Nic tak nie
uspokaja człowieka jak wyznanie swoich grzechów i wybaczenie ich przez bóstwo.
Nikt nie wie tego lepiej niż pewna złodziejka, która odkąd była dzieckiem,
rozmawiała z magami ognia o swoim złym postępowaniu. Z chwilą przybycia do
karczmy „Śnięta Pirania”, Nikki nie mogła znieść faktu, że nie może z nikim
porozmawiać o religii, dlatego znalazła pewnego maga, z którym spotykała się
zawsze pod koniec każdego miesiąca, aby ten wysłuchał jej wszystkich złych
uczynków. W taki oto sposób, zaczęły się spotkania złodziejki i kapłana Innosa
w jednej z pobliskich kaplic.
- Uwiodłam
dowódcę strażników z Khorinis – wyznała pewnego razu.
- Włamałam się
do domu radnego miasta – opowiedziała o tym, dwa miesiące później.
- Mam romans z
dwójką najemników z farmy Onara – wyjawiła, jakiś czas temu.
Po tym
wszystkim, kapłan wyjaśniał Nikki, co robi źle i prosił ją, aby więcej nie
grzeszyła. Jednak pewnego dnia, wróciła do karczmy i zastała, czekającego przy
stoliku, Bane’a wraz z, przygotowaną specjalnie dla niej kolacją, postanowiła
zapomnieć o tym, co powiedział jej mag. Tuż po posiłku, chwyciła ukochanego za
rękę i zaprowadziła go do swojego pokoju, gdzie podziękowała mu za wszystko,
tak jak potrafiła zrobić to najlepiej.
Kiedy następnego
dnia spotkała się z kapłanem Innosa, powróciła do tematu swoich uczynków.
- Spędziłam noc
z Bane’m… i było cudownie! – wyznała, a uśmiech nie znikał z jej twarzy.
W tym momencie,
kapłan zdał sobie sprawę, że istnieją ludzie, którzy wyznają swoje grzechy
tylko po to, aby się pochwalić.
************
Helen wstała
jako pierwsza. W zasadzie zawsze tak było, odkąd zaczęła pracować w „Śniętej
Piranii”. Jej pokój mieścił się na parterze, zaraz obok kuchni – jej królestwa.
Mimo, że miała już za sobą 70 wiosen, nie czuła się zmęczona pracą. Kochała to
co robiła, a robiła to już przez prawie trzydzieści lat. Zatrudniła się w
tawernie tuż po śmierci męża, by nie czuć się samotna, kiedy dwójka jej synów
opuściła już rodzinne gniazdo.
Pierwszym
pomieszczeniem, które jako pierwsze odwiedzała Helen, była kuchnia. Zaczynała
od rozpalenia ognia w piecykach oraz posiekania warzyw na zbliżające się
śniadanie, lecz tego dnia robiła coś jeszcze – szarlotkę, na prośbę jednego z
bywalców karczmy.
Gdy ciasto
zostało już wstawione do pieca, Helen postanowiła zrobić obchód po karczmie.
Poszła najpierw do głównej sali, by sprawdzić, czy któryś z mieszkańców zdążył
już zejść na dół. Zastała tam tylko młodą dziewczynę o rudych włosach. Była to
Alice – młoda inkwizytorka. Stała tuż przy oknie wychodzącym na plac przed
karczmą i wpatrywała się w drogę.
- Czekasz na
kogoś, moja droga? – zapytała staruszka, przechodząc między stolikami. Alice
odwróciła się i spojrzała na kobietę.
- Sat – odparła.
– Miał przyjechać tydzień temu, ale wciąż go nie ma. Trochę się martwię.
- Na pewno coś
go zatrzymało – Helen przetarła ścierką plamę znajdującą się na blacie stolika.
– Mój mąż często gdzieś wyjeżdżał i wracał później niż obiecywał, ale zawsze
wiedziałam, że wróci. Nie codziennie zdarza się jakaś ciekawa przygoda. Może właśnie
przeżywa coś co zapamięta do końca życia.
- Oby – burknęła
Alice i usiadła na krześle, wciąż wpatrując się w okno.
- Nie martw,
Alice. Będzie dobrze – Helen położyła dłoń na jej ramieniu i uśmiechnęła się –
Na pewno.
Kobieta
zostawiła młodą dziewczynę w pomieszczeniu i udała się na pierwsze piętro,
gdzie mieściły się pokoje mieszkalne. Helen była znana z tego, że nigdy nie
puka do drzwi, gdy chce gdzieś wejść. Po prostu naciska na klamkę i robi swoje,
lecz gdy drzwi są zamknięte, wyjmuje pęk kluczy i otwiera sobie drogę do
następnych pokoi.
Tak było w
przypadku pewnego pokoju na pierwszym piętrze tawerny. Helen otworzyła drzwi i
weszła do środka, by sprawdzić, czy tym razem lokator nie nabałaganił za wiele.
- Biesiada może
się już skończyła, ale atmosferę to ty zatrzymałeś – powiedziała, czując w
powietrzu opary alkoholu. – Wstawaj, chłopcze! Samo się nie posprząta!
- Helen, idź do
diabła! – odparł mężczyzna leżący na łóżku. – Głowa mnie boli.
- Jakbyś tyle
nie pił, to by cię nie bolała. Zrobiłeś z tego pokoju chlew – spojrzała na
porozrzucane butelki i ubrania. – Raz, dwa! Wstajemy, Lukixxx!
Mężczyzna
podniósł się niechętnie i przysiadł na łóżku. Nie miał ochoty na robienie
czegokolwiek, a zwłaszcza sprzątanie pokoju.
- Długo będziesz
mi zawracać głowę? Kiedy ty w końcu umrzesz?
- Na twoje
nieszczęście, nigdy. Jeszcze zatańczę na twoim grobie – Helen podeszła do okna
i otworzyła je, wpuszczając do środka świeże powietrze. – Dużo lepiej. Zejdź na
śniadanie. Coś się dla ciebie znajdzie na tą twoją dolegliwość – uśmiechnęła
się i opuściła pokój.
Wróciła do
kuchni i, gdy ciasto było już gotowe, postanowiła odwiedzić kolejnego
mieszkańca karczmy. Pokój Bane’a znajdował się kilka drzwi dalej od
pomieszczenia, które zajmował Lukixxx.
Kobieta weszła
do środka i, z wielkim uśmiechem na twarzy, powitała najemnika.
- Witaj, Bane.
Zgodnie z obietnicą przynoszę Tobie moją popisową szarlotkę – położyła ciasto
na stoliku i odkroiła kawałek, który podała mężczyźnie. – Spróbuj.
Bane zrobił kęs
i pozwolił sobie rozkoszować się smakiem wypieku.
- Jest cudowne –
odparł. – Zresztą jak zwykle. Dziękuje, Helen.
Kobieta
uśmiechnęła się tylko do mężczyzny i odwróciła się w stronę drzwi.
- Widziałaś dziś
może Nikki? – zapytał, gdy kucharka złapała za klamkę.
- Jeszcze nie,
Bane, ale właśnie do niej idę. Muszę zanieść jej śniadanie.
- Śniadanie?
Muszę się z nią rozmówić, żeby Cię tak nie wykorzystywała – Bane odłożył
kawałek nadgryzionego ciasta na talerz. – Równie dobrze może zjeść na dole.
- Dla mnie to
żaden problem. Przynajmniej mamy trochę czasu na plotkowanie.
- Skoro tak –
odpowiedział i dokończył porcję szarlotki, którą odłożył. – Doskonałe – dodał.
Po opuszczeniu
pokoju Bane’a, Helen powróciła do kuchni, by zabrać stamtąd śniadanie, które
przygotowano dla Nikki. Składało się na nie kilka kromek świeżego chleba, parę
plastrów żółtego sera, jajecznica z dwóch jaj oraz kielich czerwonego wina.
Pokój nr 8,
który zajmowała złodziejka, był jedynym pokojem w karczmie, do którego pukała
Helen, tuż przed tym, gdy do niego wchodziła. Tego dnia, kiedy kobieta
przyniosła jej śniadanie, Nikki siedziała przy stole i czesała swoje bujne
włosy, wpatrując się w lustro.
- Jak zwykle
punktualnie – odparła. – Zdążyłam już zgłodnieć. Wczoraj miałam bardzo męczący
dzień.
- A co takiego
się działo? – zapytała, stawiając na stoliku tacę z jedzeniem.
- Byłam w
Khorinis i miałam tam pewną robotę do wykonania. Nie zrozumiesz – złodziejka
sięgnęła po sztućce i zaczęła jeść jajecznicę. – Możesz mi w tym czasie uczesać
włosy – dodała.
Helen sięgnęła
po szczotkę i zaczęła powoli szczotkować ciemne włosy Nikki.
- Też kiedyś
takie miałam. Czarne jak węgiel i bujne jak najdziksze puszcze – odparła,
przyglądając się im dokładnie. – Wszystko się zmieniło, gdy zostałam matką.
Pojawiły się pierwsze siwe włosy i stawały się coraz rzadsze i rzadsze –
kobieta pociągnęła nieco mocniej szczotką, co sprawiło, że złodziejka syknęła z
bólu.
- Ostrożnie,
Helen. Czeszesz moją głowę, a nie konia. Trochę delikatności.
Kobieta nie
odpowiedziała i dalej zajmowała się włosami Nikki. Gdy skończyła, odłożyła
szczotkę na stół i oparła się o niego.
- Mam nadzieję,
że dostanę od was zaproszenie – rzekła, gdy Nikki sięgnęła po wino.
- Zaproszenie na
co? – zapytała z zaciekawieniem.
- Na wasz ślub.
Złodziejka, na
samą myśl o małżeństwie, zakrztusiła się trunkiem i spojrzała, ze zdziwieniem,
na kobietę.
- Nikt tu ślubu
nie planuje – odpowiedziała. – Poza tym, po co nam te całe uroczystości? Jest
nam dobrze tak jak jest.
- Powinniście o
tym pomyśleć, Nikki. Chcę dożyć momentu, gdy w tej karczmie odbędzie się jakieś
wesele.
- No to raczej
nie będzie to moje wesele – podniosła się i poprawiła koszulę, którą miała na
sobie. - Idź swatać ludzi, gdzie indziej.
- Lepiej zapnij
jeszcze jeden guzik – Helen wskazała na jej dekolt. – Z tego co wiem, to jesteś
tylko podróżniczką, a nie …
- Bane’owi się
podoba! – przerwała jej i otworzyła drzwi, dając jej do zrozumienia, że nie
jest tu już potrzebna.
- Nie przeczę
temu, ale pomyśl o tym weselu – dodała, wychodząc z pomieszczenia.
- Sio! – Nikki
zatrzasnęła za nią drzwi i przekręciła kluczyk w drzwiach.
Helen wróciła do
kuchni. Do karczmy zaczęło zjeżdżać więcej osób, więc pracy było mnóstwo.
Kobieta zajęła się przygotowywaniem mięsa, kiedy to do kuchni wpadł Doredh –
właściciel tawerny.
- Helen, możesz
na słówko? – zapytał.
Staruszka
odłożyła na blat wszystko co trzymała w dłoniach i wytarła je o fartuch.
- Coś się stało?
Nie mam zbyt wiele czasu na rozmowy. Jeszcze tyle jest do przygotowania.
- Chodzi o twoją
pracę tutaj – zaczął. – Doszły do mnie skargi, że zakłócasz odpoczynek
niektórym mieszkańcom. Powtarzałem Tobie to już wiele razy, Helen. Nie budź
naszych klientów, gdy są na kacu, bo oni nam płacą.
- Ja tylko dbam
o porządek w tej karczmie, chłopcze – uśmiechnęła się do Doredha i powróciła do
swoich obowiązków. – Lukixxx zawsze się na wszystko skarży. Albo na hałas,
kiedy ma kaca albo na Nikki, kiedy ta stroi fochy. Mimo to cały czas tu jest i
nie ma żadnych zaległości w płaceniu.
- Skąd wiesz, że
nie ma? – zapytał nieco zdziwiony. – Nie masz przecież dostępu do finansów
karczmy.
- Życzliwi
ludzie doniosą – uśmiechnęła się do mężczyzny i podeszła do pieca. – Teraz mi
wybacz, ale jestem zajęta. Zaraz spali mi się królik.
Mężczyzna
westchnął głośno i pokiwał głową. Dyskusja z Helen nie miała żadnego sensu.
Wiedział to od dawna, lecz ciągle miał nadzieję, że ona się zmieni, a chwila ta
nigdy nie nadchodziła.
Karczma powoli
budziła się do życia. W głównej sali zaczęło pojawiać się coraz więcej gości.
Część z nich wynajęło poprzedniego dnia pokój, natomiast większość osób to
nowoprzybyli, którzy zatrzymali się w tawernie by napełnić żołądek i napić się
dobrego piwa.
Spośród
wszystkich bywalców karczmy, jako pierwsi na dole, zjawili się Nikki wraz z
Banem. Mężczyzna trzymał w dłoni talerz z szarlotką, którą przygotowała mu
Helen i uważnie słuchał tego, co ma do powiedzenia jego ukochana.
- … a on mi
mówi, że to nie była jego matka. W taki oto sposób, okradłam pewną czarodziejkę,
mając przy sobie tylko zapałki.
- To bardzo
ciekawa historia, jednak już ją słyszałem, Nikki. Dziesięć razy. – odparł,
stawiając talerz z wypiekiem na jednym z pustych stolików.
- Mówiłam Ci już
o tym? – zamyśliła się. – Nie przypominam sobie, ale skoro tak mówisz. Masz
jakieś plany na dziś?
- W zasadzie to
tak – zajęli miejsce przy stoliku i zjedli po jednym kawałku szarlotki Helen. –
Co byś powiedziała na to, abyśmy pojechali w jakieś ładne miejsce, by odpocząć?
Cały dzień spędzony tylko razem.
- Brzmi cudownie
– nachyliła się w stronę najemnika i pocałowała go. – Ile ja bym dała, za jeden
dzień bez marudzącego Lukixxx’a. Cisza, spokój i tylko ja i ty – chwyciła go za
dłoń uśmiechnęła się. – To kiedy wyruszamy?
- Choćby zaraz. Przygotowałem
już konie i wystarczy tylko zabrać coś na drogę i możemy ruszać.
- Więc na co
czekamy? – Nikki podniosła się i podeszła do lady, gdzie poprosiła karczmarza o
dwie butelki wina, trochę świeżego pieczywa oraz kawałek szynki. Wszystko to
spakowała do swojej torby i, gdy była już gotowa, opuściła tawernę razem z
ukochanym.
- Zaczekaj tu.
Przyprowadzę konie – odparł najemnik, odchodząc w stronę stajni.
Nikki usiadła na
ławce pod ścianą. Zaczęła przyglądać się wszystkim ludziom, którzy znajdowali
się w tej chwili na zewnątrz. Helen stała przy studni, czekając jak jeden z
mężczyzn pomoże jej nabrać wody do wiadra, Lukixxx czyścił swojego konia
rozmawiając przy tym z Doredhem, natomiast Alice siedziała w cieniu drzewa i
czytała jakąś książkę. To był zwyczajny dzień, jednak Nikki nie mogła
przewidzieć, że ktoś wkrótce go popsuje.
Na plac karczmy
wjechało pięciu jeźdźców. Wśród nich była jedna kobieta, która, po zatrzymaniu
konia, zeskoczyła na ziemię i stanęła w samym środku placu.
- Witaj, Nikki –
odparła, zdejmując kapelusz.
Dziewczyna nie
mogła wydusić z siebie ani słowa. Była zaskoczona tym, kogo ujrzała. Miała
nadzieję, że nigdy już nie ujrzy tych rudych włosów.
- Wynoś się
stąd! – krzyknęła i podniosła się, upuszczając swoją torbę na ziemię. – Nie jesteś
tu mile widziana.
- Oj, Nikki,
liczyłam na nieco cieplejsze powitanie – Sophia uśmiechnęła się do rywalki i
zauważyła, że część osób, które znajdowały się w tej chwili na zewnątrz,
zaczęło się im przyglądać. – Nie sądziłaś, że się jeszcze spotkamy, co?
- Przewidywałam
taką opcję, ale to by miało miejsce w piekle.
- Właśnie „w
piekle”! – korsarka zaśmiała się i spojrzała na Bane’a, który zbliżył się do
Nikki. – Bardzo bym chciała, żebyś tam wylądowała, ale mam co do Ciebie inne
plany.
- Jakiś problem? – wtrącił się najemnik.
- Nie. Tak tylko
rozmawiam z dawną znajomą – Sophia podeszła do mężczyzny. – A więc to ty jesteś
Bane. Wiele o Tobie słyszałam, ale nadal nie mogę uwierzyć, że łączy Cię z
Nikki coś bliższego. Myślałam, że znajdziesz sobie kogoś w swoim wieku –
zadrwiła ze złodziejki.
- Po co tu
przyjechałaś, Sophio? Czego ode mnie znowu chcesz? – Nikki nie miała ochoty
oglądać twarzy kobieta. Chciała się jej jak najszybciej pozbyć. – Powtarzam po
raz kolejny, że to nie ja zniszczyłam wasz statek.
- Mów sobie co
chcesz, wiem swoje – Sophia odwróciła się tyłem do swej rywalki i zrobiła parę
kroków do przodu. – Przybyłam tu w celu poinformowania Cię, żebyś była gotowa
na pojedynek.
- Jaki
pojedynek?
- Za trzy dni
wrócę tu i odbiorę Ci coś cennego. Nie doczekasz się swojego szczęśliwego
zakończenia.
- „Szczęśliwego
zakończenia”? – Nikki podeszła do korsarki. – Życie to nie jest bajka.
- Oczywiście, że
nie. To piracka opowieść – uśmiechnęła się i ruszyła w stronę swojego konia. –
Radzę wam wszystkim przybyć i zobaczyć jak kończy się historia Nikki – zwróciła
się do zgromadzonych. Swój wzrok zatrzymała na Lukixxx’ie, do którego puściła
oczko.
- A co jeśli nie
będę chciała walczyć? – Nikki miała nadzieję, że nie będzie żadnego pojedynku.
Sophia biegle władała szablą, lecz ona preferowała broń krótką, a trzy dni na
naukę walki mieczem to dość niewiele.
- Wtedy będę
każdego dnia zabijała jedną z tych osób – wskazała na tłum. Chwyciła za swój
sztylet i spojrzała przez ramię na Nikki. – Nie próbuj uciekać, bo pojadę za
Tobą. Wiesz, może to pomoże podjąć Ci decyzję – zamachnęła się i rzuciła
sztyletem w kierunku Helen, stojącej przy studni. Broń wbiła się jej w gardło.
Kobieta padła na ziemię, a w przeciągu chwili zjawiła się przy niej Alice.
- Ty ruda małpo!
– wykrzyknęła Nikki i chwyciła za swój sztylet.
- Nawet nie
próbuj, kochana – Sophia wskoczyła na konia. – Pamiętaj za trzy dni, przed
zachodem słońca zjawię się tutaj i dopilnuję, by wszystkie twoje grzeszki
wyszły na światło dzienne – uśmiechnęła się do dziewczyny i oddaliła się w
towarzystwie mężczyzn, z którymi przybyła.
Nikki wpatrywała
się w odjeżdżającą korsarkę, a reszta osób zbliżyła się do rannej Helen.
Słyszała jakieś krzyki, wołanie o pomoc, ale nie obchodziło ją to. Bała się
tego co może ją czekać za kilka dni. Bała się pojedynku.
Z rozmyślań
wyrwał ją Bane. Podszedł do ukochanej i objął ją.
- Nie żyje –
powiedział cicho, lecz złodziejka nic nie odpowiedziała. Stała wtulona w
najemnika i myślała tylko o jednym. O zemście.
- I co
zamierzasz z tym teraz zrobić?! – odezwał się nieco zdenerwowany Doredh. –
Straciłem przez Ciebie najlepszą kucharkę.
Dziewczyna
spojrzała na właściciela karczmy, a następnie przeniosła wzrok na Bane’a.
- W końcu mam
cel, jakiego nie miałam od bardzo dawna.
- Co to jest? –
zapytał najemnik.
- Muszę kogoś
zniszczyć – odparła dziewczyna i ruszyła w stronę karczmy. – Ktoś straci
niedługo głowę.
Kiedy kilkoro
mężczyzn zajętych było przeniesieniem ciała Helen w bardziej odosobnione
miejsce, w głównym pomieszczeniu karczmy wywiązała się dyskusja.
- Nie mogę
tolerować tego, Nikki – zaczął właściciel tawerny. – Muszę dbać o swój interes.
Kim w ogóle jest ta kobieta?
- Właśnie!
Żądamy odpowiedzi! Nie mam zamiaru umrzeć! – krzyknął ktoś z tyłu, a za nim
ktoś jeszcze, aż każdy w karczmie zaczął przekrzykiwać innych.
Nikki siedziała
na stołku przy ladzie i wpatrywała się w ludzi żądających od niej odpowiedzi.
Bane położył dłoń na jej ramieniu i uśmiechnął się do niej.
- Cisza! –
krzyknął. – Chcecie odpowiedzi? Bądźcie cicho!
Wszyscy
skierowali wzrok na złodziejkę, jednak ta nie miała ochoty dzielić się z
nieznajomymi swoją przeszłością.
- No powiedz
coś! – naciskał na nią Doredh.
- Ma na imię
Sophia – zaczęła, gdy zdała sobie sprawę, że nie uniknie odpowiedzi na pytania
zgromadzonych. – Poznałyśmy się kilka lat temu podczas jednej z wypraw. Jest na
mnie zła, bo uważa że zniszczyłam jej statek, a to nie jest prawda. Zaatakował
nas wtedy jakiś potwór.
- I to tyle? –
zapytała zdziwiona Alice. – Próbowałaś jej wyjaśnić, że to nie ty?
- Za każdym
razem, gdy ją spotykałam, ale do niej nie dociera, że nie jestem jeszcze taka
zdolna, by móc kontrolować jakieś morskie kreatury – spojrzała na kelnerkę
stojącą za barem i poprosiła ją o kielich wina.
- Nie mogę tego
tak zostawić, Nikki – zaczął znowu Doredh. – Karczma musi normalnie
funkcjonować, jeśli to w ogóle możliwe, sądząc po tym co tu się co chwila
wyprawia. Nie chcę po prostu każdego dnia urządzać pogrzebu.
- To co mam
zrobić? – złodziejka wzięła duży łyk wina.
- Opuść karczmę
– wtrącił się Lukixxx. – Jeśli Ciebie tu nie będzie to i ta wariatka zniknie.
Zawsze sądziłem, że nie można upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu, a jednak
się da – uśmiechnął się przebiegle do dziewczyny i sam zaczął sączyć alkohol,
który zamówił.
- Nie sprawię Ci
tej przyjemności. Nie doczekasz się tej chwili.
- Wiesz, decyzja
o Twoim wyjeździe nie należy ani do mnie ani do Ciebie. Ludzie sami Cię
wygonią, jeśli tego będą chcieli – mężczyzna rozsiadł się wygodnie na krześle. –
Dobrze wiemy, że nie jesteś tu zbytnio lubiana, więc wynik głosowania zapewne
już znamy. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie muszę robić nic byś
zniknęła – zaśmiał się i dokończył butelkę trunku.
- Zamknij się –
odpowiedziała mu Nikki. – Zostanę tu tak długo jak zechcę. Mogę zadbać o to,
żebyś to ty był następną ofiarą – podniosła się ze stołka i ruszyła w stronę
schodów.
- Ktoś tu boi
się opinii zgromadzonych – Lukixxx był zadowolony z faktu, że Nikki opuści
karczmę. Odkąd dziewczyna przybyła do tawerny, stale kłócili się o wszystko i
próbowali zmusić siebie nawzajem do wyjazdu.
Nikki miała
dosyć komentarzy najemnika. Chwyciła za swój sztylet, odwróciła się w stronę
jego stolika i wbiła go w blat.
- To koniec! –
krzyknęła. – Mam już dosyć Ciebie i was wszystkich! – przeszła wzrokiem po
całym tłumie. – A najbardziej na świecie mam już dosyć tej cholernej karczmy! I
zapamiętajcie to sobie raz na zawsze! Opuszczę karczmę tylko wtedy, gdy coś co
trzyma mnie w niej, też ją opuści! – spojrzała kątem oka na Bane’a. – I tak!
Zmierzę się z Sophią, choćby nie wiem co! – odwróciła się i udała się, po
schodach, do swojego pokoju.
Kiedy dziewczyna
opuściła główną salę, Bane podszedł do Doredha, by w spokoju porozmawiać z nim
o zaistniałej sytuacji.
- Bane, ona musi
wyjechać dla dobra nas wszystkich – odparł właściciel, opierając się blat. –
Nie śpieszy mi się jakoś, żeby dołączyć do Helen.
- Naprawdę
sądzisz, że Sophia jest w stanie nam zagrozić? – zapytał ze zdziwieniem. – W
tej karczmie jest więcej facetów z bronią, niż ma przy sobie ta ruda. Damy
sobie radę.
- A masz
pewność, że nie przyprowadzi ich więcej? Nie chcę ryzykować czyimś życiem –
mężczyzna chwycił za stojącą obok szklankę i nalał do niej czystej wody, którą
przepłukał gardło. – Nikki wyjedzie, Sophia zniknie i sytuacja się uspokoi.
Wtedy będzie mogła wrócić.
- Wiesz jaka ona
jest uparta. Wątpię, że dam radę ją do tego przekonać.
- To wyjedźcie
gdzieś razem – stwierdził Doredh. – Myślisz, że nie wiem, że to o Tobie mówiła?
- Postaram się
coś wymyślić – odparł najemnik i ruszył w stronę pokoju ukochanej.
Nikki otworzyła
drzwi dopiero gdy zapukał za trzecim razem. Dziewczyna wyglądała na nieco
zdenerwowaną. Kiedy wszedł do środka, złapał złodziejkę za ramiona i zaczął
mówić.
- Możemy stąd
wyjechać. Oboje – odparł. – Gdziekolwiek tylko zechcesz.
- O nie, Bane –
Nikki wyrwała się z jego uścisku i podeszła do stolika na którym ułożone były
jej sztylety. – Czyżby Doredh chciał się mnie pozbyć? – zaśmiała się i zaczęła
przyglądać się broni. – Muszę zmierzyć się z Sophią. Ona mi nie odpuści dopóki
nie wygra. Żadna siła nie zmusi mnie do wyjazdu.
- Rozumiem –
zamyślił się najemnik. – Skoro chcesz z nią walczyć to mam nadzieję, że jesteś
na to gotowa?
- W tej kwestii
przydałaby mi się pomoc – stwierdziła, wpatrując się w zielone oczy Bane’a. –
Widzisz, Sophia biegle włada szablą, a ja? Mam tylko te sztylety – wskazała na
stolik. – Potrzebuję nauczyciela, który pokaże mi jak się włada prawdziwym
mieczem.
- Chcesz się
tego nauczyć od podstaw w trzy dni? – zapytał zdziwiony.
- Nie mam
wyboru. Poza tym, kiedyś posługiwałam się mieczem, ale to były czasy gdy byłam
w gildii. Pomożesz mi? – podeszła do mężczyzny i zarzuciła mu ręce na szyję. –
Wiesz, że potrafię się doskonale odwdzięczyć – dodała z uśmiechem.
- Dla Ciebie
wszystko – odparł i ucałował złodziejkę.
Tymczasem wiele mil
od tawerny, Sophia znalazła sobie schronienie w ruinach jakiejś porzuconej
posiadłości. Większość budynku była zniszczona, jednak piwnica była praktycznie
nietknięta. Korsarka, wraz ze swoją bandą, zajęła całe podziemia. Jedno z
pomieszczeń przeznaczyła na swój pokój, natomiast pozostałe były do dyspozycji
jej ludzi. Wyjątkiem był niewielki pokoik, w którym zamiast drzwi były żelazne
kraty. Sophia wyznaczyła go jako celę dla swojego więźnia.
- Byłam w
karczmie – odparła rudowłosa kobieta, opierając się o kratę. – Rozmawiałam z
Nikki.
- I co Ci
powiedziała? – odpowiedział męski głos z drugiego końca pomieszczenia. Był to
dosyć wysoki mężczyzna o długich, czarnych włosach. Ubrany był w czarny
płaszcz, a na ramieniu widniały przetarte insygnia Gwardii Innosa, w której
kiedyś służył. Miecz, który miał przy sobie, korsarka zostawiła w pokoju, który
sama zajmowała.
- Zgodziła się
na pojedynek. Czas, aby jej grzeszki wyszły na wierzch. Jest dokładnie tak jak
mówiłeś, Sat – uśmiechnęła się do więźnia. – Gdyby nie informacje od Ciebie,
nie znałabym tych wszystkich rzeczy o mieszkańcach karczmy. Wkrótce zdobędę
składniki.
- Cokolwiek
planujesz, nie uda Ci się to. Nikki, Bane i reszta powstrzymają Ciebie.
- To się jeszcze
okaże – zaśmiała się. – Kiedy wprowadzę w życie swój plan, Nikki nigdy się nie
urodzi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz