężczyzny i spojrzała mu prosto w oczy. – Nie sądziłam, że jesteś w stanie tyle poświęcić. Szczególnie jeśli chodzi o to co jest między nami.

- Ta wariatka zabiła Helen, więc wolałem najpierw ją rozzłościć. Jeśli chodzi o Ciebie, to chcę Cię stąd wyrzucić osobiście. Nie potrzebuję niczyjej pomocy. Zdałem sobie sprawę, że będę miał wtedy większą satysfakcję.

Złodziejka zaśmiała się i podeszła do lady, zabierając ze sobą dwa kielichy z winem. Jeden z nich wręczyła Lukix’owi.

- Twoje zdrowie – uniosła kielich do góry. – Za Lukix’a!

- Za Lukix’a! – powtórzyli po niej wszyscy obecni.

Nastał kolejny dzień. Bane wpatrywał się w kałużę, gdy kobieta do niego podeszła.
Stanęła kilka kroków za nim, opierając się o drzewo. Nie, nie widział jej w odbiciu, ani nic. Po prostu złodziejka, mimo tego, że potrafiła się skradać w domach i skakać po dachach, nie mogła przemieszczać się cicho w lesie. Nikt nie mógł.

A on wciąż siedział i gapił się w kałużę, oraz latającą nad nią komarzycę.
- Co robisz? - zapytała się złodziejka.

- Modlę się - odpowiedział.

Chwila ciszy.

- Do kałuży?

- Nie widzę tu morza ani świątyni Adanosa - uśmiechnął się pod nosem i wstał, poprawiając

pas z mieczem. - Zresztą, czy przypadkiem nie miałaś ćwiczyć?

- Ćwiczyłam te pozycje tak, jak mówiłeś. I nie wiem, w czym ma mi to pomóc - odpowiedziała, patrząc mu w oczy.

- Muszą ci wejść w nawyk - odparł i przeciągnął się, a następnie uderzył w komarzycę, która usiadła mu na ramieniu. - Skoro tak ci się to nie podoba, to chodź.

Wciąż nie rozumiał, jak miał to zrobić. Nauczyć osobę walki mieczem w trzy... dwa dni.
W końcu dotarli do ich obozowiska w ruinach. Wciąż był ranek. Więc mieli czas. Dwa wróble przysiadły na szczycie ruin muru, by poobserwować walczących.

- Wczoraj pokazałem ci co nieco na temat ataków. Więc teraz czas na obronę - zapowiedział i podał kobiecie jej drewnianą broń. A następnie zaczął ją okrążać.
Nikki przyjęła taką pozycję, jakiej jej nauczył. Bokiem, by być mniejszym celem. Prawa ręka, z bronią, do przodu, lewa za plecy, by przypadkiem nie została cięta. Dobrze.

- Masz kilka sposobów na powstrzymanie ataku przeciwnika. Po pierwsze najprostszy. Zwykły blok. - Dał jej znak, a złodziejka zaatakowała. Nic skomplikowanego. Cięcie z prawej. Na drodze swojej broni znalazła jego drewniany miecz.

- Nie jest to zbyt skuteczne, zwłaszcza, że jesteś dosyć słaba i lekka. Nie masz szans zablokować ciosu zadanego przez bandytę czy żołnierza. W dodatku męczy. Twoja ręka przyjmuje całą siłę, z jaką uderza przeciwnik. Co pozostawia cię bezbronnym i wystawia na atak drugą ręką. Piraci i marynarze często używają w walce dłuższej broni oraz krótszej,

sztyletu czy chwytaka. Twoja przeciwniczka może to zrobić.

Dał jej kolejny znak, kolejny atak. Tym razem odbił broń złodziejki. Z taką siłą, że ta prawie wypuściła broń.

- Możesz też w zwykły blok złożyć nieco więcej siły i odbić broń przeciwnika. To daje ci jakąś sekundę czy półtora, by wyprowadzić atak. I może to być skuteczne w walce z tą rudą małpą, jak ją uwielbiasz nazywać. Aczkolwiek nie zrobiłbym tego na twoim miejscu, gdybym walczył z kimś innym, zwłaszcza posiadającym broń większą od siebie, bo ponownie tylko się zmęczysz.

Znowu skinięcie głową, znowu cios drewnianym mieczem. Bane tak ustawił swoją broń, że "ostrze" Nikki ześlizgnęło się po niej w bok. Najemnik wyprowadził szybki cios w żebra kobiety, zdecydowanie pozostawiając jej siniaka.

- Nie musiałeś tego robić - syknęła, ale z nieco mniejszym zdenerwowaniem niż wczoraj. Miała już dużo siniaków. Zresztą, on też parę zarobił. A ojciec mu mówił, żeby nie bić kobiet. Cóż, złodziejka sama tego chciała.

- No i możesz parować. To według mnie byłaby najlepsza opcja. Bokiem broni sprawiasz, że ostrze wroga po prostu ześlizguje się po twojej broni - wyjaśnił, podając Nikki jej ćwiczebną broń. - Niezbyt dużo siły, a możesz pozbawić przeciwnika inicjatywy. Chociaż nie jest to tak pewne, jak reszta sposobów. No i zawsze możesz też unikać ciosów, chociaż po kilku minutach skakania możesz się nieźle zmachać. A teraz zaczynajmy.

Mówił o sparingu. Znał jego wynik, bo ćwiczył już z Nikki wczoraj... No i nigdy w życiu nie widział jej z mieczem w rękach.

Mimo to nie dawał jej taryfy ulgowej. Żadnej, najmniejszej. Nie mógł, bo z pewnością ta przeklęta, ruda suka z pewnością jej nie da. A siniaki wyleczy później, u jakiegoś maga po drodze albo miksturą leczniczą.

Cios, blok, cios, blok, cios, unik. Nikki próbowała przebić się przez jego blokadę, ale nie miała zbyt wielkich szans. Ścierało się ze sobą parę dni ćwiczeń i trzydzieści pięć lat doświadczenia. Mimo to, próbowała. Było kilka sytuacji, w których ledwo się obronił, albo zarobił niewielkiego siniaka. Niestety, momenty, w których w prawdziwej walce Nikki byłaby martwa zdarzały się znacznie, znacznie częściej.

Mimo to trenowali dalej, a dźwięk uderzających o siebie kawałków drewna odbijał się echem po ruinach fortu i lesie.

W czasie, gdy Bane trenował Nikki, Lukix rozpoczął w karczmie realizować plan Sophii. Miał znaleźć jeden, zwykły przedmiot należący do złodziejki, a swe poszukiwania rozpoczął od jej pokoju. Wykorzystując nieuwagę karczmarza, udało mu się wykraść klucz do pokoju dziewczyny. Gdy tylko znalazł się przy odpowiednim pomieszczeniu, włożył klucz do zamka, przekręcił go i wszedł do środka.

Pokój Nikki był chyba najbardziej uporządkowanym pokojem, zajmowanym przez gości. Łóżko było idealnie posłane, ubrania, wiszące na kilku haczykach, były posortowane według kolorów i przeznaczenia, a na małym stoliku pod oknem  nie było żadnego bałaganu. Mężczyzna zbliżył się najpierw do ubrań złodziejki i dokładnie je przeszukał. Wszystkie kieszenie były puste. To samo było przy łóżku. Lukix miał nadzieję, że Nikki tam ukryła poszukiwany przez niego przedmiot. Mylił się. Na biurku również go nie widział. W końcu, doszedł do wniosku, że złodziejka ma go przy sobie i Sophia będzie musiała odebrać go przy pojedynku. Po chwili spędzonej w pokoju dziewczyny, wyszedł na korytarz, zamknął za sobą drzwi na klucz i zszedł na parter, gdzie podrzucił karczmarzowi klucz. Natychmiast opuścił karczmę, by zdać raport korsarce.

Przez resztę dnia, nie działo się nic ciekawego. Mieszkańcy karczmy wyczekiwali jutra, kiedy to miało okazać się, kto wygra pojedynek.

Przegryzł wargę, skradając się wśród drzew. Strzałę miał nałożoną na cięciwę, ale nie napinał łuku. Jeszcze nie.

Było to trudne zadanie. Musiał uważać, gdzie stawia nogi. Kroczyć tak, żeby nie nadepnąć na kruche liście, czy też patyki. Na całe szczęście w nocy spadł deszcz, więc nie musiał się aż tak martwić tym pierwszym.

Sarenka gdzieś tu była. Był tego pewien. Widział ślady. Wczoraj, wieczorem, stado przemknęło w pobliżu ich zrujnowanego fortu. Teraz prawdopodobnie zwierzęta już dawno były gdzieś dalej szukając jedzenia. Nic dziwnego, w końcu zbliżała się zima. Ale po drodze znalazł coś jeszcze. Plamy krwi i ślady, ułożone inaczej niż w przypadku zwykłej sarny.

Podejrzewał, że zwierzę złamało sobie nogę o jakiś konar, albo zaatakował je drapieżnik. A teraz szedł po nierównych, chwiejnych śladach i miał nadzieję, że sarna nie zemdlała gdzieś po drodze z braku krwi. To mogło przywabić drapieżniki lub padlinożerców.
Po kilku minutach w końcu zobaczył to, czego chciał. Zwierzę leżało, ale wciąż było przytomne. Sarna była całkiem dorodna. Widać było, że stado dobrze sobie radziło w okolicy.

Cóż, samica miała pecha.

Podszedł do niej, wciąż nie napinając łuku. Nie było to potrzebne. Sarna próbowała się poderwać, czując, że nadchodzi zagrożenie, ale nie była już w stanie. To był koniec.

Polowanie udało mu się bez większego wysiłku.

Szkoda. Przynajmniej miał zajęte myśli.

- No, już spokojnie, już spokojnie - powiedział cicho i schował łuk oraz strzałę. Oczywiście sarna nie była spokojna. Ale umierała. Wiedziała to. I nie miała zamiaru marnować ostatnich minut na tym świecie, żeby się bronić. Najemnik wyciągnął nóż i wbił go w bok sarniej głowy. Zwierzę wierzgnęło po raz ostatni i zmarło.

Bane wyczyścił nóż o trawę i podniósł truchło, zarzucając je sobie na plecy. Uh, trochę ważyła. No i dobrze. Miał ochotę na sarni udziec.

Gdy w końcu dotarł do obozu, zabrał się od razu za oprawianie. Nikki zaczęła narzekać dopiero po paru minutach, gdy przyszła od koni.

- Naprawdę musisz to tu robić? - Zapytała, z wyraźnie niechętnym tonem głosu. Nawet nie musiał się obracać, by wiedzieć, że jest niezadowolona i najchętniej wyrzuciłaby go teraz daleko, daleko stąd. Kobiety. One czepiały się, bo miały taką naturę. No, siniaki jakie jej narobił mogły też mieć na to pewien wpływ.

- A gdzie indziej? Mam tu miejsce, wodę i nóż. I wykopałem sobie dziurę na wnętrzności - powiedział i zaczął rozcinać sarnę. Teraz naprawdę zaśmierdziało.

- Gdziekolwiek indziej, tak, żebym tego nie czuła - syknęła złodziejka i ostentacyjnie zasłoniła sobie nos rękawem. Oczywiście nic to nie dawało.

- Przykro mi, ale nie jestem koniem, muszę jeść mięso - wzruszył ramionami, starając się udawać spokojnego.

Mimo tego, że od trzech dni był kłębkiem nerwów. I miał ochotę coś zabić. Jak na złość, nie mógł wyżyć się na sarnie, bo ta wręcz padła mu do stóp, przez co nie mógł wrednie wbić jej strzały w brzuch i poczekać, aż zginie. Po prostu czułby się z tym jeszcze gorzej, niż czuł się teraz.

A czuł się bezsilny, bo Nikki miała jutro walczyć w durnym pojedynku, czego nie mógł zrobić za nią.

- Jadłeś przedwczoraj - przypomniała mu jeszcze. I poszła ćwiczyć dalej. I dobrze.

Dzisiaj rano, zaraz po obudzeniu i rozciągnięciu się dał jej w końcu prawdziwe ostrze. Tępe, bo jeszcze go nie naostrzył. Tak na wszelki wypadek.

Oczywiście ćwiczyli. Ciosy, uniki, parowanie, pozycje i tak w kółko i w kółko. Oczywiście Nikki dalej obrywała, chociaż teraz już nie zadawał mocnych ciosów. Mogło się to źle skończyć, a na jutro musiała być gotowa. Nawet tępą bronią można było komuś złamać kość, a tego już mikstura ot tak nie wyleczy.

W końcu udało mu się do końca zdjąć skórę z sarny. Będzie ją musiał jeszcze oczyścić. Może, jeśli jutro wyjdą z tego żywi, opchnie ją jakiemuś kupcowi. Jeśli. Tak, stres zdecydowanie go dorwał.

Gdy skończył oprawiać zwierzę, zaczęło zmierzchać. Zanim przygotował mięso i rozpalił ognisko, było już ciemno.

Najemnik siedział przed ogniskiem, na kocu, wąchając smakowity zapach pieczonego mięsa, gdy Nikki w końcu przyszła. Wyglądała na wykończoną. Czyli ćwiczyła. Dobrze. I źle, bo jutro też będzie zmęczona. Ani tak nie było w porządku, ani tak.
Zaczynał panikować.

- Jak się czujesz? - Zapytał, dalej wpatrując się w ogień. Ciepło, smaczna kolacja, namiot który nie przeciekał. Kiedyś były to jego największe życiowe marzenia. Niezbyt ambitne, musiał przyznać.

- Posiniaczona, głodna i zmęczona. Chociaż lepiej niż wczoraj - odpowiedziała mu, siadając ciężko obok niego. Podał jej kolację, wegetariańską oczywiście, oraz kubek naparu z ziół które wcześniej zebrał. Wyglądała... Nie najlepiej. Albo on był już przewrażliwiony.

- Smacznego - rzekł tylko i sam zabrał się za swoje jedzenie. Jedli przez jakieś dziesięć minut, nie odzywając się do siebie. Raczej nie ze względu na smakowitą kolację. Martwił się, a Nikki też nie była w najlepszym humorze.

- Jak myślisz, jakie mam szanse? - Zapytała w końcu, gdy oboje zjedli i przesiedzieli chwilę, gapiąc się w ogień.

- Nie wiem. Ale zrobiliśmy, co mogliśmy. Myślę, że dasz radę - powiedział i zabrał się za ostrzenie broni. Po prostu musiał zająć czymś ręce, a broń Nikki powinna być jutro ostra. Jakaś sowa uleciała, słysząc zgrzytanie osełki o metal. - Bądź co bądź... To tylko pirat. A nie królewski szermierz - uśmiechnął się lekko, chociaż przez brodę nie było tego zbytnio widać.

- A w razie czego... Będę tam. I będę cię ubezpieczał, na wypadek gdyby któryś z jej znajomków postanowił coś wymyślić.

Albo gdybyś zaczęła przegrywać, dodał w myślach. Nie podobało mu się to. Naruszanie pojedynku było wręcz łamaniem boskiego prawa. Ale nie miał zamiaru pozwolić temu wrednemu rudzielcowi zabić Nikki.

Objął ją ramieniem, gdy skończył ostrzyć miecz. Nie wbiła mu noża w ramię, co oznaczało, że chyba dobrze zrobił.

- Poradzisz sobie. Za Helenę. Może jesteś tylko złodziejką, ale za to najlepszą złodziejką w Myrthanie. Więc z pewnością poradzisz sobie z kimś takim jak ona. Przez miecz, albo w inny sposób. Wierzę w to - zapewnił ją. I była to prawda. A przynajmniej on próbował nie dopuścić do siebie. - A teraz lepiej idź spać, Nikki. Potrzymam wartę. Musisz wypocząć na jutro - dodał jeszcze i wstał.

Gdyby siedział, to sam by zasnął. A nie mógł. Byle do jutra.

W końcu nastał tak wyczekiwany dzień. Nikki i Bane przybyli do karczmy z samego rana, by tam przygotować się do pojedynku. Nikki nie miała ochoty już ćwiczyć. Żadnej. I tak niczego już się nie nauczy w ciągu kilku godzin.

- Muszę się chyba czegoś napić, bo nie wytrzymam tyle czekać – odparła, kierując się do lady, jednak została zatrzymana przez Bane’a.

- Nie. Musisz mieć trzeźwy umysł – odparł, odciągając dziewczynę jak najdalej od karczmarza. – No chyba, że chcesz żeby ta suka zrobiła z tobą, co tylko zechce.

- To co mam robić? Denerwuję się – Nikki po raz pierwszy okazała strach przed Sophią. Okazywanie słabości było dla niej bardzo uwłaczające i nie lubiła, gdy ludzie wiedzą, że ma ona jakieś słabe strony. Objęła Bane’a i położyła głowę na jego ramieniu.

- Chcę spędzić ten czas tylko z Tobą – powiedziała mu do ucha. Nie musiała czekać na jego odpowiedź. Wiedziała, że się zgodzi.

Nie przedłużając swego pobytu w głównym pomieszczeniu karczmy, udali się oboje do pokoju złodziejki.

Dwie godziny później, Sophia w końcu przybyła na miejsce. Część osób opuściło już karczmę, by przyglądać się pojedynkowi, jednak nie było wśród nich Nikki i Bane’a. Kiedy Alice zauważyła ich brak, wróciła do karczmy i, bez pukania, wtargnęła do pokoju złodziejki, by poinformować ją o przybyciu kobiety. Na jej nieszczęście, znalazła się tam w nieodpowiednim momencie. Dziewczyna przeszkodziła parze w dość namiętnym pocałunku.

- Wybaczcie, ale ona już jest – poinformowała ich nieco nieśmiałym głosem. Głupio jej było przyglądać się temu, co było między nimi, ale musiała dać znać Nikki o Sophii.

- Dziękuję, Alice – złodziejka oderwała się od Bane’a i zaczęła dopinać rozpięte guziki w koszuli. Kiedy była już gotowa, chwyciła za miecz, który ma jej pomóc w wygraniu starcia i, czym prędzej, opuściła pomieszczenie, a wraz z nią Alice i Bane.

- No i gdzie ona jest? – zapytała rudowłosa korsarka, przyglądając się ludziom stojącym na placu przed tawerną. – Czyżby stchórzyła? Ach, jakie to do niej podobne.

- Zaraz się tu zjawi – odparł Sat, gotowy sam wziąć udział w pojedynku z Sophią. Dłoń miał już zaciśniętą na swoim mieczu – A wtedy nie będziesz już taka zadowolona.

- To się jeszcze okaże.

Nagle, drzwi karczmy otworzyły się i na plac weszła Nikki, a wraz z nią Bane i Alice. Złodziejka zbliżyła się do rywalki, cały czas wpatrując się w jej oczy. Była pewna siebie. Wiedziała, że okazanie strachu przed wszystkimi zgromadzonymi nie będzie dla niej dobre.

- Myślałam, że się nie zjawisz – rzuciła Sophia, widząc, że pojedynek jednak się odbędzie.

- Myślisz, że zmarnowałabym taką okazję? – Nikki zaśmiała się i spoliczkowała rudowłosą kobietę. – Czekałam trzy dni, żeby to zrobić.

Korsarka dotknęła dłonią ust i zobaczyła, że na palcach pojawiła się jej krew. Wytarła ją o spodnie, po czym chwyciła za swoją szablę i wyciągnęła ją w kierunku Nikki.

- Czas, żebyś w końcu się do wszystkiego przyznała – rzuciła w stronę złodziejki, czym rozpoczęła pojedynek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz