Sophia
przechadzała się po celi swojego więźnia. Była zadowolona z faktu, że plan
idzie po jej myśli, a informacje wydobyte z Sata były niezwykle użyteczne.
Podeszła do mężczyzny i chwyciła dłonią za jego twarz.
- Jestem z
Ciebie taka dumna – odparła, uśmiechając się. – Cieszę się, że to akurat Ty
wpadłeś w moje sidła.
- Po co Ty to w
ogóle robisz? – zapytał, wpatrując się w jej zielone oczy.
- Dawno temu,
Nikki odebrała mi coś bardzo cennego. Zamierzam to odzyskać.
Mężczyzna
prychnął i spojrzał w kierunku małego okienka. Było już południe.
- Wcześniej
powiedziałaś, że sprawisz, że Nikki nigdy się nie urodzi. Jak niby tego
dokonasz? Nie da się cofnąć czasu.
- Mylisz się –
spoważniała. - Jestem zdolna do wszystkiego. Gdybym nie wyruszyła na Korshaan,
nie zdobyłabym tablicy z zaklęciem. Potrzebuję tylko kilku składników, a tak
się składa, że w karczmie jest ktoś kto pomoże mi je zdobyć.
- O kim ty
mówisz?
- Dowiesz się w
swoim czasie – wyciągnęła z kieszeni jabłko i rzuciła je na ziemię. – Smacznego,
Sat – dodała i opuściła celę, śmiejąc się złowieszczo.
Bane wstał jako
pierwszy. Otworzył oczy i zobaczył przed sobą to, czego się spodziewał: dalej
śpiącą Nikki. Delikatnie, z najwyższą ostrożnością wyciągnął rękę spod jej szyi
i podniósł się. Najemnik sam nie wiedział, jak to możliwe, że zawsze budził się
z ręką w tym miejscu. I jakim cudem udawało mu się nie obudzić czujnej
złodziejki przy wstawaniu. Założył buty, ubrał płaszcz z kapturem oraz
przypasał miecz. Przez chwilę spojrzał jeszcze na łuk w kołczanie, ale zrezygnował
z niego, zostawiając razem ze zbroją w namiocie, i wyszedł na świeże powietrze.
Razem z Nikki zatrzymali się w ruinach starego, murowanego posterunku,
służącego kiedyś małemu garnizonowi wojsk Myrtany jako schronienie. Przed wojną
z orkami stacjonowało tu około pięćdziesięciu żołnierzy... Ale od
kilkudziesięciu lat nie było tu nikogo, poza rabusiami i ludźmi chcącymi uciec
przed pościgiem. Prawie jak oni. Podszedł do ogniska, w którym wciąż nieco się
żarzyło. No tak, w końcu ile on spał? Prawdopodobnie nie więcej niż dwie
godziny. Resztę nocy przesiedział, pilnując, czy nikt nie podkrada się do ich
obozu. Powinien był się jednak przespać. Dołożył trochę małych patyków do żaru,
mając nadzieję że się zapalą i ruszył dalej, do koni. Te wciąż były tam, gdzie
miały. No i dobrze. Gdy dał wierzchowcom coś do jedzenia zaczął przeszukiwać
juki. Wyciągnął z nich dwa ostrza, które wczoraj kupił od znajomego kowala
mieszkającego nieopodal Śniętej Piranii. Spojrzał na namiot, a potem znowu na
ostrza. Nie, nie da Nikki naostrzonego miecza, dopóki nie będzie w stu
procentach pewny, że sam nie straci przy tym ręki. Albo ona. Gdy złodziejka się
obudziła, to śniadanie było już gotowe, słońce już dawno oderwało się od
horyzontu, a Bane właśnie kończył strugać drugi drewniany miecz. Złodziejka nie
odezwała się, mając wyraźnie zły humor. Najemnik nie był tym zbytnio zdziwiony.
W końcu miała zostać wyrzucona z karczmy, z powodu morderstwa któremu nie była
winna. Zmarszczył czoło, patrząc w ogień. Nikki nie powinna ponieść winy za
śmierć Heleny, ale sama też zareagowała za ostro, zamiast spróbować załagodzić
sytuację. Ale czy powinno go to dziwić? Ona zawsze była dumna. Skierował swój
wzrok znowu na złodziejkę. Jadła śniadanie, oczywiście bezmięsne, ciskając
gromy z oczu. Gdy skończyła, to najemnik rzucił jej drewniany miecz.
- Co to? -
Zapytała, wciąż nie do końca dobudzona. Wiedział, że nie tego się spodziewała.
Nawet w najpodlejszych warunkach rano starałaby się zrobić sobie makijaż i się
umyć. Ale nie mieli na to czasu.
- Broń -
odpowiedział jej i wstał, machając swoim drewnianym mieczem. Był nieco innego
kształtu niż ten Nikki. Broń złodziejki była cieńsza i nieco dłuższa, podczas
gdy swojemu własnemu kijowi Bane starał się nadać kształt pirackiej szabli. -
Chciałaś się uczyć walczyć. Mamy trzy dni, więc lepiej nie marnować czasu. A na
razie chcę sprawdzić, jak trzymasz ostrze.
Przypatrzył się złodziejce. Stanęła w pozycji do bójki, w typowo wręcz złodziejski sposób. Przygotowana do ucieczki.
Przypatrzył się złodziejce. Stanęła w pozycji do bójki, w typowo wręcz złodziejski sposób. Przygotowana do ucieczki.
- Szerzej nogi -
wskazał swoim mieczem dolne kończyny złodziejki. Tak będzie jej łatwiej
utrzymać się na nogach w pojedynku. - Lewa ręka za plecy, skoro jej nie
używasz. I... Zapnij guzik. Będziesz walczyła z kobietą, tym jej nie
rozproszysz, a za rozpięte ubranie łatwiej chwycić - dodał na samym końcu. Gdy
chodziło o lekcje walki, zamieniał się w surowego nauczyciela. A teraz, gdy
chodziło o Nikki... Miał zamiar nauczyć ją ile tylko się dało. Bo czuł, że
raczej nie będzie miał szansy wystąpić w jej imieniu w tym pożal się Adanosie
pojedynku.
Nikki patrzyła na niego gniewnie. No tak, była zdenerwowana, a on ją jeszcze bardziej drażnił. Ale co miał zrobić? Sama mówiła: trzy dni. Nie było czasu na kłótnie.
Nikki patrzyła na niego gniewnie. No tak, była zdenerwowana, a on ją jeszcze bardziej drażnił. Ale co miał zrobić? Sama mówiła: trzy dni. Nie było czasu na kłótnie.
- A teraz atakuj
- zalecił. Złodziejka nie zrobiła tego od razu. Dobrze. W końcu był
przygotowany. Zrobiła to dopiero po chwili, a on zablokował jej atak. Potem
znowu. I znowu. I znowu. Nie był to szermierczy kunszt, ale złodziejka musiała
pamiętać coś z czasów gildii.
- Teraz się broń
- zapowiedział i sam ruszył, nie dając kobiecie wiele czasu na reakcję.
Trzynaście
sekund i Nikki miała siniaka na ramieniu.
Walczyli dalej,
chociaż Bane starał się oszczędzać kobietę. Po pierwsze dlatego, że nie bardzo
chciał ją uderzać, nawet drewnianym mieczem i to w ramach treningu. Po
drugie... Złodziejka nie mogła mieć zbyt wielu siniaków, jeśli za trzy dni
miała stoczyć pojedynek.
Kawałki drewna
uderzały o siebie przez resztę poranka, z krótkimi zaledwie przerwami.
Tymczasem w
karczmie panował spokój. Żadnej wariatki zabijającej kucharki, żadnych kłótni,
nawet bard nie bawił się swoją lutnią. Wszyscy pamiętali to, co stało się
poprzedniego dnia. Lukix zszedł do głównego pomieszczenia karczmy i zajął
miejsce przy ladzie.
- To co zwykle?
– zapytała Alexandra, jedna z kelnerek.
Mężczyzna
przytaknął głową i rozejrzał się wokół. To nie śmierć Helen zajmowała mu myśli,
jednak to co ją wywołało. Lukix znał Sophię, a ich ostatnie spotkanie nie
należało do najmilszych. Wiedział, że korsarka będzie chciała wykorzystać ich
znajomość, ale czy byłby zdolny zrobić dla niej wszystko?
Alexandra podała
mu trunek i oparła się łokciami o blat. Przyglądała się bywalcowi karczmy, jak
ten opróżnia kielich do dna.
- Nie sądziłam,
że aż tak będziesz to przeżywał – odparła.
- Nie przeżywam.
Zastanawiam się nad tym, co robić dalej – odstawił puste naczynie i podniósł
się, gdy do tawerny weszła Nikki, a za nią Bane. Podszedł do nich. – Nikki, mam
pewien pomysł.
- No gratuluję.
Tak wcześnie na coś wpadłeś? Brawo – zaśmiała się. – O co chodzi?
- Nie sądzisz,
żeby ktoś powinien poszukać tej całej Sophii?
- Chcesz nam
pomóc? – wtrącił się zdziwiony Bane. Od zawsze wiedział, że Nikki i Lukix za
sobą przepadają, a jego propozycja była zaskoczeniem.
- Właśnie! Po co
to robisz? – Nikki była ciekawa powodu, dla którego mężczyzna chciał nagle jej pomóc.
- Nie pomagam
Tobie, Nikki, ale robię to dla Helen – odpowiedział. – Powiedz, że nie jesteś
ciekawa tego, gdzie się ona ukrywa. A co jeśli można by ją zaatakować? Taka
informacja by Ci się przydała, co?
- W sumie ma rację
– Bane spojrzał na złodziejkę, która zastanawiała się nad tym, co powiedział Lukix.
– Ale czy chcemy ją zaatakować?
- Jedź – rzekła
po chwili. – Raczej się do niej nie wybierzemy, ale jestem ciekawa gdzie się
podziewa ta małpa. Wszystko mi jedno, czy zginiesz czy nie.
Mężczyzna
opuścił karczmę, a para udała się do pokoju złodziejki. Nikki wyciągnęła ze
swojej torby butelkę wina, którą otrzymała od swego znajomego z Varantu i
postawiła ją na blacie stolika. Najemnik podszedł do okna i otworzył je,
wpuszczając do środka świeże powietrze, po czym usiadł na łóżku dziewczyny.
- Chcesz teraz
pić? – zapytał, wpatrując się w butelkę.
- A co mam
innego do roboty? – nalała wina do dwóch kielichów, znajdujących się na stole,
z czego jeden podała Bane’owi. – Mam siedzieć w miejscu i płakać? Sophia i tak
mnie nie zabije.
- Skąd wiesz? –
zamoczył usta w winie i wykrzywił się nieco. Widać nie za bardzo smakował mu
nowy nabytek Nikki.
- Sophia nigdy
nie zniży się do takiego poziomu. Zabicie kogoś jest dla niej zbyt łatwe –
złodziejka oparła się o stolik i zaczęła sączyć trunek. – Będzie chciała się
mnie pozbyć w jakiś widowiskowy sposób. Pamiętasz co powiedziała przed karczmą?
Odbierze mi coś cennego.
- A co jest na
tyle cenne, by pragnęła tego Sophia?
- Hm… -
zamyśliła się. Nikki nie miała pojęcia, czego tak naprawdę szukała jej rywalka.
Nie chodziło tu na pewno o złoto. W końcu korsarka mogła je zdobyć na różne
sposoby. – Jeśli chodzi o przedmioty, to możliwe że potrzebny jest jej jakiś
mój łup, który jest w mojej kryjówce.
- Masz tam coś
nadzwyczajnego? – Bane opróżnił kielich do dna i odstawił go na stolik.
- Lampa –
odparła po chwili namysłu. – Wyruszyliśmy wtedy po lampę, która miała mieć
magiczne właściwości. Zabrałam ją, gdy uciekłam ze statku, a potem oddałam ją
Amurowi.
- To dlaczego
Ciebie tak męczy?
Nikki odstawiła
kielich i, z powagą, spojrzała na ukochanego.
- Ponieważ teraz
to ja ją mam – wyjaśniła.
Lukix pędził, na
swym koniu przez las tropem, który zostawiła po sobie Sophia. Czego od niego
chciała? Tego nie wiedział. Może tylko pragnęła spotkać starego znajomego?
Jedno było pewne – Sophia zauważyła go przed karczmą i dała sygnał, że chce się
spotkać. A jeśli chodzi o Sophię, to nigdy nie opuści okazji by wykorzystać
kogoś do własnych celów.
Po dwóch
godzinach jazdy, znalazł się na dużej polanie, gdzie na drugim krańcu
znajdowały się ruiny jakiejś posiadłości. Przywiązał do drzewa swojego konia i
ruszył w kierunku kryjówki korsarki.
Było już po
południu. Kiedy zbliżył się do ruin, nie zauważył nikogo. Ani Sophii, ani
żadnego z jej sługusów. Jednakże ognisko wciąż się paliło, a konie znajdowały
się za wysokim ogrodzeniem, wykonanym z desek. Lukix wszedł na teren
posiadłości i kierował się w stronę głównej chaty, która w większej części była
już zawalona. Gdy zbliżył się do niej, dwóch postawnych mężczyzn otworzyło
drzwi i wyszło na zewnątrz. Widząc Lukix’a wymienili parę zdań między sobą i
podeszli do niego.
- Oczekuje
Ciebie – odparł jeden z nich, po czym ruszyli do koni.
Najemnik
otworzył drzwi chaty i wszedł do środka. Cały parter był zawalony, jednak droga
do schodów prowadzących do piwnicy była oczyszczona. Ruszył schodami w dół.
- Na końcu
korytarza – odezwał się jakiś młodzieniec, siedzący pod schodami, który trzymał
w dłoniach kuszę.
Lukix poszedł za
wskazówką chłopaka, mijając po drodze pomieszczenia, zajmowane przez załogę
Sophii. Zdziwił się, gdy zobaczył, że jest ich kilka razy więcej niż przybyło
ostatnio do karczmy. Nie była to jakaś wielka liczba, więc jeśli Bane i Nikki
zmobilizują wszystkich w karczmie, będą w stanie ich pokonać.
Jednak
największe zaskoczenie zrobił na nim więzień, którego przetrzymywała Sophia. Lukix
nie widział Sata od bardzo dawna, a cała sprawa z korsarką wyjaśniała jego
spóźnienie do karczmy. W czasie gdy najemnik mijał jego celę, więzień spał,
przez co nie mógł zamienić z nim ani słowa.
- No chodź! – usłyszał
znajomy kobiecy głos, wydobywający się z pomieszczenia po prawej.
Lukix ruszył w
kierunku pokoju Sophii i wszedł do środka. Sophia siedziała za zniszczonym
biurkiem, z nogami zarzuconymi na blat. W dłoni trzymała sztylet, który od
czasu do czasu, podrzucała.
- Kopę lat! –
uśmiechnęła się na widok Lukix’a. – Siadaj – wskazała na stołek pod ścianą. –
Co tam słychać, przyjacielu?
- Nie narzekam –
odparł z odrobiną niechęci. - Rozumiem, że chciałaś się ze mną spotkać?
- Tak! Spotkać!
– zdjęła nogi z biurka i oparła się łokciami o blat. – Musimy przedyskutować
mój plan?
- Plan? –
zapytał nieco zdziwiony. – Jestem jego częścią?
- Oczywiście.
Sądzisz, że nie wykorzystałabym tego, że przebywasz non stop w tej karczmie?
Poza tym jesteś mi coś winien, kochany.
- Czego chcesz?
– odparł z nieco posępną miną.
- Uwielbiam z
Tobą współpracować – zachwyciła się i podniosła się z miejsca. – Widzisz,
potrzebuję pewnej rzeczy, którą ma przy sobie Nikki. Planowałam zdobyć to
podczas pojedynku, ale skoro tu jesteś to możesz przynieść mi ją dużo
wcześniej.
- Co to takiego?
– zapytał się, a Sophia zbliżyła się do mężczyzny i nachyliła nad nim. Swoje
usta zbliżyła do jego ucha i wyszeptała kilka słów. – Nie jestem na tyle blisko
z nią, żeby jej to odebrać.
- Słuchaj! – korsarka
podniosła głos. – Nie obchodzi mnie ja blisko z nią jesteś! Spłać swój dług, Lukix!
– złapała go za twarz i spojrzała prosto w oczy. – Wiesz, że potrafię być
bardzo zła, kiedy ktoś mnie zawiedzie.
- Zgoda – rzekł,
myśląc nad tym jak ma tego dokonać. – Potrzebowałbym czegoś do pomocy. Czegoś,
dzięki czemu Nikki pomyśli, że ma przewagę nad Tobą.
Sophia wróciła
na swoje miejsce i zaczęła zastanawiać się nad tym, co powiedział jej były
kochanek. Kiedy wpadł jej do głowy odpowiedni pomysł, spojrzała na mężczyznę i
uśmiechnęła się do niego.
- Zabierzesz ze
sobą przyjaciela – odparła, wskazując głową na korytarz. – Myślę, że na
uwolnieniu Sata wiele zyskasz w jej oczach. Poza tym, jest mi już niepotrzebny
– podniosła się i wyciągnęła dłoń w jego kierunku. – Umowa stoi?
- Tak – zgodził
się, ściskając jej dłoń.
Wieczorem
zrobiło się chłodno. Większość bywalców karczmy siedziało w głównym
pomieszczeniu tawerny. Doredh stał za ladą i rozmawiał z Bane’m. Alice zajęta
była dyskusją na temat instrumentów z bardami, którzy przybyli tu poprzedniego
dnia, natomiast Nikki brała udział w konkursie rzucania sztyletami do tarczy.
- Znów wygrałam
– odparła, popijając wino z kielicha. – Nigdy mnie nie pokonasz, Hansel.
Mężczyzna, z
którym grała, uśmiechnął się i pogratulował jej ponownego zwycięstwa.
- Kiedyś i tak z
Tobą wygram – stwierdził, zdejmując wbite w tarcze noże.
- Ćwicz, ćwicz i
jeszcze raz ćwicz. Może kiedyś przydarzy się cud – odparła, dopijając trunek,
który niezbyt jej smakował. - Tylko, żebyś znów się nie zgubił z siostrą w
lesie, bo nie będziemy mieć okazji do tego – dodała i ruszyła w stronę lady,
gdzie zastała właściciela karczmy oraz Bane’a.
Mężczyźni rozmawiali
o sprawach, które Nikki nigdy nie interesowały, dlatego postanowiła zamówić
dodatkowy kielich wina i poczekać, aż skończą temat.
- A więc
zamierzasz walczyć, tak? – odparł Doredh, gdy tylko przeniósł swój wzrok z
najemnika na dziewczynę.
- Tak jak
obiecałam. Nikt tu nie zginie… – umoczyła swe usta w trunku. – No chyba, że ja
– zaśmiała się.
- Nikki, nie mów
tak! – Bane spojrzał na nią wymownie. – Sama mówiłaś, że Sophia nie chce Twojej
śmierci.
- Tak tylko
żartowałam, kochanie – pogładziła go dłonią po policzku i pocałowała. – Ta
małpa nikogo już tutaj nie skrzywdzi.
- Widzę, Nikki,
że nagle zaczęliśmy Cię obchodzić – wtrącił się Doredh. – To nawet miłe.
- Nie chcę, żeby
Sophia przyczyniła się do zagłady tej karczmy. Wolę to zrobić osobiście – uśmiechnęła
się do niego szeroko, po czym podniosła się z miejsca. – Bane, może wrócimy już
do obozowiska? – zapytała najemnika, którego chwyciła pod ramię. – Chciałabym
trochę odpocząć przed jutrzejszym treningiem.
- Oczywiście –
rzekł Bane i oboje ruszyli się z miejsca.
W chwili, gdy odeszli
od lady, drzwi karczmy otworzyły się z hukiem, a do środka weszli Lukix i Sat.
- Sat! –
krzyknęła Alice i podbiegła do brata, rzucając mu się na szyję. – Gdzie byłeś?
- Sophia go
przetrzymywała – odpowiedział za niego Lukix, który wpatrywał się w Nikki.
Złodziejka
puściła ukochanego i podeszła do nowoprzybyłych mężczyzn. Z lekkim uśmiechem na
twarzy powitała więzionego przyjaciela, po czym spojrzała na Lukix’a.
- Jak to
możliwe, że odbiłeś go z rąk pirata? – pojawienie się brata Alice wydawało się
jej dziwne, nawet bardzo. Jednak jeśli to miało realne wytłumaczenie, to mogła
uwierzyć we wszystko.
- Kiedy
znalazłem jej kryjówkę, nie było jej na miejscu – zaczął. – Zostawiła tylko
trzech typów do pilnowania Sata. Właściwie to z początku nie wiedziałem, że
mają więźnia, ale zauważyłem go przez niewielkie okno w jego celi, gdy
skradałem się w kierunku wejścia do chaty, którą zajęli. Uporałem się ze
strażnikami i zabrałem go ze sobą.
- To prawda,
Sat? – zwróciła się do byłego więźnia, ciągle wpatrując się podejrzliwie w Lukix’a.
– Tak było?
- Tak – odparł,
przytakując. – Kiedy otworzył moją celę, w budynku było prawie pusto, poza
trzema strażnikami, którzy leżeli na ziemi. Zabraliśmy im konia i wróciliśmy
tutaj.
- Cieszymy się,
że znów jesteś z nami – wtrącił Bane i uścisnął dłoń mężczyźnie. – Napijesz się
czegoś?
- Cokolwiek. Od
tego siedzenia w celi, zaschło mi w gardle – Sat zaśmiał się i razem z siostrą
i Bane’m podeszli do lady, gdzie poprosili Doredha o coś mocnego dla starego
przyjaciela.
Kiedy wszyscy
planowali uczcić powrót Sata, Nikki i Lukix ciągle stali w tym samym miejscu i
przyglądali się sobie.
- Dlaczego to
zrobiłeś? Dlaczego go uratowałeś? – zapytała.
- A dlaczego
miałbym tego nie zrobić?
- Pomagając nam,
tracisz okazję na wyrzucenie mnie z karczmy – zbliżyła się do mężczyzny i
spojrzała mu prosto w oczy. – Nie sądziłam, że jesteś w stanie tyle poświęcić.
Szczególnie jeśli chodzi o to co jest między nami.
- Ta wariatka
zabiła Helen, więc wolałem najpierw ją rozzłościć. Jeśli chodzi o Ciebie, to
chcę Cię stąd wyrzucić osobiście. Nie potrzebuję niczyjej pomocy. Zdałem sobie
sprawę, że będę miał wtedy większą satysfakcję.
Złodziejka zaśmiała
się i podeszła do lady, zabierając ze sobą dwa kielichy z winem. Jeden z nich
wręczyła Lukix’owi.
- Twoje zdrowie
– uniosła kielich do góry. – Za Lukix’a!
- Za Lukix’a! –
powtórzyli po niej wszyscy obecni.
Nastał kolejny
dzień. Bane wpatrywał się w kałużę, gdy kobieta do niego podeszła.
Stanęła kilka kroków za nim, opierając się o drzewo. Nie, nie widział jej w odbiciu, ani nic. Po prostu złodziejka, mimo tego, że potrafiła się skradać w domach i skakać po dachach, nie mogła przemieszczać się cicho w lesie. Nikt nie mógł.
Stanęła kilka kroków za nim, opierając się o drzewo. Nie, nie widział jej w odbiciu, ani nic. Po prostu złodziejka, mimo tego, że potrafiła się skradać w domach i skakać po dachach, nie mogła przemieszczać się cicho w lesie. Nikt nie mógł.
A on wciąż
siedział i gapił się w kałużę, oraz latającą nad nią komarzycę.
- Co robisz? - zapytała się złodziejka.
- Co robisz? - zapytała się złodziejka.
- Modlę się -
odpowiedział.
Chwila ciszy.
- Do kałuży?
- Nie widzę tu
morza ani świątyni Adanosa - uśmiechnął się pod nosem i wstał, poprawiając
pas z mieczem. -
Zresztą, czy przypadkiem nie miałaś ćwiczyć?
- Ćwiczyłam te
pozycje tak, jak mówiłeś. I nie wiem, w czym ma mi to pomóc - odpowiedziała,
patrząc mu w oczy.
- Muszą ci wejść
w nawyk - odparł i przeciągnął się, a następnie uderzył w komarzycę, która
usiadła mu na ramieniu. - Skoro tak ci się to nie podoba, to chodź.
Wciąż nie
rozumiał, jak miał to zrobić. Nauczyć osobę walki mieczem w trzy... dwa dni.
W końcu dotarli do ich obozowiska w ruinach. Wciąż był ranek. Więc mieli czas. Dwa wróble przysiadły na szczycie ruin muru, by poobserwować walczących.
W końcu dotarli do ich obozowiska w ruinach. Wciąż był ranek. Więc mieli czas. Dwa wróble przysiadły na szczycie ruin muru, by poobserwować walczących.
- Wczoraj
pokazałem ci co nieco na temat ataków. Więc teraz czas na obronę - zapowiedział
i podał kobiecie jej drewnianą broń. A następnie zaczął ją okrążać.
Nikki przyjęła taką pozycję, jakiej jej nauczył. Bokiem, by być mniejszym celem. Prawa ręka, z bronią, do przodu, lewa za plecy, by przypadkiem nie została cięta. Dobrze.
Nikki przyjęła taką pozycję, jakiej jej nauczył. Bokiem, by być mniejszym celem. Prawa ręka, z bronią, do przodu, lewa za plecy, by przypadkiem nie została cięta. Dobrze.
- Masz kilka
sposobów na powstrzymanie ataku przeciwnika. Po pierwsze najprostszy. Zwykły
blok. - Dał jej znak, a złodziejka zaatakowała. Nic skomplikowanego. Cięcie z
prawej. Na drodze swojej broni znalazła jego drewniany miecz.
- Nie jest to
zbyt skuteczne, zwłaszcza, że jesteś dosyć słaba i lekka. Nie masz szans
zablokować ciosu zadanego przez bandytę czy żołnierza. W dodatku męczy. Twoja
ręka przyjmuje całą siłę, z jaką uderza przeciwnik. Co pozostawia cię
bezbronnym i wystawia na atak drugą ręką. Piraci i marynarze często używają w
walce dłuższej broni oraz krótszej,
sztyletu czy
chwytaka. Twoja przeciwniczka może to zrobić.
Dał jej kolejny
znak, kolejny atak. Tym razem odbił broń złodziejki. Z taką siłą, że ta prawie
wypuściła broń.
- Możesz też w
zwykły blok złożyć nieco więcej siły i odbić broń przeciwnika. To daje ci jakąś
sekundę czy półtora, by wyprowadzić atak. I może to być skuteczne w walce z tą
rudą małpą, jak ją uwielbiasz nazywać. Aczkolwiek nie zrobiłbym tego na twoim
miejscu, gdybym walczył z kimś innym, zwłaszcza posiadającym broń większą od
siebie, bo ponownie tylko się zmęczysz.
Znowu skinięcie
głową, znowu cios drewnianym mieczem. Bane tak ustawił swoją broń, że
"ostrze" Nikki ześlizgnęło się po niej w bok. Najemnik wyprowadził
szybki cios w żebra kobiety, zdecydowanie pozostawiając jej siniaka.
- Nie musiałeś
tego robić - syknęła, ale z nieco mniejszym zdenerwowaniem niż wczoraj. Miała
już dużo siniaków. Zresztą, on też parę zarobił. A ojciec mu mówił, żeby nie
bić kobiet. Cóż, złodziejka sama tego chciała.
- No i możesz
parować. To według mnie byłaby najlepsza opcja. Bokiem broni sprawiasz, że
ostrze wroga po prostu ześlizguje się po twojej broni - wyjaśnił, podając Nikki
jej ćwiczebną broń. - Niezbyt dużo siły, a możesz pozbawić przeciwnika
inicjatywy. Chociaż nie jest to tak pewne, jak reszta sposobów. No i zawsze
możesz też unikać ciosów, chociaż po kilku minutach skakania możesz się nieźle
zmachać. A teraz zaczynajmy.
Mówił o
sparingu. Znał jego wynik, bo ćwiczył już z Nikki wczoraj... No i nigdy w życiu
nie widział jej z mieczem w rękach.
Mimo to nie
dawał jej taryfy ulgowej. Żadnej, najmniejszej. Nie mógł, bo z pewnością ta
przeklęta, ruda suka z pewnością jej nie da. A siniaki wyleczy później, u
jakiegoś maga po drodze albo miksturą leczniczą.
Cios, blok,
cios, blok, cios, unik. Nikki próbowała przebić się przez jego blokadę, ale nie
miała zbyt wielkich szans. Ścierało się ze sobą parę dni ćwiczeń i trzydzieści
pięć lat doświadczenia. Mimo to, próbowała. Było kilka sytuacji, w których
ledwo się obronił, albo zarobił niewielkiego siniaka. Niestety, momenty, w
których w prawdziwej walce Nikki byłaby martwa zdarzały się znacznie, znacznie częściej.
Mimo to
trenowali dalej, a dźwięk uderzających o siebie kawałków drewna odbijał się
echem po ruinach fortu i lesie.
W czasie, gdy Bane
trenował Nikki, Lukix rozpoczął w karczmie realizować plan Sophii. Miał znaleźć
jeden, zwykły przedmiot należący do złodziejki, a swe poszukiwania rozpoczął od
jej pokoju. Wykorzystując nieuwagę karczmarza, udało mu się wykraść klucz do
pokoju dziewczyny. Gdy tylko znalazł się przy odpowiednim pomieszczeniu, włożył
klucz do zamka, przekręcił go i wszedł do środka.
Pokój Nikki był
chyba najbardziej uporządkowanym pokojem, zajmowanym przez gości. Łóżko było
idealnie posłane, ubrania, wiszące na kilku haczykach, były posortowane według
kolorów i przeznaczenia, a na małym stoliku pod oknem nie było żadnego bałaganu. Mężczyzna zbliżył
się najpierw do ubrań złodziejki i dokładnie je przeszukał. Wszystkie kieszenie
były puste. To samo było przy łóżku. Lukix miał nadzieję, że Nikki tam ukryła
poszukiwany przez niego przedmiot. Mylił się. Na biurku również go nie widział.
W końcu, doszedł do wniosku, że złodziejka ma go przy sobie i Sophia będzie
musiała odebrać go przy pojedynku. Po chwili spędzonej w pokoju dziewczyny,
wyszedł na korytarz, zamknął za sobą drzwi na klucz i zszedł na parter, gdzie
podrzucił karczmarzowi klucz. Natychmiast opuścił karczmę, by zdać raport
korsarce.
Przez resztę
dnia, nie działo się nic ciekawego. Mieszkańcy karczmy wyczekiwali jutra, kiedy
to miało okazać się, kto wygra pojedynek.
Przegryzł wargę,
skradając się wśród drzew. Strzałę miał nałożoną na cięciwę, ale nie napinał
łuku. Jeszcze nie.
Było to trudne
zadanie. Musiał uważać, gdzie stawia nogi. Kroczyć tak, żeby nie nadepnąć na kruche
liście, czy też patyki. Na całe szczęście w nocy spadł deszcz, więc nie musiał
się aż tak martwić tym pierwszym.
Sarenka gdzieś
tu była. Był tego pewien. Widział ślady. Wczoraj, wieczorem, stado przemknęło w
pobliżu ich zrujnowanego fortu. Teraz prawdopodobnie zwierzęta już dawno były
gdzieś dalej szukając jedzenia. Nic dziwnego, w końcu zbliżała się zima. Ale po
drodze znalazł coś jeszcze. Plamy krwi i ślady, ułożone inaczej niż w przypadku
zwykłej sarny.
Podejrzewał, że
zwierzę złamało sobie nogę o jakiś konar, albo zaatakował je drapieżnik. A
teraz szedł po nierównych, chwiejnych śladach i miał nadzieję, że sarna nie
zemdlała gdzieś po drodze z braku krwi. To mogło przywabić drapieżniki lub
padlinożerców.
Po kilku minutach w końcu zobaczył to, czego chciał. Zwierzę leżało, ale wciąż było przytomne. Sarna była całkiem dorodna. Widać było, że stado dobrze sobie radziło w okolicy.
Po kilku minutach w końcu zobaczył to, czego chciał. Zwierzę leżało, ale wciąż było przytomne. Sarna była całkiem dorodna. Widać było, że stado dobrze sobie radziło w okolicy.
Cóż, samica
miała pecha.
Podszedł do
niej, wciąż nie napinając łuku. Nie było to potrzebne. Sarna próbowała się
poderwać, czując, że nadchodzi zagrożenie, ale nie była już w stanie. To był
koniec.
Polowanie udało
mu się bez większego wysiłku.
Szkoda. Przynajmniej
miał zajęte myśli.
- No, już
spokojnie, już spokojnie - powiedział cicho i schował łuk oraz strzałę.
Oczywiście sarna nie była spokojna. Ale umierała. Wiedziała to. I nie miała
zamiaru marnować ostatnich minut na tym świecie, żeby się bronić. Najemnik
wyciągnął nóż i wbił go w bok sarniej głowy. Zwierzę wierzgnęło po raz ostatni
i zmarło.
Bane wyczyścił
nóż o trawę i podniósł truchło, zarzucając je sobie na plecy. Uh, trochę
ważyła. No i dobrze. Miał ochotę na sarni udziec.
Gdy w końcu
dotarł do obozu, zabrał się od razu za oprawianie. Nikki zaczęła narzekać
dopiero po paru minutach, gdy przyszła od koni.
- Naprawdę musisz
to tu robić? - Zapytała, z wyraźnie niechętnym tonem głosu. Nawet nie musiał
się obracać, by wiedzieć, że jest niezadowolona i najchętniej wyrzuciłaby go
teraz daleko, daleko stąd. Kobiety. One czepiały się, bo miały taką naturę. No,
siniaki jakie jej narobił mogły też mieć na to pewien wpływ.
- A gdzie
indziej? Mam tu miejsce, wodę i nóż. I wykopałem sobie dziurę na wnętrzności -
powiedział i zaczął rozcinać sarnę. Teraz naprawdę zaśmierdziało.
- Gdziekolwiek
indziej, tak, żebym tego nie czuła - syknęła złodziejka i ostentacyjnie
zasłoniła sobie nos rękawem. Oczywiście nic to nie dawało.
- Przykro mi,
ale nie jestem koniem, muszę jeść mięso - wzruszył ramionami, starając się
udawać spokojnego.
Mimo tego, że od
trzech dni był kłębkiem nerwów. I miał ochotę coś zabić. Jak na złość, nie mógł
wyżyć się na sarnie, bo ta wręcz padła mu do stóp, przez co nie mógł wrednie
wbić jej strzały w brzuch i poczekać, aż zginie. Po prostu czułby się z tym
jeszcze gorzej, niż czuł się teraz.
A czuł się
bezsilny, bo Nikki miała jutro walczyć w durnym pojedynku, czego nie mógł
zrobić za nią.
- Jadłeś
przedwczoraj - przypomniała mu jeszcze. I poszła ćwiczyć dalej. I dobrze.
Dzisiaj rano,
zaraz po obudzeniu i rozciągnięciu się dał jej w końcu prawdziwe ostrze. Tępe,
bo jeszcze go nie naostrzył. Tak na wszelki wypadek.
Oczywiście
ćwiczyli. Ciosy, uniki, parowanie, pozycje i tak w kółko i w kółko. Oczywiście
Nikki dalej obrywała, chociaż teraz już nie zadawał mocnych ciosów. Mogło się
to źle skończyć, a na jutro musiała być gotowa. Nawet tępą bronią można było
komuś złamać kość, a tego już mikstura ot tak nie wyleczy.
W końcu udało mu
się do końca zdjąć skórę z sarny. Będzie ją musiał jeszcze oczyścić. Może,
jeśli jutro wyjdą z tego żywi, opchnie ją jakiemuś kupcowi. Jeśli. Tak, stres
zdecydowanie go dorwał.
Gdy skończył
oprawiać zwierzę, zaczęło zmierzchać. Zanim przygotował mięso i rozpalił
ognisko, było już ciemno.
Najemnik
siedział przed ogniskiem, na kocu, wąchając smakowity zapach pieczonego mięsa,
gdy Nikki w końcu przyszła. Wyglądała na wykończoną. Czyli ćwiczyła. Dobrze. I
źle, bo jutro też będzie zmęczona. Ani tak nie było w porządku, ani tak.
Zaczynał panikować.
Zaczynał panikować.
- Jak się
czujesz? - Zapytał, dalej wpatrując się w ogień. Ciepło, smaczna kolacja,
namiot który nie przeciekał. Kiedyś były to jego największe życiowe marzenia.
Niezbyt ambitne, musiał przyznać.
- Posiniaczona,
głodna i zmęczona. Chociaż lepiej niż wczoraj - odpowiedziała mu, siadając
ciężko obok niego. Podał jej kolację, wegetariańską oczywiście, oraz kubek
naparu z ziół które wcześniej zebrał. Wyglądała... Nie najlepiej. Albo on był
już przewrażliwiony.
- Smacznego -
rzekł tylko i sam zabrał się za swoje jedzenie. Jedli przez jakieś dziesięć
minut, nie odzywając się do siebie. Raczej nie ze względu na smakowitą kolację.
Martwił się, a Nikki też nie była w najlepszym humorze.
- Jak myślisz,
jakie mam szanse? - Zapytała w końcu, gdy oboje zjedli i przesiedzieli chwilę,
gapiąc się w ogień.
- Nie wiem. Ale
zrobiliśmy, co mogliśmy. Myślę, że dasz radę - powiedział i zabrał się za
ostrzenie broni. Po prostu musiał zająć czymś ręce, a broń Nikki powinna być
jutro ostra. Jakaś sowa uleciała, słysząc zgrzytanie osełki o metal. - Bądź co
bądź... To tylko pirat. A nie królewski szermierz - uśmiechnął się lekko,
chociaż przez brodę nie było tego zbytnio widać.
- A w razie
czego... Będę tam. I będę cię ubezpieczał, na wypadek gdyby któryś z jej znajomków
postanowił coś wymyślić.
Albo gdybyś
zaczęła przegrywać, dodał w myślach. Nie podobało mu się to. Naruszanie
pojedynku było wręcz łamaniem boskiego prawa. Ale nie miał zamiaru pozwolić
temu wrednemu rudzielcowi zabić Nikki.
Objął ją
ramieniem, gdy skończył ostrzyć miecz. Nie wbiła mu noża w ramię, co oznaczało,
że chyba dobrze zrobił.
- Poradzisz
sobie. Za Helenę. Może jesteś tylko złodziejką, ale za to najlepszą złodziejką
w Myrthanie. Więc z pewnością poradzisz sobie z kimś takim jak ona. Przez
miecz, albo w inny sposób. Wierzę w to - zapewnił ją. I była to prawda. A
przynajmniej on próbował nie dopuścić do siebie. - A teraz lepiej idź spać,
Nikki. Potrzymam wartę. Musisz wypocząć na jutro - dodał jeszcze i wstał.
Gdyby siedział,
to sam by zasnął. A nie mógł. Byle do jutra.
W końcu nastał
tak wyczekiwany dzień. Nikki i Bane przybyli do karczmy z samego rana, by tam
przygotować się do pojedynku. Nikki nie miała ochoty już ćwiczyć. Żadnej. I tak
niczego już się nie nauczy w ciągu kilku godzin.
- Muszę się
chyba czegoś napić, bo nie wytrzymam tyle czekać – odparła, kierując się do
lady, jednak została zatrzymana przez Bane’a.
- Nie. Musisz
mieć trzeźwy umysł – odparł, odciągając dziewczynę jak najdalej od karczmarza.
– No chyba, że chcesz żeby ta suka zrobiła z tobą, co tylko zechce.
- To co mam
robić? Denerwuję się – Nikki po raz pierwszy okazała strach przed Sophią. Okazywanie
słabości było dla niej bardzo uwłaczające i nie lubiła, gdy ludzie wiedzą, że
ma ona jakieś słabe strony. Objęła Bane’a i położyła głowę na jego ramieniu.
- Chcę spędzić
ten czas tylko z Tobą – powiedziała mu do ucha. Nie musiała czekać na jego
odpowiedź. Wiedziała, że się zgodzi.
Nie przedłużając
swego pobytu w głównym pomieszczeniu karczmy, udali się oboje do pokoju
złodziejki.
Dwie godziny
później, Sophia w końcu przybyła na miejsce. Część osób opuściło już karczmę,
by przyglądać się pojedynkowi, jednak nie było wśród nich Nikki i Bane’a. Kiedy
Alice zauważyła ich brak, wróciła do karczmy i, bez pukania, wtargnęła do
pokoju złodziejki, by poinformować ją o przybyciu kobiety. Na jej nieszczęście,
znalazła się tam w nieodpowiednim momencie. Dziewczyna przeszkodziła parze w
dość namiętnym pocałunku.
- Wybaczcie, ale
ona już jest – poinformowała ich nieco nieśmiałym głosem. Głupio jej było
przyglądać się temu, co było między nimi, ale musiała dać znać Nikki o Sophii.
- Dziękuję,
Alice – złodziejka oderwała się od Bane’a i zaczęła dopinać rozpięte guziki w
koszuli. Kiedy była już gotowa, chwyciła za miecz, który ma jej pomóc w
wygraniu starcia i, czym prędzej, opuściła pomieszczenie, a wraz z nią Alice i
Bane.
- No i gdzie ona
jest? – zapytała rudowłosa korsarka, przyglądając się ludziom stojącym na placu
przed tawerną. – Czyżby stchórzyła? Ach, jakie to do niej podobne.
- Zaraz się tu
zjawi – odparł Sat, gotowy sam wziąć udział w pojedynku z Sophią. Dłoń miał już
zaciśniętą na swoim mieczu – A wtedy nie będziesz już taka zadowolona.
- To się jeszcze
okaże.
Nagle, drzwi
karczmy otworzyły się i na plac weszła Nikki, a wraz z nią Bane i Alice.
Złodziejka zbliżyła się do rywalki, cały czas wpatrując się w jej oczy. Była
pewna siebie. Wiedziała, że okazanie strachu przed wszystkimi zgromadzonymi nie
będzie dla niej dobre.
- Myślałam, że
się nie zjawisz – rzuciła Sophia, widząc, że pojedynek jednak się odbędzie.
- Myślisz, że
zmarnowałabym taką okazję? – Nikki zaśmiała się i spoliczkowała rudowłosą
kobietę. – Czekałam trzy dni, żeby to zrobić.
Korsarka
dotknęła dłonią ust i zobaczyła, że na palcach pojawiła się jej krew. Wytarła
ją o spodnie, po czym chwyciła za swoją szablę i wyciągnęła ją w kierunku
Nikki.
- Czas, żebyś w
końcu się do wszystkiego przyznała – rzuciła w stronę złodziejki, czym
rozpoczęła pojedynek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz