****************Trzydzieści kilka lat temu*****************
W jednym z miast Myrthany, w sierocińcu, znajdowała się mała
dziewczynka. Stała przy oknie, płakała i wpatrywała się w szalejącą za oknem
burzę. Nikt nie wiedział, skąd dokładnie pochodzi, kto ją tu zostawił, ani kim
są jej rodzice. Była po prostu kolejną sierotą. Jednak była inna, niż reszta
dzieci. Ta konkretna dziewczynka posiadała coś, o czym mogły marzyć inne
sieroty. Miała w sobie moc, której nie rozumiała.
Moc ta objawiała się zawsze w momentach, najmniej do tego
odpowiednich. Z tego też powodu, dziewczynka była wyśmiewana przez pozostałych.
- Potwór! Wiedźma! Czarownica! – słyszała to codziennie i, z
każdym kolejnym słowem, jej smutek rósł, aż do tego stopnia, że wybuchała
płaczem.
Płacząc lub będąc pod wpływem innych silnych emocji,
dziewczynka wywoływała różne zjawiska pogodowe. Dzisiejszego dnia była to
burza.
- Elyse, uspokój się – dziewczynka usłyszała głos swojej
ulubionej opiekunki, Mirandy. – Oni już nie będą.
- Zawsze tak mówisz, a oni ciągle to robią! – wykrzyczała i,
w tym samym momencie, w ziemię uderzył piorun. – Jestem dziwolągiem!
- Nie jesteś, kochanie – kobieta zaczęła gładzić ją po
głowie, przytulając ją do siebie. – No już…
- Nie! – Elyse wyrwała się jej i rzuciła się do ucieczki.
Kobieta ruszyła za nią. Nie mogła pozwolić by kilkuletnie
dziecko opuściło sierociniec samo i to jeszcze w taką pogodę. Goniła ją po
wszystkich korytarzach, nie mogąc jej złapać, aż w końcu dziewczynka wybiegła
na zewnątrz.
Miranda również to zrobiła. Otworzyła główne drzwi i
zobaczyła jak Elyse biegnie w stronę klifu.
- Uważaj! – kobieta ruszyła za nią, prawie depcząc jej po
piętach. Mimo to, dziewczynka była trochę szybsza od niej. – Elyse, zatrzymaj
się! – krzyknęła, gdy zielonooka mieszkanka sierocińca stanęła nad przepaścią.
Miranda zaczęła powoli się do niej zbliżać.
- Nie wrócę tam! – wyrzuciła z siebie mała. Płakała. – Nie
chcę być już więcej potworem!
- Nie będziesz nim i nigdy nie byłaś, kochana – kobieta
wyciągnęła dłoń w kierunku Elyse. – Chwyć mnie. Wszystko będzie dobrze.
Obiecuję.
Elyse spojrzała z płaczem na opiekunkę i złapała ją za dłoń.
Była zbyt młoda by zrozumieć to, co się dzieje wokół niej. Pragnęła tylko
bliskości. Kogoś, kto zrozumiałby ją i wyjaśnił jej wiele rzeczy. Kimś takim
była dla niej Miranda. Kobieta, jako jedna z nielicznych, starała się zbliżyć
do niej i pomóc jej w odnalezieniu się w społeczeństwie. Dziewczynka musiała
być bardzo szczęśliwa, mając przy sobie kogoś takiego. Niestety to, co dobre
szybko się kończy.
Wraz z chwilą, gdy Elyse dotknęła dłoni kobiety, z chmur,
które wisiały nad nimi, wystrzelił piorun, który trafił w Mirandę.
Elyse nic nie było. Jakimś sposobem była na to odporna. Spojrzała
na spaloną opiekunkę i przeniosła wzrok na sierociniec, skąd usłyszała
przeraźliwe krzyki innych dzieci. Jej koszmar dopiero się zaczynał.
****************Czasy obecne***********************
Lacey wpatrywała się z ogromnym szokiem w kobietę, która
właśnie wyjawiła jej, że jest jej matką. Nie spodziewała się tego w takiej
chwili, ani że w ogóle będzie to miało kiedyś miejsce.
- Ja… ja… - wydukała. Nie wiedziała, co ma teraz powiedzieć.
- Wiem, że to dla Ciebie trudna sytuacja, ale nie martw się
– Elyse zdjęła dłonie z jej policzków i uśmiechnęła się do niej. – Już niedługo
wszystko będzie dobrze, Aleen.
- Mogłabyś mnie tak nie nazywać? – poprosiła swoją
rodzicielkę o to, by ta używała jej prawdziwego imienia. Było to dla niej nieco
niezręczne, gdy obca jej osoba zwracała się do niej w sposób inny niż wszyscy.
– Mów mi Lacey. Powiedz mi, skąd wiesz, że na pewno jestem Twoją córką.
- Szukałam Cię przez kilkanaście lat – zaczęła i odwróciła
się od dziewczyny. Chodziła dookoła grupki, która przybyła tu za peleryną
Belli. Podczas mówienia, przerzucała wzrok z Lacey na Gryfa, a potem z niego na
Nefa i tak dalej. – Wbrew pozorom to bardzo trudne. Myślałam, że będzie to
kwestią kilku miesięcy, ale byłam w błędzie. Chciałam naprawić swój błąd.
- Nie sądzisz, że jest już na to za późno? Też Cię szukałam,
ale pogodziłam się z tym, że nigdy nie znajdę Ciebie, ani mojego ojca – młoda
czarodziejka chciała teraz wykorzystać okazję i dowiedzieć się wszystkiego o
swojej przeszłości. - Właśnie, kim jest mój ojciec? Czy on żyje?
- To nikt ważny – burknęła Elyse. Widać, pytanie jej się nie
spodobało. – Lepiej, żebyś go nigdy nie poznała.
- Skoro chciałaś znaleźć córkę, po co to wszystko? To ty nie
pozwalasz na usunięcie tego muru? – do rozmowy włączył się Gryf.
- Tak, to moja sprawka – uśmiechnęła się do niego
tryumfalnie. – Jak i jego obecność tutaj.
- Co? To przecież ja go stworzyłam – Lacey wydawało się, że
to ona była odpowiedzialna za pojawienie się cierni wokół karczmy. Zdziwiła
się, gdy okazało się, że było inaczej.
- Córeczko, jesteś jeszcze za słaba. Powiedzmy, że Ci
pomogłam.
- Więc dlaczego go nie usuniesz?
- Ponieważ musisz zrozumieć coś jeszcze, Lacey – kobieta
zatrzymała się przed córką i spojrzała na nią poważnym wzrokiem. – To jeszcze
nie koniec, a kiedy to się skończy, obie będziemy szczęśliwe – kobieta skinęła
dłonią i zamieniła się w stos liści, przypominający kształtem człowieka. –
Niedługo znów się spotkamy, córeczko – dodała, a wiatr rozwiał liście na
wszystkie strony.
- Czekaj! A co z Bellą?! – wykrzyknęła dziewczyna, jednak
nie było odzewu. Musi teraz czekać na kolejną rozmowę z matką, a w międzyczasie
dowiedzieć się prawdy o tym, gdzie znajduje się teraz jej najbliższa
przyjaciółka.
****************Dwadzieścia kilka lat temu*****************
Słońce powoli już zachodziło nad Myrthaną. Ludzie wracali
już do domów, kupcy zamykali swoje stragany, a niektórzy zaczynali swoje
towarzyskie życie. Wielu teraz szło do pobliskiej karczmy, zwanej „ Pod
srebrnym kuflem”. Była to tawerna jak każda inna. Nie wyróżniała się niczym
szczególnym.
Poza mieszkańcami tej osady, do środka wszedł pewien
najemnik o dłuższych blond włosach i zielonych oczach. Rozejrzał się najpierw
po sali i podszedł do szynkwasu, by tam zamówić kufel piwa.
- No nie wierzę! Czy to nie mój stary przyjaciel, Bane? – odezwał
się czyjś głos. Najemnik obrócił się i zobaczył przed sobą ciemnowłosego
mężczyznę z krótką brodą. Uśmiechnął się na jego widok.
- Carth! Co tu robisz? – odezwał się Bane i wskazał mu wolne
krzesło przy ladzie. – Myślałem, że postanowiłeś zostać na zawsze w Nordmarze.
- To się zmieniło, gdy zdałem sobie sprawę, że jest tam w
cholerę zimno, a i kobiety nie są takie jak na południu – zaśmiał się i
poprosił karczmarza o piwo.
Gdy oboje dostali zamówienie, wznieśli toast i zderzyli się
kuflami.
- Przyjechałem tu, żeby posmakować czegoś więcej niż
polowania na wilki i rąbania drewna. A ty dalej się bawisz w to, co zwykle? –
Carth odstawił trunek na blat i spojrzał na przyjaciela.
- Orkowie, orkowie i jeszcze raz orkowie. Ktoś musi z nimi
walczy… - nie dokończył, bo natychmiast uciszył go znajomy.
- Patrz i słuchaj, Bane – powiedział i wskazał na młodą
dziewczynę o długich kasztanowych włosach, splecionych w warkocz. Mogła mieć,
co najwyżej, szesnaście lat. Stała ona przy lutniarzu i przygotowała się do śpiewu.
Zeszła z podwyższenia i gdy muzykant zaczął grać, ruszyła między stolikami,
śpiewając jakąś pieśń. Panowała wszechobecna cisza. Jej głos wydawał się dla
każdego taki piękny.
[https://www.youtube.com/watch?v=ZlXKOPrSpc8]
Kończąc śpiew, zatrzymała się przy najemniku i jego
przyjacielu i ukłoniła się delikatnie, uśmiechając się przy tym wesoło.
- Cudowna jesteś – odparł Carth i chwycił dłoń dziewczyny i
ucałował jej rękę. – Jak Ci na imię?
- Jestem Elyse – odparła i przerzuciła wzrok z Cartha na
Bane’a. – A jak Was zwą?
- Mów mi Bane – przedstawił się najemnik, po czym wskazał
dłonią na przyjaciela. – Carth.
- Nie mów, że jesteś tą Elyse, o której wszyscy mówią –
widać stary znajomy zaciekawił się bardzo nowopoznaną dziewczyną.
- Może tak – odparła tajemniczo.
- A co o niej mówią? – zwrócił się do mężczyzny, Bane.
- Mówią, że potrafię robić z naturą to, co mi się tylko
podoba – rzekła i ruszyła w stronę wyjścia. – Chodźcie to Wam pokażę.
Wyszli na zewnątrz i udali się na tyły karczmy, tak by nikt
ich nie widział.
- Ludzie niezbyt tu lubią magów czy kogokolwiek, kto ma
cokolwiek z magią wspólnego. Nawet nie wiecie, jaki to ból – stanęła przed
dwójką mężczyzn i skierowała swoje dłonie na ziemię. Po kilku chwilach, wyrósł
w tym miejscu niebieski kwiat.
Gdy wzrok Bane’a i Cartha skupiony był na roślinie, Elyse
postanowiła ich nieco przestraszyć.
- Co się dzieje? – powiedziała, przyglądając się swoim
dłoniom, które zaczęły zamieniać się w piasek. Dziewczyna płakała, patrząc jak
kolejne części jej ciała opadają na ziemię.
Mężczyzn zamurowało. Nie mieli pojęcia, co robić. Bane
podszedł do dziewczyny i złapał ją za ramię, ale było już za późno. Elyse
rozsypała się cała.
- Co się z nią stało? – zapytał najemnik.
- Nie mam cholernego pojęcia – odpowiedział, po czym
odwrócił się plecami do Bane’a. – Chodźmy już stąd. Jeszcze pomyślą, że coś jej
zrobiliśmy.
- Oj, panowie, panowie – głos dobiegał ze strony skrzyń,
które stały przy jednej ze ścian karczmy. Siedziała na nich Elyse. –
Wystraszyłam Was, co? – zeskoczyła i podeszła do Cartha. – A ciebie to chyba
najbardziej.
- Niezła jesteś. Skąd to masz? – zapytał Bane.
- Urodziłam się taka – wyjaśniła. - Może moja matka taka
była, albo ojciec. Nie mam pojęcia, ale wiem jedno. Taka moc to przekleństwo.
- Przekleństwo czy nie. Napijmy się czegoś w karczmie –
rzucił Carth i objął dziewczynę. – Idziesz z nami, Bane? – odwrócił się do
przyjaciela, wyglądając przez ramię.
- Idę, idę – rzekł i ruszył wolnym krokiem za Elyse i starym
znajomym.
****************Czasy obecne*****************
- Wracaj tu! Chcę odpowiedzi! – krzyczała Lacey, rozglądając
się po polanie. Jej matka zniknęła, a ona nie wiedziała co ma robić. Zaczęła
błądzić wzrokiem po okolicy, szukając pomysłu na dalsze kroki.
- Lacey, co robimy? – zapytał Harwin, podchodząc do
przyjaciółki. Złapał ją za ramię i spojrzał prosto w jej oczy. Widział w nich
zakłopotanie, zaskoczenie i również bezradność. – Co się dzieje?
- Wszystko dobrze – odparła i delikatnie uśmiechnęła się do
mężczyzny, chcąc dać mu do zrozumienia, że jest tak jak mówi. W rzeczywistości,
nie wiedziała co ma począć. Spojrzała na pelerynę Belli, którą cały czas
trzymała w dłoni i wcisnęła ją w ręce Gryfa. – Masz. Znajdź ją. Wiem, że ta
kobieta… moja matka… coś jej zrobiła.
- Pewnie. A ty co zrobisz?
- Będę potrzebowała twojej pomocy – odwróciła głowę w stronę
Nefa. – Musimy wrócić do karczmy i znaleźć coś, co powstrzyma tą wariatkę. Nie
może nas tu więzić w nieskończoność.
Mag przytaknął, a czarodziejka ponownie zwróciła się do
Harwina.
- Jak ją znajdziesz, przyprowadź ją do nas – poprosiła go,
trzymając go za obie ręce. Po chwili, sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła
niewielką fiolkę z miksturą. – To mikstura, która potrafi odczynić proste
zaklęcia. Może Ci się przydać, jeśli Elyse stanie Ci na drodze.
- Jeśli pojawi się gdzieś obok, to prędzej zapozna się z
moim mieczem – odparł, chowając butelkę do kieszeni.
- Harwin! Mimo, że nas uwięziła, to moja matka. Nie chcę,
żeby umierała. Przynajmniej nie teraz, gdy mam tyle pytań.
- Zgoda, ale jeśli mnie zaatakuje to nie będę miał wyboru –
odwrócił się i ruszył w stronę, gdzie zostawili konie.
Gdy tylko Gryf się od niej oddalił, dziewczyna podeszła do
Nefa i spojrzała mu prosto w oczy, wyrażając przy tym swoje zakłopotanie.
- Musimy znaleźć coś, co cofnie to zaklęcie. Masz w karczmie
jakieś księgi? – zapytała.
- Coś się znajdzie, choć z takimi zaklęciami nigdy nie
wiadomo – stwierdził mag. – Nie wiadomo, czego użyła do rzucenia czaru, więc
będzie trudniej dowiedzieć się jak to cofnąć.
- Poradzimy sobie, Nef. Musimy – dodała i chwyciła mężczyznę
za rękę, ciągnąc go w stronę wierzchowca.
Kiedy to Lacey oraz jej nowy znajomy udali się do karczmy,
Harwin postanowił poszukać śladów przyjaciółki nad brzegiem rzeki, która
znajdowała się niedaleko. Czerwona peleryna doprowadziła ich na polanę, a tam
trop się urwał. Może Elyse zatarła ślady, bądź przeniosła magicznie Bellę
kawałek stąd, by nie mogli znaleźć żadnych odcisków.
Rzeka wydawała mu się odpowiednim miejscem, gdzie można by
zmylić przeciwnika, który czegoś by szukał. Gdyby odnalazł jakieś ślady na
drugim brzegu, miałby rację, a co za tym idzie? Byłby bliżej Belli.
Niewielki potok, bo raczej rzeką nikt by tego nie nazwał,
był zaledwie kilka minut drogi od polany, na której pojawiła się Elyse. Gryf
rozejrzał się najpierw po stronie, po której się znajdował. Musiał upewnić się,
czy nie ma tu jakichś śladów, a następnie przekroczył wodę.
Tak jak myślał, tak się stało. Na drugim brzegu znalazł
ślady ludzkich stóp. Nie mogły należeć do Belli, bo ta miała na sobie buty. No
chyba, że jej porywacz zdjąłby je wcześniej.
Gryf wiedział jednak, że nie należą one do jego
przyjaciółki, a do matki Lacey. Dlaczego? Zdążył się jej przyjrzeć na polanie i
nie uszło jego uwadze to, że była wtedy bosa.
- No to czas znaleźć Bellę – powiedział do siebie i ruszył
śladami, wzdłuż rzeczki.
****************Dwadzieścia kilka lat temu*****************
Bane postanowił opuścić Thorniarę, gdy tylko rozpogodziło
się. Ostatnimi czasy padał cały czas deszcz, a promienie słońca, wyglądające
zza chmur, były na wagę złota. Zwłaszcza dla światłolubów. Najemnik jechał na
Szarlotce w bliżej nieokreślonym dla siebie kierunku. Nie miał konkretnych
planów, a zapewne liczył, że po drodze trafi się jakaś robota.
Wszystkiego mógł się spodziewać na głównym trakcie – zbirów,
ścierwojadów, czy magów wędrujących do Tooshoo. Natknął się jednak na młodą
dziewczynę, która okazała mu się całkiem znajoma. Dziewczyna ta szła w
przeciwną stronę, do Thorniary, i okryta była ciemną peleryną. Odkryta była
tylko jej twarz.
Bane zatrzymał konia i spojrzał na napotkaną osobę.
- Elyse? A co ty tu robisz? – zapytał i zeskoczył na ziemię.
Dziewczyna uniosła nieco głowę i zbliżyła do mężczyzny.
- Bane… - odparła, a na jej twarzy pojawił się delikatny
uśmiech. – Idę do miasta.
- To spory kawałek – stwierdził, po czym przyjrzał się
młodej znajomej. Wyglądała dziwnie, trochę inaczej. – Może Ci jakoś pomóc?
Wyglądasz na zmęczoną.
- Nie… Dam sobie radę. Po prostu idę już spory kawałek –
Elyse oparła dłonie na biodrach i westchnęła. – Mały odpoczynek mi się… - nie
dokończyła. Złapała się za brzuch i krzyknęła.
- Co jest, Elyse? Jesteś ranna? – Bane chciał ją dotknąć,
lecz ta odskoczyła od niego.
- Nie, wszystko dobrze. Mówiłam.
- Widzę, że coś jest nie tak. Co się dzieje? – zapytał,
zaciekawiony jej stanem, najemnik.
Dziewczyna wzięła głęboki wdech, po czym odsłoniła pelerynę,
pod którą ukrywała swój ciążowy brzuch.
- Ooo… Nie wiedziałem. Gratuluję – odparł, gdy skierował
swój wzrok na brzuch. – Musicie być z mężem teraz bardzo szczęśliwi.
- Akurat – burknęła pod nosem. – Ten idiota miał ochotę tylko
na jedną noc. Typowy facet. Gdybym go tylko dorwała, już by nie żył.
- Wybacz, nie wiedziałem. Jednak dość brutalnie o tym
myślisz. Kim on jest?
- To ten twój przyjaciel! – krzyknęła, a niebo, które do tej
pory było bezchmurne, zaczynało się zmieniać. Pojawiały się kolejne chmury i to
te ciemniejsze. – Gdzie on jest? Mów!
- Nie mam pojęcia. Nie miałem z nim kontaktu odkąd ostatni
raz się widzieliśmy – Bane spojrzał, jak Słońce jest zakrywane przez kolejne
obłoki. – Co ty robisz?
- Denerwuję się! Nie widać!
W pewnym momencie, Elyse złapała się za brzuch i znów
zaczęła krzyczeć. Najemnik objął ją ramieniem, tak by pomóc jej utrzymać
równowagę.
- Co się dzieje, El?
- To chyba już! – wykrzyknęła. – Ja rodzę, Bane!
****************Czasy obecne*****************
- I jak tam? Masz coś? – zapytała Lacey, odrzucając na bok
kolejną księgę. Razem z Nefem szukała sposobu na powstrzymanie zaklęcia,
rzuconego przez matkę, ale niczego nie znajdowała.
- Nic. Kompletnie nic – stwierdził, po czym podniósł się i
przyniósł z szafki jeszcze dwie księgi. Jedną z nich podał dziewczynie. – Może
tu coś znajdziemy.
- Oby – wzięła książkę na kolana i zaczęła ją przeglądać. –
Myślisz, że coś to da? Cofniemy zaklęcie, a ona rzuci kolejne.
- Wtedy będziesz musiała z nią porozmawiać – rzekł,
spoglądając jej w oczy. – Jesteś w końcu jej córką. Musisz na nią jakoś
zadziałać.
- Wiem…
- Jak się w ogóle czujesz? Nagle pojawiła się twoja matka.
Powiem szczerze, że to nie jest codzienna sytuacja.
Lacey odetchnęła głęboko i odłożyła na bok księgę.
- Nie wiem, co mam robić – rzuciła. – Ani co mówić. To
wszystko jest takie dziwne. Zupełnie jej nie rozumiem. Dlaczego stworzyła ten
krąg? Po co to wszystko?
- Z tego, co pamiętam, to powiedziała, że chce, żebyś coś
zrozumiała – Nef przewertował księgę i odłożył ją na bok. – Może chce Cię
odzyskać? Tylko te ciernie dookoła nas do tego nie pasują. Może nie chce, żebyś
jej uciekła?
- Zapewne tak – westchnęła i powróciła do przeglądania
księgi.
Ku ich nieszczęściu, nie udało im się znaleźć niczego, co
mogłoby im pomóc w zdjęciu zaklęcia. Zrezygnowana, podniosła się z podłogi i
zbliżyła do okna.
- Oby Gryf odnalazł Bellę… - stwierdziła, po czym oboje
usłyszeli głośne walenie do drzwi pokoju. – Kto tam?!
- Otwierać! To przez tą czarownicę tu siedzimy! Lacey!–
odezwał się jakiś męski głos. – Spalimy ją żywcem i będzie po kłopocie! To
potwór!
- Co? – zapytała zdziwiona Lacey.
- Musisz uciekać! – Nef zerwał się z podłogi i złapał
dziewczynę za rękę. W ciągu kilku sekund, znaleźli się na placu przed karczmą,
jednak tam też czekał na nią tłum.
- Czego chcecie? – zapytała czarodziejka.
- Końca tego wszystkiego – odparł ktoś z tłumu, co reszta
potwierdziła głośnym okrzykiem.
W tym samym czasie, Gryf kontynuował swoją wędrówkę. Cały
czas szedł po śladach Elyse. Czasem zdarzyło się, że odciski znikały, a po
przejściu kilku metrów znów się pojawiały. W końcu udało mu się dotrzeć do
niewielkiego obozu, w którym znajdowało się wypalone ognisko i niewielki
szałas.
- Tutaj spała? – zamyślił się i zaczął przyglądać się
posłaniu. – Ehh… Nic tu nie ma – stwierdził i oderwał wzrok od szałasu.
Może obóz był pusty, ale do jego uszu doszedł szelest
pobliskich krzewów. Ktoś się tutaj zbliżał, obserwował go. Może i sama Elyse?
Harwin chwycił za rękojeść miecza i zwrócił się w stronę, skąd dobiegały
odgłosy. To wcale nie była Elyse, a zwykły wilk. Wpatrywał się w Gryfa,
szczerząc do niego zęby.
- Odsuń się, albo Cię zgładzę – powiedział i zaczął powoli
wyciągać broń.
Wilk nie posłuchał go i zrobić coś, czego ten się nie
spodziewał. Skoczył ku niemu, powalając go na ziemię. Mężczyzna nie zdążył
wyciągnąć miecza i leżał na ziemi, czując na sobie ciężar zwierzęcia. Mimo, że
sytuacja wyglądała na beznadziejną, Gryf nie miał zamiaru się tak łatwo poddać.
Przypomniał sobie o fiolce z miksturą, którą dała mu Lacey. Przynajmniej
oślepiłby wilka, gdyby eliksir dostałby się mu do oczu. Sięgnął do pasa i
wyciągnął buteleczkę. Otworzył ją i szybkim ruchem oblał wilka miksturą. Zwierzę
zawyło, ale nie zeszło z mężczyzny. Zaczął rzucać głową na wszystkie strony. W
tym czasie, Gryf sięgnął po miecz i zaczął go wyciągać.
Przestał, gdy tylko zdał sobie sprawę, że wilka spowija
biały obłok. Co się działo? Chmura dymu przykryła ich ciała, a po kilku
chwilach, wiatr rozwiał ją na wszystkie strony. Oczom mężczyzny ukazała się
Bella.
- Wybacz mi, Gryfie – odparła, leżąc na swym przyjacielu. –
Elyse mnie zniewoliła.
- Bella! – zamiast zdziwienia na jego twarzy pojawił się
wielki uśmiech. – Jeszcze chwila i bym Cię zabił.
- Przynajmniej nic się nie stało – rzuciła i podniosła się
na nogi. Pomogła również wstać Harwinowi, po czym uścisnęła go.– Nie mamy teraz
czasu do stracenia. Musimy pomóc Lacey!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz